NOWICKI: Po gali znów do koszar
Na Złote Kolce mistrz dotarł z Ustki, gdzie przez sześć tygodni szkoli się jako żołnierz.
PRZEMYSŁAW OSIAK: To już czwarte Złote Kolce zdobyte przez pana. WOJCIECH NOWICKI: Cieszę się, że PZLA docenia moje osiągnięcia. W każdym roku staram się mieć jak największe i – mogę tak nieskromnie powiedzieć – udaje mi się trzymać poziom. Świetnie, że na jednym razie się nie skończyło. To fajna motywacja do dalszej pracy. Najprzyjemniejsze wspomnienie z sezonu 2023 to srebro MŚ w Budapeszcie czy jednak Oslo, gdzie posłał pan młot na 81,92 m? Chyba jedno i drugie. W Oslo byłem zaskoczony, że oddałem tak świetny rzut. Bardzo się cieszę, bo to informacja, że pomimo 34 lat na karku nadal mogę rzucać daleko. Cieszę się też z konkursu w Budapeszcie. Rywale zaprezentowali się bardzo dobrze, zawody stały na wysokim poziomie, a walka trwała do ostatniej kolejki. Była to sportowa walka, którą uwielbiam. Wiedziałem, że bój będzie się toczyć na centymetry. Dostawałem wiadomości od kibiców, że konkurs był znakomity, że oglądało się go z zapartym tchem. Czułem to samo. Swoje zrobiła też wrzawa węgierskiej widowni. Dostałem emocje, adrenalinę i stres startowy, który pomaga mi daleko rzucać.
Był to przełomowy sezon pod tym względem, że zaczął pan bardzo doceniać to, że utrzymuje się na najwyższym poziomie?
Nie wiem, czy był przełomowy. Po prostu dojrzewam do myśli, że staję się coraz starszym zawodnikiem, a jednak wciąż reprezentuję światowy poziom. Doceniam to, że w kolejnym roku mogłem przygotowywać formę w zdrowiu, bez urazów. Uczę się z tego cieszyć, i tak się powoli zaczyna dziać. Do takiej radości chyba trzeba po prostu dojrzeć
– przez lata startów. Kiedyś
chciałem jak najlepiej, jak najmocniej. Chciałem zaistnieć w swojej konkurencji, pokazać się. Dziś nadal chcę startować jak najlepiej, ale wiem, że nie muszę już niczego udowadniać, bo osiągnąłem bardzo dużo. Dołączają młodzi zawodnicy i teraz oni chcą brylować. Taka kolej rzeczy.
Czy klocki Lego są już ułożone? Nie, wciąż na nie czekam, ale nie ma pośpiechu. Mam co robić, bo jestem na kursie podoficerskim w Ustce. W każdym razie gdy okazało się, że zdobyłem medal w Budapeszcie i wygrałem zakład z trenerką Joanną Fiodorow, poprosiłem o wieżę Eiffla. Gdy leciałem na wspomniany konkurs w Oslo, miałem przesiadkę w Kopenhadze. A Dania to kolebka Lego. Na stoisku zobaczyłem wieżę wysoką na 1,5 metra. Od razu wiedziałem, że chcę mieć taką w domowej kolekcji.
Na czym polega kurs podoficerski i jak długo trwa?
Sześć tygodni. Właśnie skończył się trzeci tydzień. Wyjazd na Złote Kolce do Chorzowa i wracam do Ustki. A więc trochę sobie pojeżdżę. Przygotowuję się do uzyskania wyższego stopnia – kaprala Wojska Polskiego. Szkolenie polega na nabywaniu umiejętności szkoleniowych, merytorycznych i taktycznych, by potem np. móc kierować grupą w kompanii albo plutonem. I później samemu uczyć, instruować. Rozwijamy też umiejętności praktyczne. Mamy różnego rodzaju ćwiczenia, strzelania, zajęcia taktyczne. Poszerzam doświadczenia dzięki rozmowom z innymi, bo są tu żołnierze służący w jednostkach w całym kraju. To świetna okazja, by uzupełnić wiedzę.
Takie szkolenie daje w kość nawet silnemu sportowcowi?
Z mojej perspektywy wszystko jest do wytrzymania. To dobra odskocznia od pracy, którą wykonuję w siłowni czy na rzutni. Mam bardzo dobrego dowódcę, jak i kadrę szkoleniową. Tworzymy fajną grupę, wszyscy sobie pomagamy, chcemy podnosić swoje kwalifikacje wojskowe i stopnie. Pracujemy zespołowo.
W ile osób śpicie?
Siedem, jesteśmy skoszarowani. Podchodzę do tego normalnie, zresztą jak wszyscy inni. Budzę się z reguły przed szóstą. Choć raz – ze względu na ćwiczenia alarmowe – musieliśmy wstać o 3.15. Ale fajnie, to coś innego. Naprawdę cieszę się, że mam możliwość brania udziału w tym kursie. Na weekendy staram się wracać do domu. Na Podlasie trochę daleko, ale chociaż przez chwilę jestem z rodziną. Żona potrzebuje męża, a dzieci ojca. A kiedy ruszą treningi sportowe? Na początku listopada zaczniemy powoli wchodzić w trening. Złoży się niemal idealnie – skończę kurs podoficerski i zaczynam przygotowania do igrzysk. Mieliśmy jechać do Zakopanego, ale zostanę w Białymstoku. Miałem małe zabiegi na kolana i lepiej zacząć spokojnie, dlatego zrezygnowaliśmy z gór. Pani trener mówi, że to nie zaburzy przygotowań. Trudniej będzie bronić olimpijskiego złota niż je zdobyć?
Po prostu chciałbym się dobrze przygotować, być zdrowy i trafić z formą. Jeśli rywale będą dobrze przyszykowani i unikną kontuzji, to w Paryżu będzie wysoki poziom – zbliżony do poziomu olimpijskiego konkursu w Tokio. Nie nastawiam się, że muszę czegoś bronić. Po prostu chcę rywalizować – tak jak w Budapeszcie. Który będę to będę. Chcę być zadowolony z rzucania i skończyć konkurs z satysfakcją. Zdobyłem dużo, więc życzę każdemu sportowcowi takich sukcesów, a nawet większych. Cieszę się z tego, co mam i nie robię sobie presji.
A wcześniej w Rzymie powalczy pan o trzecie w karierze złoto ME? Wystartuję tam, ale prosto z marszu, prosto z treningu. Chcę rzucać w Rzymie, mieć przedsmak igrzysk. Wyższa ranga zawodów, rytm startowy, eliminacje, finał. Trzeba zrobić takie pobudzenie i wystartować. Podobnie było przed IO w 2016 roku, to się sprawdziło.