Mistrz zburzył twierdzę
Legia przegrała mecz ligowy na własnym boisku pierwszy raz od ponad pięciuset dni.
Po ostatnich trzech meczach Legii z Rakowem to warszawiacy schodzili z murawy szczęśliwi. W kwietniu tego roku legioniści przed własną publicznością przekonująco pokonali zespół z Częstochowy 3:1. Choć następnie dwie rywalizacje obu drużyn kończyły się bezbramkowymi remisami, a przede wszystkim słabymi spotkaniami, dwukrotnie serie rzutów karnych przesądziły o tym, że podopieczni trenera Kosty Runjaicia sięgnęli po Puchar Polski, a następnie Superpuchar. Niedzielne spotkanie przełamało bezbarwność ostatnich rywalizacji Legii z Rakowem. Przed mistrzem Polski stało jednak duże wyzwanie. Twierdza
Łazienkowska w PKO BP Ekstraklasie nie została zdobyta od 18 kwietnia zeszłego roku, gdy Piast Gliwice pokonał zespół jeszcze prowadzony przez trenera Aleksandara Vukovicia 1:0. Dodatkowo od blisko sześciu miesięcy legioniści wygrywali w każdym ligowym spotkaniu w Warszawie. Rodziło się pytanie, jak stołeczny zespół poradzi sobie po dwóch porażkach z rzędu (0:2 Jagiellonią Białystok, 0:1 AZ w Lidze Konferencji Europy), bo za kadencji trenera Runjaicia w Legii taka sytuacja jeszcze miejsca nie miała.
Mimo że noc z czwartku na piątek Josue i Radovan Pankov spędzili w holenderskim areszcie, obaj znaleźli się w meczowej kadrze. Portugalczyk nawet wybiegł na murawę od pierwszej minuty, na nowej, a zarazem starej dla siebie pozycji, czyli w środku pola. Portugalczyk często napędzał ataki zespołu ze stolicy oraz brał ciężar hitowego spotkania na siebie. Pomimo dobrej postawy kapitana to goście zdobyli bramkę. Pierwsze ostrzeżenie ze strony częstochowian pojawiło się, gdy Bogdan Racovitan trafił futbolówką w poprzeczkę, potem był gol Władysława Koczerhina strzelony uderzeniem zza pola karnego. Legia odpowiadała głównie nieudanymi próbami Marca Guala i niezłymi Ernesta Muciego, a jedną Patryka Kuna, po której piłka trafiła w poprzeczkę. Kiedy wydawało się, że w pierwszej połowie nie zdarzy się nic więcej, Paweł Wszołek wpakował głową piłkę do bramki.
Po zmianie stron lepsi byli legioniści, którzy prowadzili grę. Dwie bardzo dobre okazje miał Rafał Augustyniak, który ostatnio leczył kontuzję i na boisku był nieobecny ponad miesiąc. Raz strzał stopera wybronił golkiper, a za drugim razem trafił on w słupek. Kilka minut później piłkarz strzelił... samobója. Częstochowianie wynik utrzymali do ostatniego gwizdka sędziego. Twierdza w Warszawie upadła po 520 dniach.