TONĄCY… GOGLI SIĘ CHWYTA!
Konfrontacje z Wyspami Owczymi już zawsze będą mi przypominać kolegium redakcyjne w „Przeglądzie Sportowym”, dawno, dawno temu. Konkretnie był to luty 2004 roku, dzień po towarzyskim spotkaniu z Farerami. Drużyna prowadzona przez Pawła Janasa, złożona w zasadzie wyłącznie z piłkarzy grających w Ekstraklasie, pokonała rywala bez kłopotu 6:0, a Paweł Kryszałowicz zdobył najszybszego hat tricka w historii reprezentacji Polski. Zajęło mu to niespełna cztery minuty, a łącznie strzelił tego dnia cztery gole. Do tego wszystkiego zaliczyliśmy wówczas najwyższe zwycięstwo od 22 lat, naprawdę było więc co świętować.
Niezastąpiony w podobnych sytuacjach redaktor Maciej Petruczenko na zebraniu wstał i zaproponował tytuł na pierwszą stronę gazety. Uwaga: „Wyspy Owcze zbaraniały”. Oczywiście z przymrużeniem oka i rzecz jasna do drukarni to nie poszło, mimo że zaczynała się właśnie w polskich mediach era tabloidów. Nie byliśmy najwyraźniej gotowi na gry słowne rodem z brytyjskich brukowców. Jeszcze nie.
W znakomitym serialu dokumentalnym o Davidzie Beckhamie – zdecydowanie polecam, znajdziecie go na Netfliksie – żona piłkarza Victoria wspomina, że kiedy czekała w szpitalu na poród pierwszego dziecka, a prasa dowiedziała się, iż przyjdzie ono na świat przez cesarskie cięcie, a nie drogą naturalną, to „The Sun” napisał na pierwszej stronie: „Too Posh to push”. Posh w języku angielskim oznacza „wykwintna” i był to jednocześnie sceniczny pseudonim Victorii, jednej z czterech gwiazd Spice Girls. Cały zwrot tłumaczył się więc ni mniej, ni więcej: „Zbyt wykwintna, by przeć”. Brytyjskie tabloidy to zawsze była „inna liga”.
Obecny cykl wydawniczy „PS” sprawia, że felietony lecą do druku nieco wcześniej niż inne strony, nie mam więc pewności, kto wczoraj w Thorshavn
zbaraniał (co to za czasy, że w ogóle musimy się nad tym zastanawiać!), ale skoro mamy piątek trzynastego, to popatrzmy przez chwilę na sport z dystansem. Wystarczająco jest dookoła spraw najwyższej wagi i… powagi. Sportowcy to gatunek okrutnie przesądny. Kolarze startujący z numerem 13 przyczepiają go zawsze do góry nogami, Serena Williams była przywiązana do swoich zwycięskich skarpetek, a Michael Jordan do spodenek treningowych z czasów gry na uczelni Północnej Karoliny. Zawsze zakładał je pod strój meczowy. Podobnych przykładów nie musimy zresztą szukać daleko za oceanem, bo selekcjoner Adam Nawałka miał ich całą, długą listę. Zakaz cofania autobusu, zakaz obecności kobiet w szatni jego drużyny i wszelkie możliwe próby odtworzenia idealnego porządku z wygranych wcześniej spotkań. Łącznie z usadzaniem dziennikarzy na tych samych miejscach w biurze prasowym. Część takich zwyczajów – nawet jeśli zdają się być tylko naiwnymi zabobonami – warto wyjąć przed nawias, bo są dla sportowca czy trenera próbą stworzenia idealnego środowiska, w którym rzeczy dzieją się automatycznie, powtarzalnie. I jedyne, na czym wypada się skupić, to sam mecz, występ. Adam Małysz opowiadał mi, że ta próba uporządkowania wszystkiego dookoła czasami faktycznie graniczy z paranoją. Kiedyś – gdy wpadł w mały dołek – dostał list od jednego z fanów. Kibic ten zwracał uwagę, że wyniki popsuły się w momencie, gdy Małysz przestał poprawiać gogle na belce. A wcześniej robił to zawsze, przed każdym skokiem. I wygrywał. Adam po latach przyznał z uśmiechem, że wziął tę radę do serca. Podjął próbę powrotu do dawnego rytuału. Tonący nawet gogli się chwyta.
Piątek trzynastego to taki dzień, że można sobie pozwolić, by zwalić winę na pecha. Ale w niedzielę piętnastego lepiej już niczego nie zostawiać przypadkowi. Nie tylko w sporcie rzecz jasna.