Co z jakością?
W derbach Warszawy Dziki lepsze od Legii. Zaskakująca porażka Śląska w Euro Cupie.
Punktów mało, ale emocji tyle, że można by obdzielić kilka spotkań – mówił po środowych derbach Warszawy trener Dzików Krzysztof Szablowski. W hali Legii na Bemowie wydarzyło się coś naprawdę niezwykłego. Prowadzony przez niego beniaminek ekstraklasy wygrał pierwszy od sezonu 2009/10 mecz dwóch stołecznych zespołów na najwyższym poziomie rozgrywkowym w Polsce. Wygrał, chociaż zdecydowanie nie był faworytem. Zagrał zgodnie z zasadą: my nic nie musimy, my możemy – o której w wywiadzie obok opowiada szef tego klubu Michał Szolc. Dziki zwyciężyły po trafieniu za trzy oczka Matthew Colemana 5.1 sekundy przed ostatnią syreną. Amerykański rozgrywający trafił zza łuku, a wcześniej zawiesił w powietrzu kryjącego koszykarza Legii. Po tej akcji sędziowie sprawdzali w systemie powtórek, czy rzut na pewno był oddany zza linii. Być może już wtedy zauważyli to, co kibice stwierdzili po meczu, oceniając w mediach społecznościowych zapis wideo tej ostatniej akcji. Coleman popełnił błąd kroków. Widać to wyraźnie, gdy akcję obejrzy się w zwolnionym tempie. Arbitrzy jego zagranie uznali za prawidłowe. Oderwanie nóg od parkietu naprawdę trudno było zauważyć na żywo… A system powtórek w koszykówce może służyć upewnieniu się, czy przy rzucie przekroczona została linia czy nie, ale… sprawdzeniu ewentualnego błędu kroków już nie. Nie jest taki sam jak VAR w piłce nożnej ze względu na specyfikę gry, bo ujmując rzecz w skrócie – gdyby za każdym razem sprawdzać błąd kroków, mecze trwałyby w nieskończoność.
Były więc emocje, była kontrowersja, zabrakło natomiast czysto koszykarskich popisów. Szczególnie ze strony graczy Legii, którzy dwa razy wypracowywali sobie kilkupunktową przewagę i… przestawali trafiać. W całym spotkaniu oddali aż 75 rzutów z gry, a trafili ledwie 23 z nich (i tylko 3 trójki na 26 prób). Dlatego Dziki wygrały, mimo że w spotkaniu oddały mniej celnych rzutów z gry – 21 (ale aż 7 trójek). – Bardzo trudny mecz. Nie mogliśmy odnaleźć się w ataku. Mieliśmy aż 25 zbiórek pod koszem rywali, ale kilka rzutów, które spudłowaliśmy spod kosza, trudno wytłumaczyć – mówił trener legionistów Wojciech Kamiński.
Ten mecz był spotkaniem zaległym z 2. kolejki. Przełożono go ze względu na udział Legii w kwalifikacjach Ligi Mistrzów. Legioniści ostatecznie zagrają (początek w przyszłym tygodniu) w rozgrywkach grupowych FIBA Europe Cup, ale już w sobotę zmierzą się na wyjeździe z PGE Spójnią Stargard, która także jest uczestnikiem tej pucharowej rywalizacji. Biorąc pod uwagę, co pokazują do tej pory oba zespoły… nie będzie faworytem. Dziki zagrają w Sopocie w niedzielę. Ten klub ma bilans 3–0, jakim nie może się pochwalić ani mistrz Polski King Szczecin, ani wicemistrz Śląsk, które przegrały po razie. Ich niedzielna rywalizacja będzie więc hitem 4. kolejki. Śląsk także jest w niespecjalnie wesołej sytuacji – zespół przetrzebiła seria kontuzji. W środę w jego pucharowym spotkaniu zabrakło Łukasza Kolendy i Aleksandra Wiśniewskiego, a w czasie meczu kontuzji doznał Jawun Evans. Najgorsze jest jednak to, że Śląsk przegrał u siebie z rumuńskim U-BT Kluż Napoka 67:70, chociaż niespełna dwie minuty przed ostatnią syreną prowadził 67:60… Czyli trochę jak w Warszawie. Emocje były na pewno, ale jakości (w tym przypadku tylko po stronie polskiej drużyny) raczej zabrakło.