Deja vu trenera Moskala
Drugą zmianę szkoleniowca w sezonie za nami i znów dotyczy ona klubu z Łodzi. W ŁKS Piotr Stokowiec zastąpił Kazimierza Moskala.
Szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać różnych rezultatów – to jedno z najsłynniejszych powiedzeń Alberta Einsteina w pewnym sensie oddaje cykl zdarzeń zachodzących w ŁKS. Mianowicie: klub pod wodzą Kazimierza Moskala uzyskuje na wyrost awans do Ekstraklasy, następuje chwilowa euforia, nie zostają dokonane odpowiednie wzmocnienia, w elicie ŁKS przegrywa mecz za meczem, Moskal zostaje zwolniony, łodzianie spadają do I ligi, po czym ponownie zatrudniają Moskala i powracają z nim do najwyższej ligi.
Kara za wynik ponad stan
Na obecnym etapie łodzianie oczywiście nie spadli jeszcze z ligi, jak w pandemicznym sezonie 2019/20, ale mając siedem punktów na koncie po 11 kolejkach (tyle samo co wtedy), są niestety na dobrej drodze, aby kolejny raz opowiedzieć znaną już sobie historię. Przy czym obie nieco się od siebie różnią. Coraz mniej było argumentów za pozostawieniem szkoleniowca na stanowisku, ale zarazem decyzja władz klubu jest dla Moskala krzywdząca, a sam trener może kolejny raz czuć się ofiarą własnego sukcesu. – Wydaje mi się, że szatnia nie chciała umierać za trenera. Władze klubu widocznie doszły do wniosku, że nie ma co czekać dłużej – mówi nam Grzegorz Krysiak, mistrz Polski z ŁKS z 1998 roku.
Patrząc pragmatycznie, można powiedzieć, że decyzja prezesa Tomasz Salskiego i dyrektora sportowego Janusza Dziedzica się broni. Kazimierz Moskal nie potrafił pomóc drużynie, która podobnie jak cztery lata wcześniej nie radziła sobie w gronie najlepszych i coraz częściej zaczynał wysyłać sygnały o wywieszeniu białej flagi. Paradoks polega jednak na tym, że gdyby nie wywalczył awansu, którego przed poprzednim sezonem nikt od niego nie wymagał, z ogromną dozą prawdopodobieństwa wciąż miałby pracę. – W drużynie był problem i trzeba było podjąć trudne i radykalne decyzje, bo najważniejsze jest dobro klubu. Jeden punkt w sześciu meczach, brak choćby strzelonej bramki w dwóch ostatnich sprawiły, że musieliśmy zadziałać. Muszę jednak podkreślić, że trener Moskal wykonał wcześniej kawał dobrej pracy – mówi o zmianie na stanowisku szkoleniowca dyrektor sportowy.
Zabrakło charakteru?
Analizując trenerską karierę Moskala, nie sposób nie odralne, nieść wrażenia, że szkoleniowiec diametralnie inaczej radzi sobie w walce o awans niż utrzymanie, a nie da się ukryć, że to dwie zupełnie inne specjalizacje. Ofensywne DNA 56-letniego trenera zdecydowanie bardziej predysponuje go do gry o ten pierwszy cel. Jak ryba w wodzie czuje się, gdy prowadzona przez niego drużyna jest czołową w lidze i dominuje nad większością rywali. Niewykluczone, że rewelacyjnie odnalazłby się w pragnącej jak najszybszego powrotu do Ekstraklasy Wiśle Kraków, w której zresztą spędził większość swojej piłkarskiej kariery. Pomysłu na wydobycie ŁKS ze strefy spadkowej jednak nie miał i pozostawienie go na stanowisku byłoby w tym momencie bardziej hołdem za zasługi niż działaniem mającym dać impuls drużynie. – Wina zawsze leży po obu stronach, ale tu się chyba coś wypaliło – ocenia Krysiak i zwraca uwagę na inny problem, za który trudno już obwiniać szkoleniowca. – Dobór zawodników, którzy przyszli latem do drużyny, też nie był chyba zbyt trafiony. Oni muszą pokazać charakter na boisku, bo bez tego nic nie zrobi żaden trener. Muszą zdać sobie sprawę, dla jak dużego klubu grają. ŁKS to kawał historii, ogromna rzesza kibiców, świetne warunki infrastruktubędzie a piłkarze kończą mecz w tak samo białych koszulkach, jak zaczynali. Można być słabszym piłkarsko, technicznie, ale charakteru nie może zabraknąć – mówi były ełkaesiak.
Brak realnych wzmocnień
Nietrafione transfery to najczęstszy z wymienianych powodów słabiutkich wyników, najgorszego bilansu bramkowego po 11 kolejkach oraz ostatniego miejsca w tabeli. – Bądźmy szczerzy, trudno wskazać zawodnika, który by się wyróżniał. Gdyby nie Alek Bobek i Dawid Arndt w bramce, ŁKS miałby jeszcze więcej straconych goli. Odkurzenie Ramireza też było dziwnym ruchem, bo jeśli coś działało trzy lata temu, to teraz już niekoniecznie. Piłka bardzo szybko idzie do przodu, wymaga zmian. Każdy go już poznał i Hiszpan nie ma czym zaskoczyć – punktuje Krysiak.
– Nie mogę zgodzić się, że to słaby zespół, bo taki nie wygrałby z Pogonią i nie zagrałby tak dobrze z Rakowem. Pamiętajmy też, że ŁKS ma mocno ograniczone możliwości finansowe. Trudno jest pozyskać piłkarza mającego ważny kontrakt z zespołu I-ligowego. Wymagania klubów są bardzo wysokie. Przed sezonem byliśmy świadomi błędów popełnionych przy poprzednim awansie i chcieliśmy wyciągnąć z nich wnioski – odpierał te zarzuty na niedawnej konferencji prasowej dyrektor Dziedzic.
Na ratunek Stokowiec
Przy alei Unii misję ratunkową zdecydowali się powierzyć mającemu blisko roczną przerwę w pracy Piotrowi Stokowcowi. 51-latek ostatnio pracował w Zagłębiu Lubin, a wcześniej przez blisko 3,5 roku prowadził gdańską Lechię, w 2019 roku awansując z nią nawet do europejskich pucharów.
– Jestem głodny nowego wyzwania. Wyprowadzenie klubu z kryzysu to też wielkie zadanie, czasami nie mniejsze niż walka o medale. Nie przychodzę robić czystki, tylko maksymalnie wykorzystać potencjał, który jest w zespole. W przeszłości potrafiłem odbudować wielu zawodników, wprowadzić młodych. Dyscyplina i organizacja w mojej pracy to podstawa. Będę kapitanem tego statku i biorę za niego odpowiedzialność. Większa praca może mnie czekać do wykonania z głowami niż nogami zawodników – powiedział podczas pierwszego spotkania z dziennikarzami Stokowiec. Co zadecydowało o zatrudnieniu właśnie jego, a nie Leszka Ojrzyńskiego? – To doświadczony trener, który pracował już w podobnych okolicznościach. Jest gwarantem tego, że w stanie pomóc drużynie – skomentował swój wybór Dziedzic.
– Miałem okazję poznać trenera Stokowca jako zawodnika. Mierzyłem się z nim, gdy grał jeszcze w barwach KSZO Ostrowiec. Jako piłkarz był ostry, charakterny i nigdy nie odpuszczał. Czy to samo zaprezentuje jako trener? Czas pokaże, ale już sam efekt nowej miotły powinien mieć pozytywny wpływ na drużynę. Musi złapać zawodników za gardła – ocenia Krysiak.
Zadanie postawione przed Stokowcem jest oczywiste: utrzymanie w Ekstraklasie. Umowa została podpisana jedynie do końca sezonu, ale jeśli cel zostanie zrealizowany, niemalże na pewno zostanie przedłużona. – Nie znam jeszcze potencjału zespołu, bo co innego jest oglądać go w telewizji, a co innego wziąć go w ręce. Na pewno musimy poprawić grę, bo z samego myślenia punktów nam nie przybędzie. Presję odczuwam, ale gdyby jej nie było, byłby to znak, że się wypaliłem. Ona musi być, bo to są emocje, praca trenera to nie koncert życzeń – dodał trener, dla którego ŁKS będzie szóstym prowadzonym zespołem w karierze. – Wierzę, że Stokowiec da radę, bo ŁKS to klub, który nigdy się nie poddaje – podsumowuje Krysiak.