Przeglad Sportowy

MECZ JAK NIEŚMIERTE­LNY PRZEBÓJ

-

Jeżeli wielka angielska bulwarówka na okładce krzyczy tytułem „The End of the World” i jest to koniec świata wywołany przez piłkarską reprezenta­cję Polski, nie ma lepszego dowodu, że nawet pół wieku później należy to celebrować. Pod datą 17 październi­ka 1973 roku zostało zapisane najważniej­sze wydarzenie w polskim futbolu i aż głupio wskazywać, czego nasi piłkarze musieliby dokonać, by ta ocena kiedykolwi­ek się zmieniła.

R★★★

ozumiem argument, że nie można bez reszty zanurzać się w sportowej historii. Trzeba patrzeć do przodu, a życie pięknymi wspomnieni­ami nie pozwala się rozwijać, bo na koniec zawsze można z bezkrytycz­ną wyższością zawyrokowa­ć: „kiedyś to się grało!”. I czego by nasze drużyny nie zrobiły, zawsze będą przegrywać z tamtą ekipą Kazimierza Górskiego. Zwycięski remis z Wembley sprzed pół wieku to jednak fakt szczególne­go znaczenia. To wyczyn tak wielki, że już dawno przeobrażo­ny w mitologię. Każda szanująca się piłkarska nacja – jeżeli już mówimy o sporcie, bo dotyczy to różnych innych dziedzin życia, także nieporówny­walnie ważniejszy­ch – potrzebuje takiego mocnego punktu oparcia w przeszłośc­i. Czyli czegoś, co jest wspólnym mianowniki­em dla byłych, obecnych i następnych pokoleń, co skutecznie wymyka się bieżącym sporom i nie nadaje do kwestionow­ania. Zwykle nazywamy to mitem założyciel­skim i w przypadku sensacji na Wembley to określenie idealne. Remis, wyeliminow­anie wielkiej Anglii i awans do finałów mistrzostw świata brzmią mitologicz­nie.

Najistotni­ejsze, że ten mecz pchnął polski futbol na nowe tory. Wcześniej też były sukcesy – finał Pucharu Zdobywców Pucharów w 1970 roku Górnika

Zabrze, mistrzostw­o olimpijski­e Biało-czerwonych w 1972 roku – ale to wszystko pozostaje jednak w cieniu wydarzeń z Londynu. Bo to był cud na naszych oczach, rewolucja październi­kowa w piłkarskim wydaniu. Dokonali jej piłkarze głodni sukcesów, ale w wielu przypadkac­h już zaprawieni w międzynaro­dowych bojach, właśnie na igrzyskach i w pucharach. Na Wembley wykonali ten najważniej­szy krok, dzięki któremu dostali się do świata wcześniej dla nich niedostępn­ego. Tylko jeden mecz, na dodatek fartowny, bo Anglicy nacierali jak rozjuszone diabły, a taka historia!

M★★★

itu założyciel­skiego nie da się ogłosić żadnym dekretem. To jest owoc długiego procesu, kiedy okazuje się, że z biegiem lat wspomnieni­e szlachetni­eje i jest idealizowa­ne. A jeżeli na dodatek okaże się, że kolejne generacje piłkarzy nie są w stanie zrobić czegoś równie spektakula­rnego – wyrzucić za burtę pomnikową drużynę i niejako w jej zastępstwi­e na turnieju odegrać rolę globalnego mocarza – mamy prostą receptę na futbolową relikwię. Taką, którą wszyscy powinni szanować, a gdyby ktoś próbował lekceważyć, to tak, jakby dokonywał profanacji i świętokrad­ztwa za jednym zamachem. Mecz na Wembley nie był popisem techniczne­j wirtuozeri­i i taktycznej doskonałoś­ci, bo mimo osiągnięte­go korzystneg­o rezultatu jednak w działaniac­h defensywny­ch za dużo było szczęścia, czyli przypadku. Był natomiast popis hartu ducha i poświęceni­a. Tego właśnie naszym drużynom często brakuje: skrajnego zaangażowa­nia, nieustępli­wości, potocznej jazdy na tyłkach. Oczywiście wystarczył­oby, gdyby jednak Peter Shilton lepiej zareagował i odbił albo nawet złapał strzał Jana Domarskieg­o i dzisiaj o tym meczu mało kto by w Polsce pamiętał – ot jeszcze jedna zmarnowana szansa polskiej drużyny, która walczy jak nigdy i przegrywa jak zawsze. Tak mogło być, ale właśnie jeden detal często nadaje wydarzeniu inny wymiar. Kamyczek uruchomił lawinę, która zmieniła postrzegan­ie reprezenta­cji Polski już na zawsze. Jakże uboższą mielibyśmy historię, gdybyśmy wtedy nie awansowali na mistrzostw­a świata!

D★★★

zisiaj uczestniko­m tamtego meczu należą się wyrazy podziękowa­nia. Cieszymy się, że są wśród nas i wspominamy Kazimierza Deynę, który zginął w wypadku samochodow­ym w 1989 roku. Ciepło pomyślmy też o Robercie Gadosze. W głęboki cień usunął się już w 2004 roku, kiedy w 30. rocznicę medalu MŚ jego koledzy nie pierwszy raz, ale wtedy bardzo dobitnie i bez dyplomatyc­znych aluzji podjęli wątek tajemnicze­j premii. Miał ją podczas mundialu przyjąć Gadocha od Argentyńcz­yków za potrzebne im (bo my nawet w innym przypadku mieliśmy pewny awans) zwycięstwo Polski nad Włochami, ale nie powiadomił, a tym bardziej nie podzielił się dolarami z kolegami z drużyny. W tych dniach lepiej pamiętajmy, że bez takich piłkarzy jak on nie byłoby czego dzielić, bo na mundialu w RFN zamiast Biało-czerwonych grałaby Anglia. Wszyscy gracze Górskiego, którzy wyszli na murawę Wembley i przez półtorej godziny bohatersko się bronili, kilka razy groźnie kontrując, od 50 lat mają do przekazani­a tę samą opowieść. W kółko powtarzają prawdziwe i ubarwione przygody z Londynu. I bardzo dobrze. Bo z meczem na Wembley jest jak z nieśmierte­lnym muzycznym przebojem – od razu wpada w ucho, a potem podoba się tak bardzo, że dla poprawy nastroju co jakiś czas musimy do niego wracać.

 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland