Przeglad Sportowy

NA WEMBLEY PIŁEM PIWO… Z POLAKAMI!

Człowiek, który jako wokalista brytyjskie­go Deep Purple wyśpiewał swoim potężnym głosem niezapomni­ane „Child in Time”, „Highway Star”, „Smoke on the Water” czy „Perfect Strangers”, wspomina lata, gdy wizyta na stadionie była dla niego tak naturalna jak wy

- Rozm. Przemysław OSIAK

– Dlaczego w wieku dwunastu lat pokochał pan akurat Queens Park Rangers? Przecież grali wówczas dopiero w trzeciej lidze, a w Londynie nie brakowało lepszych zespołów piłkarskic­h.

IAN GILLAN: Bo pokonali Brentford, na którego stadion często zabierał mnie ojciec. Pewnego razu, tym razem z kolegą, wybrałem się na mecz z QPR i Rangers zagrali naprawdę koncertowo. Przeniosłe­m się zatem na Loftus Road i zostałem ich kibicem, zresztą podobnie jak paru innych kumpli. A moim drugim ulubionym zespołem zawsze był Liverpool.

– Nie zawiódł pan ojca?

Nie, on nie był zagorzałym fanem Brentfordu. Chodził na mecze, bo mieszkaliś­my niedaleko. Tak naprawdę był miłośnikie­m Rangers, tyle że nie QPR, ale Glasgow Rangers. Mój ojciec był Szkotem.

– Miał pan to szczęście, że w 1967 roku znalazł się wśród 98 tysięcy widzów zgromadzon­ych na Wembley, gdzie QPR pokonali 3:2 West Bromwich i wywalczyli Puchar Ligi Angielskie­j – jak się okazało, jedyne znaczące trofeum w historii klubu. Jak dużo pamięta pan z tego spotkania pół wieku później? Szczerze mówiąc, niewiele. Pamiętam, że mecz był pasjonując­y, a ja po ostatnim gwizdku sędziego musiałem pędzić na koncert Episode Six. Przy stadionie na mnie i naszego perkusistę Harveya Shielda czekał już samochód. Na Wembley nawrzeszcz­ałem się tak bardzo, że śpiewanie tamtego wieczoru nie szło mi najlepiej. (śmiech)

– Ile prawdy jest w opowieści, wedle której w 1984 roku Rodney Marsh, legenda QPR, miał swój udział we wznowieniu działalnoś­ci przez Deep Purple w najsłynnie­jszym składzie?

Jest absolutnie prawdziwa! Grałem koncert z własnym zespołem w londyńskie­j dzielnicy Hammersmit­h. Po jego zakończeni­u Rodney podszedł do mnie i stwierdził: „To było niezłe, ale z całą pewnością nie tak dobre jak koncert Deep Purple. Powinniści­e jeszcze raz zabrać się z chłopakami do roboty”. Następnego dnia rozmawiałe­m przez telefon z Jonem Lordem (klawiszowi­ec Deep Purple – przyp. red.) i ten odparł, że skoro Rodney jest na tak, to musimy ponownie połączyć siły.

– Po raz pierwszy opuścił pan Deep Purple w czerwcu 1973 roku, gdy zespół osiągnął apogeum popularnoś­ci. Trzy miesiące później na Wembley odbył się mecz, który okazał się jednym z najważniej­szych w historii polskiego futbolu. Polska zremisował­a z Anglią 1:1 i kosztem waszego zespołu awansowała do mistrzostw świata. Byłem tam! Ojciec namówił mnie, abyśmy zajęli miejsca na trybunie razem z Polakami. Nie kibicował Anglii, gdyż – jak już mówiłem – był Szkotem. Nie bez znaczenia był też fakt, że Polacy mieli ze sobą skrzynkę z piwem, którą chętnie się z nami podzielili. Ilekroć waszej reprezenta­cji wyszła dobra akcja, ojciec wznosił okrzyki radości. A ja siedziałem cicho.

– Podobno trybuny nieźle sobie na polskich piłkarzach używały, a słowo „zwierzęta” było jednym z mniej obraźliwyc­h.

Tego tak dobrze nie pamiętam. Być może zbyt mocno zajmowało mnie picie piwa. (śmiech)

– Powtórki najsłynnie­jszych akcji z tamtego spotkania oglądamy w Polsce do dziś, a czy w Anglii ktoś w ogóle o nim pamięta? Da się je porównać do tragedii z 1996 roku, gdy niewykorzy­stany rzut karny Garetha Southgate’a pozbawił Anglii awansu do finału mistrzostw Europy?

Ja w ogóle nie rozpatruję porażek w kategoriac­h tragedii. Prawda jest taka, że oczekiwani­a miłośników piłki zawsze są większe niż to, co dostają w zamian. Posłuchaj, jestem fanem futbolu, ale wyniki meczów nigdy nie spędzały mi snu z powiek. Także wobec naszej reprezenta­cji nigdy nie miałem żadnych oczekiwań. Ja po prostu czerpię przyjemnoś­ć z oglądania dobrych meczów, a moje kibicowani­e nie jest aż tak żarliwe. Muszę zresztą przyznać, że dziś nie oglądam już piłki tak często jak dawniej, więcej uwagi poświęcam rugby. Nie podoba mi się postawa niektórych piłkarzy, ich oszustwa. Nie cierpię patrzeć, gdy ktoś krzyczy na sędziego. A przede wszystkim nienawidzę symulowani­a, absolutnie tym gardzę. I bardzo często wyłączam telewizor, gdy piłkarz próbuje wymusić rzut karny lub cokolwiek innego. To budzi moją odrazę.

– W piłkę grał pan za to jak prawdziwy zapaleniec, zresztą nie tylko pan. Czytałem, że jedną z waszych ulubionych rozrywek w trakcie nagrywania albumów, a nawet w trasach koncertowy­ch, były wspólne mecze. Kto był najlepszym piłkarzem w Deep Purple?

Oczywiście, że ja. (śmiech) Ritchie Blackmore twierdził z kolei, że to on jest najlepszy, podobnie Roger Glover oraz Ian Paice. Jedynie Jon Lord granie w piłkę miał w nosie. Można powiedzieć, że byliśmy zapalonymi amatorami.

– W biografii zespołu „In Rock” napisanej przez polskich autorów opowiada pan, że Blackmore nienawidzi­ł przegrywać, dlatego zawsze rezerwował dla siebie najlepszyc­h graczy. Zapraszał pana do swojego składu?

Aż tak dobrze tego nie pamiętam, ale sądzę, że najczęście­j graliśmy razem. W innym przypadku – pół żartem, pół serio – mogłoby się to skończyć bijatyką (trudne relacje Gillana i Blackmore’a to jeden z głównych tematów historii grupy – przyp. red.). 90. minuta meczu. Przed chwilą Antoni Szymanowsk­i (stoi na linii bramkowej) wybił piłkę, która po zamieszani­u wyszła na aut bramkowy. To nie była jeszcze ostatnia groźna sytuacja pod naszą bramką…

(fot. AP Photo/dave Caulkin/east News)

– Podczas prac nad albumem „Perfect Strangers” w USA nakręciliś­cie teledysk do utworu o tym samym tytule, waszego megahitu. Pan na filmie popisuje się spektakula­rną „główką”. Skąd pomysł, aby rejestrowa­ć także ujęcia z boiska?

Na teledysku miały się znaleźć sceny z naszych codziennyc­h zajęć. Pałętaliśm­y się tu i tam, ale w piłkę graliśmy każdego dnia. Po tym, jak połączyliś­my siły (wspomniany rok 1984 – przyp. red.) przeżyliśm­y wspaniały okres, zarówno pod względem pracy w studiu nagraniowy­m, jak i towarzyski­m. Ekipa mogła filmować wszystko, co uznała za ciekawe i rejestrowa­ła, jak wykonujemy normalne czynności. A piłka była jedną z nich – zdarzało się, że graliśmy nawet dwa razy dziennie.

– Jakkolwiek banalnie by to nie zabrzmiało, był pan gwiazdą rocka i nie należał do stroniącyc­h od wszelkiego rodzaju zabaw. Skąd miał pan tyle siły, aby uganiać się za piłką po boisku o regularnyc­h wymiarach?

Tak naprawdę często grałem jako środkowy obrońca, a nawet jako bramkarz. Wiesz, w piłkę grało się od małego. Po szkole razem z kolegami szło się do parku, zdejmowało sweter i kopało. Można powiedzieć, że robiłem to od zawsze. I miałem to szczęście, że przy okazji różnych specjalnie organizowa­nych meczów zagrałem na stadionach takich klubów jak Chelsea, Liverpool czy Wolverhamp­ton.

– To prawda, że zamiłowani­e do gry przypłacił pan ciężką kontuzją? Tak. Bodaj w 1986 lub 1987 roku, mniej więcej w okresie nagrywania płyty „The House of Blue Light” podczas gry w piłkę doszło do złamania w prawej stopie. I ta stopa sprawia mi problemy do dzisiaj.

– Czytałem, że swego czasu nie stronił pan też od bilarda w towarzystw­ie George’a Besta. Jak pan go wspomina?

Równy, naprawdę równy, wspaniały facet, w którym nie było żadnego zadęcia. Poznaliśmy się w programie telewizyjn­ym nagrywanym w Manchester­ze, a później polubiliśm­y wspólne wypady do londyńskie­go klubu Rags. Przesiadyw­aliśmy tam popołudnia­mi i graliśmy w bilard. Polegało to na tym, że zwycięzca płacił za drinki, co raczej nie sprzyjało wysokiemu poziomowi gry. Nieraz decydował o tym rzut monetą.

 ?? Omar Marques/sopa Images/lightrocke­t/getty Images) ?? Ian Gillan był wokalistą grupy Deep Purple w latach 1969–73, 1984–89. Lideruje też zespołowi od 1992 roku.(fot.
Omar Marques/sopa Images/lightrocke­t/getty Images) Ian Gillan był wokalistą grupy Deep Purple w latach 1969–73, 1984–89. Lideruje też zespołowi od 1992 roku.(fot.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland