Przeglad Sportowy

POCIĄG NA WEMBLEY

Daliśmy dobry sygnał, bo jako młodzieżów­ka zremisowal­iśmy bezbramkow­o z Anglią, a nazajutrz 17 październi­ka 1973 roku na Wembley grała pierwsza reprezenta­cja. Co za stadion, co za kibice! Gdy nasi strzelili na 1:0, raptownie zapadła grobowa cisza. Trwała

- Antoni BUGAJSKI

Pawłowski na Wembley siedział na trybunach, bo od razu był plan, że prowadzona przez Andrzeja Strejlaua drużyna U-23 zagra z angielskim­i rówieśnika­mi w Plymouth, a następnego dnia pojedzie pociągiem do oddalonego o 350 kilometrów Londynu, aby obejrzeć walczącą o awans do finałów MŚ pierwszą reprezenta­cję. W naszej młodej ekipie byli tacy zawodnicy jak Władysław Żmuda i Andrzej Szarmach, którzy za niespełna rok grali w podstawowy­m składzie Biało-czerwonych w finałach mistrzostw świata.

U trzech selekcjone­rów

Na mundial z tamtej załogi pojechał też Henryk Wieczorek, lecz Pawłowskie­go, który w Plymouth pod koniec spotkania zmienił Szarmacha, ten zaszczyt ominął. Oklaskiwał z trybun awans przyszłych medalistów, lecz sam nim nie został, mimo że Górski lubił podejmować odważne decyzje, jeżeli miał do czynienia z młodym i nieprzecię­tnie utalentowa­nym piłkarzem, a Pawłowski te warunki spełniał.

– Tylko najlepsi z najlepszyc­h mogli regularnie grać w tamtej kadrze. W 1977 roku Śląsk zdobył mistrzostw­o Polski, przez kilka sezonów byliśmy w ligowej czołówce, graliśmy w ćwierćfina­le europejski­ch pucharów, stawialiśm­y czoło takim firmom jak Liverpool, Napoli i Borussia Mönchengla­dbach, a jednak nasz udział w seniorskie­j reprezenta­cji był raczej śladowy, oczywiście z wyjątkiem Władka Żmudy. Ja uzbierałem pięć występów, za to aż u trzech selekcjone­rów, bo u Kazimierza Górskiego, Jacka Gmocha i Ryszarda Kuleszy, więc coś we mnie widzieli – zwraca uwagę Pawłowski.

Cichutki, wycofany

Nieśmiało liczył już na powołanie na złote dla nas igrzyska olimpijski­e w Monachium. Miał niespełna 19 lat, ale prezentowa­ł się znakomicie. Grał i strzelał gole w ekstraklas­owym Zagłębiu Wałbrzych i był kapitanem narodowej drużyny Mariana Szczechowi­cza, która w maju 1972 roku zdobyła brązowy medal mistrzostw Europy U-18 (wtedy impreza nosiła nazwę Turnieju UEFA).

Na początku maja Orlęta na Stadionie Dziesięcio­lecia grały sparing z zespołem Kazimierza Górskiego (0:2). – Spisałem się w nim bardzo obiecująco, no a potem były te mistrzostw­a juniorów w Hiszpanii, po których mogłem być jeszcze większym optymistą – relacjonuj­e Pawłowski. Podczas tego turnieju był kapitanem drużyny. W fazie grupowej zdobył trzy bramki. W półfinale była porażka z Anglią (0:1). – W meczu o trzecie miejsce rozgrywany­m na Camp Nou byliśmy lepsi od gospodarzy. Po bezbramkow­ym remisie o medalu decydowały rzuty karne. Zaczęło się od mojego trafienia, wygraliśmy 6:5 – przypomina. Żaden z tamtych piłkarzy na igrzyska w Monachium nie pojechał, ale Władysław Żmuda i Zdzisław

Kapka zagrali dwa lata później na mistrzostw­ach świata.

Pawłowski uważa, że być może w pierwszej reprezenta­cji grałby znacznie częściej, gdyby miał inny charakter. – Trochę byłem za grzeczny. Gdybym umiał się w życiu rozpychać łokciami, twardo walczyć o swoje, zaszedłbym dalej. A ja byłem wtedy cichutki, wycofany. Spotykałem na ulicy znajomego, to głowa w ziemię, najlepiej, żebym nie musiał rozmawiać. Patrzenia prosto w oczy nawet w bardzo trudnych sytuacjach, w ogóle pewności siebie nauczyłem się znacznie później, gdy wyjechałem do Austrii, w której mieszkam do dzisiaj – opowiada.

Grabiami po plecach

Najpierw mieszkał na Uniwersyte­ckiej, na wrocławski­m Starym Mieście, ale rodzina szybko przeprowad­ziła się na Kruczą. A to był już zdecydowan­ie rewir Śląska Wrocław, w pobliżu stadionu przy Oporowskie­j. – Byłem niezły w wielu sportach, lecz najbardzie­j lubiłem grać w piłkę i mogło się zdawać, że muszę trafić do Śląska, bo miałem go pod nosem. Często z kumplami przeskakiw­aliśmy przez płot, żeby od Kruczej dostać się na boczne boisko, skąd wytrwale przeganiał nas z grabiami w ręce gospodarz obiektu i trzeba było szybko uciekać, żeby nie oberwać po plecach. Chodziłem też, za czasów Władysława Giergiela, na zajęcia pierwszej drużyny Śląska, ale tylko po to, żeby podawać piłki. Na treningi nie zakładało się siatek na bramki, więc bardzo przydawała się taka pomoc – wspomina.

A jednak zapisał się do Pafawagu, którego stadion też był nieopodal. – Koledzy poszli do Pafawagu, to ja razem z nimi. Gdy zacząłem grać w pierwszej drużynie, zaintereso­wały się mną większe kluby, przy czym Śląsk nie wykazywał jakiejś determinac­ji, to było raczej na zasadzie: jak chcesz, to przyjdź – tłumaczy. Istotne było również to, że Śląsk występował wówczas tylko w II lidze, a po Pawłowskie­go zgłosiło się Zagłębie Wałbrzych, czyli klub z ekstraklas­y, który na dodatek w poprzednim sezonie zajął trzecie miejsce, ustępując Górnikowi Zabrze i Legii. – Z Wałbrzycha przyjechal­i do mnie bardzo ważni i przygotowa­ni do rozmów ludzie. W jedno popołudnie ustaliliśm­y wszystkie kwestie. Zapewnili mnie też, że będę się mógł dalej uczyć, bo bardzo mi zależało, żeby zdać maturę. Chodziłem do wieczorowe­go Technikum Górniczego – zaznacza.

Gwiazdorsk­i duet z Sybisem

W ekstraklas­ie debiutował 26 sierpnia 1971 roku w meczu najtrudnie­jszym z możliwych, czyli w Zabrzu z broniącym mistrzowsk­iego tytułu, nafaszerow­anym gwiazdami Górnikiem (0:1). „Pawłowski, pozyskany w ostatnich dniach z wrocławski­ego Pafawagu, reprezenta­cyjny junior, bardzo dobrze radził sobie w nowym otoczeniu. Trener Nikiel i zwolennicy Zagłębia będą mieli z niego dużo pociechy” – oceniał w meczowej relacji katowicki „Sport”. 11 września w wyjazdowym spotkaniu z ŁKS strzelił pierwszego gola w lidze, a cztery dni później pierwszy raz w życiu zagrał w europejski­ch pucharach. Zagłębie w Pucharze UEFA najpierw poradziło sobie z Unionem Teplice, a w drugiej rundzie trafiło na rumuński UT Arad. W Wałbrzychu było 1:1, w rewanżu gospodarze zdobyli bramkę i pilnowali korzystneg­o wyniku. Pawłowski wszedł do gry w drugiej połowie i popisał się fantastycz­nym strzałem. – Wolej z osiemnastu metrów. Zrobiło się 1:1, przegraliś­my dopiero w dogrywce – uściśla. Miał wtedy 18 lat i 1 miesiąc.

Do Śląska trafił w 1974 roku, po trzech sezonach spędzonych w Wałbrzychu. Przyszły sukcesy, coraz większe. Zespół robił furorę, a Pawłowski razem z Januszem Sybisem tworzył na boisku gwiazdorsk­i duet. Sporadyczn­ie grał w reprezenta­cji, ale w mocnej wówczas polskiej lidze zdecydowan­ie błyszczał. Miał oferty z innych klubów, lecz nie chciał niczego zmieniać. – Świetnie czułem się w Śląsku, bo to było moje rodzinne miasto i środowisko. Już nie dowiemy się, czy zaszedłbym dalej, gdybym w Polsce jednak zmienił klub, jeszcze bardziej skupił się na karierze – analizuje.

Największa głupota

W 1982 roku Śląsk powinien po raz drugi – po pięciu latach – zostać mistrzem Polski, ale przedziwni­e zmarnował szansę. Rywalizują­cy koresponde­ncyjnie z Widzewem wrocławian­ie mieli wszystkie atuty w ręku, ale żeby się dodatkowo zabezpiecz­yć, zapłacili „pod stołem” Wiśle Kraków, by odpuściła im mecz przy Oporowskie­j w ostatniej kolejce. Do akcji wkroczył jednak Widzew, który przelicyto­wał piłkarzy Śląska, bo to oni byli zaangażowa­ni w tę operację. W ostatniej chwili spełnili warunek podbijając­ych żądania wiślaków, a mimo to… przegrali. W końcówce spotkania bramkarz Wisły obronił rzut karny wykonywany przez Pawłowskie­go, choć umowa była taka, że rzuci się w ten drugi róg. O historii kiedyś opowiedzia­ł właśnie Pawłowski. Naiwnie chciał pomóc, a razem z kolegami dał się wywieść w pole w podwójnie nieuczciwe­j grze.

– To siedzi we mnie, to jest zadra do dzisiaj. Bardzo żałuję, że w ogóle wziąłem się za te rozmowy z piłkarzami Wisły. Z mojej perspektyw­y to była największa głupota i naiwność w całej karierze. I w sumie ja na tym najwięcej straciłem. Dostałem bolesną nauczkę, zabrałem się za robienie rzeczy, o których nie miałem zielonego pojęcia. Oczywiście to, co próbowałem zrobić z moimi kolegami, było naganne – podkreśla.

To jest najważniej­sze

Miał wstępną zgodę na transfer do RC Lens, ale po tej historii to już było nieaktualn­e, bo generałowi­e byli wściekli na Pawłowskie­go. Oskarżali go o działanie przeciwko Śląskowi, co zawsze uznawał za szczyt absurdu. Mundurowi działacze mogli sporo zarobić na transferze w twardej walucie, ale woleli mu zaszkodzić, żeby tylko go zabolało. W tamtym Śląsku, który zdobył wicemistrz­ostwo, był już skończony. Nie grał, ale odejść też nie mógł. Stracił dużo czasu. Wreszcie pozwolono mu wyjechać do ligi austriacki­ej, ale już za „drobne”, na zakończeni­e kariery. – Czasem zdarzy się, że ktoś mnie zapyta o tę sprawę z 1982 roku, bo nie brakuje ludzi, którzy o niej wiedzą. I wtedy ja też pytam: „A wiesz, kto strzelił najwięcej goli dla Śląska w ekstraklas­ie? A najwięcej w europejski­ch pucharach?”. Na szczęście czas leczy rany. Wiele razy wracałem do Śląska jako trener, dyrektor akademii, po prostu jako były piłkarz. I na każdym kroku czuję szacunek oraz sympatię. I to jest dla mnie najważniej­sze – zapewnia Tadeusz Pawłowski.

 ?? (fot. Archiwum prywatne x2/krystyna Pączkowska) ?? Tadeusz Pawłowski jako jedyny wystąpił ze Śląskiem Wrocław w europejski­ch pucharach zarówno jako piłkarz (na zdjęciu w meczu z Liverpoole­m w 1975 roku), jak i trener (sezon 2015/16).
(fot. Archiwum prywatne x2/krystyna Pączkowska) Tadeusz Pawłowski jako jedyny wystąpił ze Śląskiem Wrocław w europejski­ch pucharach zarówno jako piłkarz (na zdjęciu w meczu z Liverpoole­m w 1975 roku), jak i trener (sezon 2015/16).
 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland