WEMBLEY KULMINACJĄ SUKCESÓW
SPORTU POLSKIEGO
To były piękne dni – tak tylko mogę rozpocząć refleksje nad sportowymi wydarzeniami 1973 roku, których kulminacją stał się 17 października „zwycięski” remis naszej futbolowej reprezentacji – 1:1 z Anglikami na Wembley. Ten remis, zapewniający nam awans do piłkarskich mistrzostw świata 1974, to była w naszej piłce swego rodzaju rewolucja październikowa.
Władysław Szczepaniak, który wystąpił w reprezentacji Polski na pierwszych z naszym udziałem mistrzostwach świata w 1938 we Francji, porównał mecz na Wembley z również zapewniającym nam awans na MŚ meczem w 1938 z Jugosławią. W 1973 z Anglią było 2:0 dla nas w Chorzowie i 1:1 w Londynie. Z Jugosławią wygrali nasi 4:0 w październiku 1937 w Warszawie, by w kwietniu 1938 przegrać tylko 0:1 w Belgradzie. Zdaniem Szczepaniaka atmosfera na trybunach stadionu belgradzkiego była równie dla Polaków nieprzyjazna jak ta w 1973 na Wembley. W ocenie „Przeglądu Sportowego” w 1937 roku pokonanie niezwykle silnej drużyny jugosłowiańskiej stało się realnym zaczątkiem sławy polskiego futbolu. No cóż, ówczesna reprezentacja Polski miała w swoich szeregach piłkarskiego geniusza – Ernesta Wilimowskiego, w 1973 zaś takim geniuszem był Włodzimierz Lubański, bohater wspomnianego meczu w Chorzowie i jednocześnie wielki pechowiec, bo kontuzja odniesiona w tym spotkaniu sprawiła, że musiał poddać się operacji i już nigdy potem nie grał na swoim najwyższym poziomie. A co najgorsze, nie mógł wystąpić w MŚ 1974, do których w dużym stopniu utorował drogę reprezentacji narodowej.
Włodek był moim idolem, tym bardziej że reprezentowaliśmy tę samą generację, więc odczuwałem szczególną dumę z jego sukcesów. Na boisku ten strzelec wyborowy imponował nie tylko nienaganną techniką, lecz również iście sprinterską szybkością. Może szybszy od niego był tylko grający na skrzydle Grzegorz Lato (na zdjęciu w chwilę po swojej kapitalnej asyście i golu Jana Domarskiego).
Gdy jego talent objawił się w Stali Mielec, wziąłem w 1971 delegację z „Przeglądu Sportowego” i kopnąłem się do Mielca, by przeprowadzić wywiad ze wschodzącą gwiazdą piłkarskiej ligi. Po opublikowaniu tego wywiadu w gazecie udałem się na egzamin z historii prasy na Studium Dziennikarskim Uniwersytetu Warszawskiego. Tam jednak egzaminator, a był nim docent Lato, zamiast zadawać mi pytania, wziął mnie w ramiona i wskazując na leżący na jego biurku „Przegląd Sportowy”, powiedział, że dałem przykład, jak należy pisać o sporcie. Okazało się, że docent był bodaj wujkiem Grzegorza Laty. I prawdę mówiąc, tylko dzięki przyszłemu królowi strzelców mistrzostw świata 1974 w Niemczech prześlizgnąłem się wtedy przez bardzo trudny egzamin. Dużo więcej na znajomości z Latą zyskał potem inny dziennikarz „PS” Bogdan Bańka, który pewnego razu po meczu Stali nie zdążył na pociąg do Szczecina i w tej sytuacji prezes tego fabrycznego klubu Edward Kazimierski odprawił go z Mielca uruchomionym specjalnie dla Bogdana… samolotem.
Jak widać, kontakt naszej redakcji ze środowiskiem piłkarskim był wówczas bardzo bliski. Ja sam, zainspirowany złotym medalem reprezentacji Polski na igrzyskach olimpijskich w Monachium, założyłem w Warszawie dziennikarską drużynę futbolową FC Publikator.
Gdy napisałem list do wałbrzyskiej wytwórni sprzętu sportowego Polsport z prośbą o sprezentowanie 22 kompletów sprzętu (koszulki, spodenki, getry, buty), w ciągu kilku dni przysłano mi je do redakcji. Dyrekcję firmy przekonało moje końcowe zdanie: „Spełnienie naszej prośby przyczyni się walnie do podniesienia poziomu sportu polskiego”. No i zaczęliśmy grywać – i to bardzo często – na najlepszych stadionach w Polsce, a dla wzmocnienia Publikatora brałem często do drużyny asystentów trenera reprezentacji narodowej Kazimierza Górskiego, czyli Andrzeja Strejlaua i Jacka Gmocha. Strejlau, absolutny zawodowiec pod każdym względem i na dodatek wykładowca akademicki w stołecznej AWF, był ogromnie zdziwiony, widząc, że niektórzy z szeroko już znanych komentatorów piłki zdradzają w Publikatorze nieznajomość podstawowych przepisów gry… Gmoch, co dobrze pamiętam, spowodował, że straciliśmy bramkę w meczu z Ambasadą Brytyjską na Stadionie Dziesięciolecia, ale natychmiast odrobił stratę po solowym rajdzie i od tamtej pory pozostajemy w serdecznej przyjaźni.
Andrzej darł trochę koty z Jackiem, skądinąd naukowcem Politechniki Warszawskiej, specjalistą budowy mostów – po latach przyznając jednak, że w sumie ich burza mózgów ogromnie przyczyniła się do awansów reprezentacji narodowej, którą zachowujący zawsze olimpijski spokój Kazio prowadził z nadzwyczajnym czuciem, jakiego nie miał żaden inny trener. Co ciekawe, wszyscy trzej – Górski, Gmoch i Strejlau – osiągnęli w latach późniejszych poważne sukcesy szkoleniowe w lidze greckiej. Jako zawodnik Andrzej odnosił nawet większe sukcesy w piłce ręcznej niż w piłce nożnej. Niemniej pamiętam, że jego właśnie najbardziej obawialiśmy się na boisku, gdy dochodziło do meczów AWF – Uniwersytet Warszawski, w którego reprezentacji grałem przez kilka lat.
Gdy w 1973 drużyna narodowa rozgrywała mecze międzypaństwowe, Andrzej zajęty był w dużym stopniu prowadzeniem Orląt, czyli reprezentacji Polski do 23 lat. A jej trzonem były podpory teamu Górskiego i w tamtym czasie, i w 1974 roku: Grzegorz Lato, Andrzej Szarmach, Lesław Ćmikiewicz, Kazimierz Kmiecik, Władysław Żmuda, Mirosław Bulzacki, Antoni Szymanowski… Jak widać więc, Górski bardzo odważnie stawiał na młodzież.
Pamiętny rok 1973 obfitował w niespotykane sukcesy sportowe Polaków. Głównymi bohaterami byli wtedy kolarze. Ryszard Szurkowski wygrał wiosną Wyścig Pokoju, by potem w Barcelonie zostać indywidualnym mistrzem świata amatorów (przed Stanisławem Szozdą) i sięgnąć dodatkowo po złoty medal w drużynie. Czwórka: Lucjan Lis, Tadeusz Mytnik, Szozda, Szurkowski wygrała wyścig na 100 kilometrów. Nieco wcześniej Janusz Kierzkowski zdobył pierwszy w historii naszego kolarstwa tytuł mistrza świata, zwyciężając w rywalizacji torowej w San Sebastián na 1000 metrów.
Na Stadionie Śląskim, na którym Lubański poprowadził 6 czerwca drużynę narodową do zwycięstwa 2:0 nad Anglią, Jerzy Szczakiel wywalczył 2 września dla Polski pierwszy indywidualny tytuł mistrza świata na żużlu. Wojciech Fibak zaczął odnosić sukcesy w tenisie zawodowym, a wracająca do wielkiej formy lekkoatletka Irena Szewińska spróbowała sił w biegu na 400 metrów, ustanawiając na tartanie warszawskiej Skry rekord Polski 52.0 s, który rok później poprawiła w tym samym miejscu na 49.9, co było już rekordem świata. Coraz bardziej znaczące osiągnięcia polskich sportowców sprawiły, że dzienny nakład „Przeglądu Sportowego” wzrósł do 300 000 egzemplarzy, a i tak gazeta sprzedawana była często w kioskach jedynie „spod lady”.