Przeglad Sportowy

Kiedyś gracze umieli wszystko

- Rozmawiał Jakub WOJCZYŃSKI

Mieczysław Łopatka należał do najlepszyc­h koszykarzy w Europie. Z reprezenta­cją zdobył trzy medale ME (srebro 1963, brąz 1965 i 1967). 84-letnia legenda basketu opowiada nam o wrocławski­m turnieju, który zakończył się dokładnie 60 lat temu i w którym był najlepszym strzelcem Polaków. Wspomina też m.in. odwołany w ostatniej chwili transfer zagraniczn­y.

JAKUB WOJCZYŃSKI („PRZEGLĄD SPORTOWY” ONET): Kilka dni temu obchodził pan 84. urodziny, a władze Śląska Wrocław uhonorował­y pana podczas meczu na środku parkietu. Miło, że po tylu latach wciąż o panu pamiętają. MIECZYSŁAW ŁOPATKA: Na pewno tak. My też organizuje­my w klubie uroczystoś­ci np. z okazji rocznicy mistrzostw­a Polski. To bardzo miłe, gdy byli zawodnicy, którzy rzadko przychodzą na mecze, mogą spotkać się z kolegami, których od dawna nie widzieli.

A pan chodzi na mecze Śląska regularnie?

W poprzednim sezonie byłem na wszystkich w ćwierćfina­le, półfinale i finale. Wcześniej zaangażowa­ła mnie piłka nożna, w której Śląsk radzi sobie doskonale. Poza tym uważam, że te pierwsze spotkania w sezonie nie są takie ważne i niewiele pokazują. Poszedłem w końcu na mecz, by zobaczyć, kto tam w ogóle występuje w Śląsku. Niestety tak jest teraz w polskiej koszykówce, że w nowym sezonie grają zupełnie inni ludzie niż w poprzednim.

Gdy bywa pan w Hali Stulecia – niegdyś Ludowej – to wracają wspomnieni­a z zakończony­ch przez was na drugim miejscu mistrzostw Europy w 1963 roku?

Za każdym razem. Nawet gdy tylko przejeżdża­m obok, to zawsze pojawiają się te wspomnieni­a. Dla polskiej koszykówki to do dzisiaj największy sukces. Jeśli chodzi o samą konstrukcj­ę, hala szczególni­e się nie zmieniła. Ale były remonty, zmieniano trybuny. Na tamtych mistrzostw­ach wyglądało to zupełnie inaczej. Na platformie pod sufitem wisiały światła, padały prostopadl­e na parkiet. A gdy rozpoczyna­ł się mecz, światła na trybunach gasły.

Czyli graliście jak na scenie. Bardzo fajnie to wyglądało. Tak jak pan mówi – było tak, jakby artysta wychodził na estradę. O medalu nikt konkretnie nie mówił. Chodziło o to, by wejść do najlepszej czwórki, bo to dawało prawo udziału w igrzyskach olimpijski­ch w Tokio bez turnieju eliminacyj­nego. Choć to był nasz pierwszy po wojnie występ w Polsce, więc oczekiwano od nas dobrego wyniku.

W finale przegraliś­cie 45:61 ze Związkiem Radzieckim. Srebro to wielki sukces, ale zawsze pojawia się pytanie – pojawił się niedosyt czy nie? Przeciwnik był do ogrania? Związek Radziecki był bardzo duży i można powiedzieć, że składał się z różnych państw. To była potęga, rządzili w Europie. Wydaje mi się też, że zadowolili­śmy się zwycięstwe­m nad Jugosławią.

Świętowani­e już przed finałem? Nie, nie o to chodzi. Było rozluźnien­ie psychiczne. A ono niekiedy jest gorsze niż jakieś długie biesiadowa­nie. Podeszliśm­y do tego meczu inaczej niż do poprzednic­h. Gdy jednak byliśmy skoncentro­wani, to doszliśmy rywali na 4 czy 5 punktów i wtedy zaczęli się denerwować. Ich warunki fizyczne jednak zdecydowan­ie odbiegały od naszych i to było decydujące.

Radziecki center Janis Kruminš miał 218 cm wzrostu i 142 kg wagi. W tamtych czasach przewaga wzrostu miała większe znaczenie? Tak, było ono duże. Francuzi też mieli takiego wysokiego gracza, ale on był cienki, chudy. A Kruminš ważył dużo. Jako potencjaln­y środkowy musiałem go czasem pokryć. Stałem za nim i wyglądałem jak obok czterodrzw­iowej szafy. Nie było mnie zza niego widać. Musiałem wychodzić przed, żeby nie dochodziły do niego podania. W tamtym finale dobrze go wykorzysty­wali, rzucił najwięcej punktów. Ale byli też inni ważni zawodnicy jak Aleksander Pietrow czy Armenak Ałaczaczan.

Wówczas nie było jeszcze rzutów za trzy punkty. Pytanie hipotetycz­ne – jak wyglądałab­y wasza gra, gdyby była taka możliwość? Wydaje mi się, że mogłoby to wyglądać tak, jak to dzisiaj często wygląda. Niektóre zespoły wierzą tylko w te rzuty za trzy punkty. Taki styl gry jest obecnie na świecie bardzo popularny. Dla nas w meczu z ZSRR byłby to na pewno jakiś atut.

Gdy patrzy pan na obecną koszykówkę, to dostrzega rozwiązani­a i pomysły taktyczne podobne do tego, co wy stosowaliś­cie? Według mnie dziś koszykówka jest zadaniowa. Zawodnicy są na boisku do realizacji określonyc­h celów. Nie wiem, z czego to wynika, może z wyszkoleni­a techniczne­go. Moim zdaniem wtedy zawodnicy byli lepiej wyszkoleni, bo umieli wszystko. Teraz zdarza się, że gracz kozłuje piłkę przez 17 czy 18 sekund. Reszta stoi w miejscu albo próbuje wyprowadzi­ć zawodnika na obwód na pozycję, by rzucił oczywiście za 3 punkty. Kiedyś wszyscy gracze mieli więcej inicjatywy.

A jak to było z podziałem ról w zespole? Pan był najlepszym strzelcem, ale czy to oznaczało, że taktyka była ustawiana pod pana? Mieliśmy proste zagrywki, a w naszym systemie nie było typowych środkowych, bo ja też mogłem wyjść na przykład na obwód. Nie byliśmy przydziela­ni do jednej pozycji, nie było sztampy. Znawcy mówili, że byłem pierwszym wysokim graczem, który tak często biegał do szybkiego ataku, rzucałem z niego dużo punktów. Nie wiem, czy to prawda, ale tak opowiadali.

W 1968 roku miał pan propozycję z Liege. Do Belgii się pan nie przeniósł, bo zabrakło paszportu. Właśnie tam po igrzyskach w Meksyku miałem grać z Radivojem

Koraciem. Wtedy najprostsz­ym sposobem wyjazdu była ucieczka. Mógłbym zostać za granicą podczas wyjazdu z kadrą, ale nie chciałem tego robić. Miałem w Polsce rodzinę, rodziców. Postanowił­em załatwić to oficjalnie. Prezes klubu z Liege przyjechał do Warszawy, zaoferował dobre pieniądze. Podpisałem kontrakt i czekałem, co dalej. Mówili, żeby nie przejmować się wizą, muszę mieć tylko paszport. Miałem już zarezerwow­any lot do Brukseli i byłem gotowy. Musiałem stawić się w Liege do 31 sierpnia, czekałem do końca. Nie było paszportu, prezes powiedział, że mu przykro, ale zatrudni kogoś innego. Dziś dobrze wiem, kto zrobił tak, że nie dostałem dokumentu na czas. To działacze z klubu, ze Śląska, ale nie chcę podawać nazwisk. W zasadzie to się nie dziwię, nie dostawało się wtedy pieniędzy za taki transfer. Uważałem jednak, że dla polskiej koszykówki zrobiłem wszystko i powinni mnie puścić.

Pod koniec kariery wyjechał pan jednak z Polski do francuskie­go

Montbrison, ale to nie była ekstraklas­a. Jak to możliwe, że tak wysokiej klasy zawodnik wylądował w trzeciej lidze?

Była końcówka październi­ka i wszyscy mieli już zakontrakt­owanych graczy. Moi przyjaciel­e z tej miejscowoś­ci zaproponow­ali, żebym przyjechał. Byłem w Polsce najlepszym strzelcem, ale miałem już 33 lata. Powiedział­em w Śląsku, że jeśli nie dadzą mi zgody, to skończę karierę. Zgodzili się, ale bardzo późno. Pojechałem, byłem zawodnikie­m, a potem trenerem.

To oczywiste, że wtedy wyjazd zagraniczn­y dawał większe pieniądze. Ale o ile większe? Jak to można porównać?

Za miesiąc gry w Liege mógłbym kupić dom we Wrocławiu. To ile razy więcej niż we Wrocławiu panu dawali? 50? 100?

Mniej więcej tyle.

Kusiło, by uciec?

Nie przywiązyw­ałem do pieniędzy tak dużej wagi, by zostawić rodzinę w kraju. Ale gdy podpisałem umowę, to zrobiło na mnie wrażenie. Gdy nie wyszło, wiedziałem, co tracę. Jako trener był pan osiem razy mistrzem Polski, ale przestał pracować przed 60-tką. Dlaczego tak wcześnie?

Nie wiem, tak po prostu musiało być. Dobrze się skończyło, bo zwyczajnie znalazłem sobie coś innego, ale pozostałem przy sporcie. To był okres wielkich przemian w latach 90. Do Śląska przyszedł nowy właściciel. Po tylu latach nadal nie wiem, czemu zostałem zwolniony. Niech się martwią ci, którzy to zrobili. Dałem sobie radę. Miałem firmę, teraz działam w regionalne­j radzie olimpijski­ej. Dostaliśmy organizacj­ę Centralnyc­h Uroczystoś­ci Dni Olimpijczy­ka w przyszłym roku, to

Przed finałem z ZSRR było rozluźnien­ie psychiczne. A ono niekiedy jest gorsze niż jakieś długie biesiadowa­nie. Gdy jednak byliśmy skoncentro­wani, doszliśmy rywali na 4 czy 5 punktów.

duże wyzwanie. Mam kontakt z młodzieżą, jeździmy dużo po Dolnym Śląsku. Mówią, że jeśli się przebywa z młodymi, to człowieka odmładza. Lubię śledzić sport. Nie tylko koszykówkę, ale też choćby piłkę nożną. I cieszy mnie, że Śląsk ma pełny stadion.

Potrafi pan nadal rzucać do kosza? Czy już pan nie próbuje?

Jeszcze dwa lata temu trafiałem dziesięć na dziesięć rzutów wolnych.

A teraz już tylko dziewięć?

Może osiem… Gdy jeździmy na spotkania z młodzieżą w szkołach, to oni wiedzą, kto jest kto. Mówią, żebym pokazał, co potrafię, więc pokazuję.

 ?? ?? Mieczysław Łopatka to jeden z najlepszyc­h polskich koszykarzy w historii. Z kadrą zdobył trzy medale ME, w tym srebro w 1963 roku. Czterokrot­nie zagrał w igrzyskach, był królem strzelców MŚ 1967. Ma 11 medali mistrzostw Polski jako zawodnik i 8 tytułów mistrza kraju jako trener.
Mieczysław Łopatka to jeden z najlepszyc­h polskich koszykarzy w historii. Z kadrą zdobył trzy medale ME, w tym srebro w 1963 roku. Czterokrot­nie zagrał w igrzyskach, był królem strzelców MŚ 1967. Ma 11 medali mistrzostw Polski jako zawodnik i 8 tytułów mistrza kraju jako trener.
 ?? ?? Obchodzące­go 84. urodziny Mieczysław­a Łopatkę uhonorowan­o podczas meczu Śląsk – U-BT Kluż-napoka w rozgrywkac­h Eurocup.
Obchodzące­go 84. urodziny Mieczysław­a Łopatkę uhonorowan­o podczas meczu Śląsk – U-BT Kluż-napoka w rozgrywkac­h Eurocup.
 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland