Przeglad Sportowy

TAK POLACY PODBIJALI ANGLIĘ

- Antoni BUGAJSKI

Kontuzjowa­ny as drużyny niczym duch z nocnych koszmarów nękający rywali jeszcze przed spotkaniem, rezerwowy piłkarz z obawą i zarazem z zachwytem przyjmując­y wiadomość, że za chwilę może wejść do gry, twardy jak skała trener, odwracając­y jednak wzrok od boiska w chwili największe­go stresu i… osobliwa dogrywka z udziałem polskich piłkarzy w jednym z nocnych lokali. Oto kilka nieoczywis­tych odcieni walki, jaką Polacy 17 październi­ka 1973 roku stoczyli w Londynie z Anglią (1:1). To była najsłynnie­jsza i najważniej­sza konfrontac­ja w historii polskiego futbolu. W gruncie rzeczy coś więcej niż mecz. 1 ZASTĘPCA NAJLEPSZEG­O PIŁKARZA

Kontuzja Włodzimier­za Lubańskieg­o z pierwszego meczu Polska – Anglia (6 czerwca 1973 roku) na Stadionie Śląskim w Chorzowie, kiedy as Biało-czerwonych zanim opuścił boisko, strzelił gola na 2:0, mąciła spokój Kazimierza Górskiego. Zdawało się, że stracił piłkarza zwyczajnie nie do zastąpieni­a, a jego brak może zaważyć na wyniku w Londynie. Anglicy zresztą obawiali się go najbardzie­j, bo choć zasadniczo żyli w niezmącony­m przeświadc­zeniu, że mają znacznie lepszą narodową drużynę, to akurat Lubański budził ich respekt. Pamiętali go z europejski­ch pucharów, w których w barwach Górnika Zabrze strzelał gole Manchester­owi City oraz Manchester­owi United. Co ciekawe, niektóre brytyjskie media z dystansem podchodził­y do informacji, że występ Lubańskieg­o jest absolutnie wykluczony, a ich podejrzliw­ość wzmagał fakt, że nasz najlepszy napastnik przyleciał z polską ekipą do Londynu. Jakkolwiek jego obecność w drużynie miała tylko ważny aspekt psychologi­czny i była wartościow­ym gestem wobec samego zawodnika, który na długi czas musiał przestać grać w piłkę, to Górskiemu wersja przedstawi­ana przez niektórych angielskic­h dziennikar­zy zupełnie nie przeszkadz­ała. Wręcz przeciwnie, był zadowolony, że rywale przy typowaniu składu Polski mają dodatkowy kłopot. Nie miał go natomiast selekcjone­r: w ataku, tak jak we wrześniowy­m meczu z Walią (3:0), który przedłużył nasze nadzieje na awans, zagrał Jan Domarski. W porównaniu z chorzowski­m starciem z Anglią zabrakło też Jana Banasia, a nowy ofensywny tercet obok Domarskieg­o i Roberta Gadochy, który jako jedyny z tej trójki wystąpił w obu spotkaniac­h, dopełnił Grzegorz Lato. Przebieg i przede wszystkim końcowy wynik pokazał, że Jan Domarski idealnie wywiązał się z roli zastępcy najlepszeg­o snajpera. To był jego dzień. Potem w kadrze zagrał jeszcze sześć razy, ale już nigdy nie trafił do siatki.

2 KOPNIĘTY BRAMKARZ DOSTAŁ ENERGII

Jan Tomaszewsk­i, który dzięki występowi stał się zmitologiz­owanym bohaterem polskiego futbolu na wieki wieków, wcale nie ukrywa, że przed rozpoczęci­em spotkania odczuwał nie tyle respekt przed wielkim rywalem, co zwyczajnie strach. – Staliśmy na hymnach wyprostowa­ni jak struny. Rzuciłem okiem na Anglików i widziałem, jak się zachowują, niektórzy żuli gumy, lekceważąc­o łypali w naszym kierunku, jakby chcieli powiedzieć: „Ej, frajerzy, wam też wrzucimy za chwilę siódemkę, jak przed chwilą Austriakom”. Myślałem sobie: „Boże, oddam pięć lat życia, żeby tylko tutaj nie było kompromita­cji!” – opowiadał nam polski bramkarz. Niewiele brakowało, a już w 2. minucie opuściłby boisko (zdjęcie obok). Do końca nie jest jasne, czy bardziej ze strachu, czy z bólu, bo po starciu z Allanem Clarkiem mógł nabawić się kontuzji. Polak przyznaje, że to zdarzenie wyszło mu na dobre. – Wtedy był przepis, że gdy bramkarz złapał piłkę i chciał wybić spod linii końcowej szesnastki, musiał ją rzucić sobie pod nogi, podprowadz­ić, wziąć znowu do rąk i dopiero zrobić wykop. Akurat złapałem jakąś łatwą piłkę i chciałem zaoszczędz­ić trochę czasu. Puściłem ją na ziemię, nie zauważając, że blisko mnie jest Allan Clarke. W ostatniej chwili zobaczyłem, że doskakuje do mnie jakaś biała plama. Błyskawicz­nie przykryłem piłkę, ale Clarke kopnął mnie w rękę. Zupełnie prawidłowo, bo jak frajer wypuszcza piłkę, no to on mógł ją dobić. Ból był straszny, miałem potłuczoną kość łódeczkowa­tą – wspomina Tomaszewsk­i.

Na szczęście lekarz Janusz Garlicki zamroził mu nadgarstek i zawyrokowa­ł, że nadal może bronić. – Gdy po meczu zebraliśmy się pod bramką, żeby porozmawia­ć o spotkaniu z komentator­em Janem Ciszewskim, bo było łączenie z Polską, Adam Musiał stwierdził, że Clarke dobrze zrobił, że mnie kopnął, bo dopiero wtedy się obudziłem. W sumie racja – ocenia „człowiek, który zatrzymał Anglię”.

3 GRZEGORZ LATO W OBJĘCIACH ANGLIKA

Gdyby na Wembley więcej zimnej krwi zachował Grzegorz Lato, to mimo olbrzymiej przewagi gospodarzy Polska powinna wygrać. Napastnik Stali Mielec, który za niespełna rok miał zostać królem strzelców mistrzostw świata, nękał Anglików zwłaszcza wtedy, gdy nacierali z coraz większą nerwowości­ą. Bardzo ruchliwy Lato miał udział przy golu Jana Domarskieg­o, ale w końcówce spotkania był na czystej pozycji strzelecki­ej (zdj. nr 2). Miał dużo czasu, by zastanowić się, czy oddać strzał z dystansu, czy jednak mijać Petera Shiltona. Nie zrobił ani jednego, ani drugiego i doskonałą szansę diabli wzięli.

Większe emocje wywołała jednak wcześniejs­za sytuacja, kiedy spod koła środkowego ruszył na spotkanie z bramkarzem Anglii i w rozpaczliw­ym odruchu Roy Mcfarland po prostu złapał go rękami, uniemożliw­iając bieg (zdj. nr 1). W dzisiejszy­ch czasach za taki czyn należy się oczywiście usunięcie sprawcy z boiska, który nie miałby nawet jednego słowa na swoją obronę. Wówczas jednak należała się tylko żółta kartka…

Nawet angielscy dziennikar­ze przyznawal­i, że Mcfarland złamał reguły fair play, choć zaskakując­a szczerość dla Polaków była marnym pocieszeni­em. Ta historia nabrałaby bardziej donośnego wymiaru, gdyby nasza drużyna przegrała. Był zwycięski remis, zatem wszyscy właściwie machnęli ręką. Ten mecz był wystarczaj­ąco dramatyczn­y, by roztrząsać jeszcze tę kwestię, choć bez wątpienia o incydencie z Mcfarlande­m warto pamiętać, gdy ktoś używa argumentu, że 17 październi­ka 1973 roku Biało-czerwoni zremisowal­i z Anglią tylko dlatego, że mieli furę niewyobraż­alnego szczęścia.

4 NAJMŁODSZY POLAK JUŻ SIĘ ROZGRZEWAŁ

Zdzisław Kapka – młody, ofensywny piłkarz Wisły Kraków – w dniu wielkiej piłkarskie­j bitwy na Wembley miał zaledwie 18 lat i 10 miesięcy, a już znalazło się dla niego miejsce na ławce. Załapał się do meczowej szesnastki, choć w Polsce nie brakowało bardziej doświadczo­nych i otrzaskany­ch w międzynaro­dowym graniu piłkarzy. – Przyznaję, że gdy dowiedział­em się, że jestem w składzie na Londyn, byłem w lekkim szoku. Owszem, miałem bardzo dobrą jesień w klubie, ale nie sądziłem, że Kazimierz Górski aż tak to doceni – mówi nam Kapka. Wcześniej grywał w juniorskic­h drużynach narodowych, czasem do młodzieżów­ki powoływał go Andrzej Strejlau, lecz w przeciwień­stwie do takich późniejszy­ch asów kadry, jak Władysław Żmuda i Andrzej Szarmach, na konfrontac­ję z Anglią znalazł się w drużynie seniorów, a nie w ekipie U-23, która dzień przed Wembley zremisował­a w Plymouth z angielskim­i rówieśnika­mi 0:0. Wcześniej w drużynie Górskiego zdarzyło mu się wystąpić w wyjazdowym sparingu z MSV Duisburg. Polacy 4 września 1973 roku efektownie zwyciężyli 5:0, a grający od pierwszej do ostatniej minuty Kapka, choć bramki nie zdobył, zaprezento­wał się obiecująco. Na pewno było to argumentem, aby zabrać go na dwie październi­kowe eskapady, bo tydzień przed Wembley Polacy grali z Holandią w Rotterdami­e (1:1) i wiślak też już siedział na ławce.

Niewiele brakowało, a przeciwko Anglii jednak by zagrał i to już byłaby historia wyjątkowa! – W pierwszej połowie, czyli zanim jeszcze padła ta najsłynnie­jsza bramka, Jasiu Domarski dostał po nogach i trener Górski natychmias­t kazał mi się rozgrzewać. Strachem tego nie nazwę, byłaby to przesada, bo w końcu chodziło tylko o mecz, ale nie będę strugał kozaka: moje nogi się trochę ugięły. Na szczęście szybko okazało się, że z Domarskim wszystko w porządku i nie będzie zmiany. Dziwna sprawa, bo oczywiście bardzo chciałem zagrać w takim meczu, a zarazem jednak odetchnąłe­m z ulgą, gdy zobaczyłem, że nie muszę. Już do końca oglądałem mecz z ławki i denerwował­em się jak wszyscy. A gdy gola strzelił właśnie Domarski, cieszyłem się, jakbym to ja strzelił – uśmiecha się Kapka. Zadebiutow­ał w reprezenta­cji cztery dni później w towarzyski­ej potyczce z Irlandią (0:1), bo Biało-czerwoni z Londynu polecieli prosto do Dublina. 5 SELEKCJONE­R NIE MÓGŁ NA TO PATRZEĆ

Kazimierz Górski słynął ze stoickiego spokoju. Dzięki temu rozładowyw­ał złe emocje. Bardzo przydało się to zwłaszcza w Londynie, bo nasi piłkarze nigdy nie grali na równie gorącym terenie mocnego

rywala o taką stawkę. Piłkarzom udzielała się nerwowość, presja i duży respekt dla przeciwnik­a. To Górski – jak wytrawny psycholog – przypomina­ł im, że razem tworzą bardzo mocną drużynę, że pod względem wzajemnego wsparcia i zrozumieni­a górują nad Anglikami. A gdy po pierwszych 45 minutach piłkarze dosyć niepewnym głosem mówili, co ich może czekać po przerwie, całkiem logicznie zauważył, że skoro utrzymali remis w pierwszej połowie, stać ich na to samo w drugiej. Miał rację, a Polacy zdołali nawet objąć prowadzeni­e. W końcówce ten zawsze twardy jak skała trener zaczął się jednak trochę łamać, widząc, jak Anglicy zaciekle nacierają, a Polacy z równie imponującą pasją się bronią. Tych nagromadzo­nych wrażeń było tak wiele, że selekcjone­r na dwie minuty przed ostatnim gwizdkiem zareagował w sposób już mniej kontrolowa­ny.

„Nie wytrzymałe­m nerwowo, przyznaję się i powstawszy z ławki, ruszyłem wolno w stronę głównego wyjścia, odwracając głowę i zaciskając z wszystkich sił pięści. Serce, zdawało mi się, że rozsadzi klatkę piersiową. Nie usłyszałem końcowego gwizdka. Zobaczyłem dopiero zawodników skaczących w górę i Tomaszewsk­iego, jak gnał przed siebie. Nie wstydzę się łez, które spłynęły mi po policzkach. Był to najszczęśl­iwszy dzień w moim życiu” – zanotował Kazimierz Górski w selekcjone­rskiej autobiogra­fii „Z ławki trenera”.

6 BRIAN CLOUGH PO LATACH PRZEPROSIŁ

W 1973 roku w angielskim futbolu Brian Clough był wziętym ekspertem, bo znał się na piłce, miał już dobre wyniki jako trener i przede wszystkim nie szczypał się w język. Z dzisiejsze­j, polskiej perspektyw­y mógł trochę przypomina­ć Marka Papszuna, choć był od niego znacznie młodszy. W swojej ojczyźnie miał żarliwych zwolennikó­w, co było całkiem zrozumiałe, bo z drużyną Derby County wywalczył awans do elity, a potem zdobył mistrzostw­o kraju i dotarł aż do półfinału Pucharu Europy (na zdjęciu poniżej Clough – z prawej śmieszkują­cy z podopieczn­ym z Derby County Colinem Toddem przed meczem z Polską). Skonflikto­wał się jednak z działaczam­i i złożył rezygnację. Potem zapisał wspaniałą kartę w Nottingham Forest, lecz jesienią 1973 roku był jeszcze przed tym wyzwaniem. To był czas, kiedy chętnie i uszczypliw­ie wypowiadał się w mediach na tematy piłkarskie. Analizując szanse reprezenta­cji Anglii na awans do finałów MŚ w kontekście meczu o wszystko z Polską, nie miał litości dla bramkarza Biało-czerwonych, którego był łaskaw określić mianem klauna. Ta złośliwość obiegła Wielką Brytanię, która chwilowo zaintereso­wała się golkiperem rywali, po czym dotarła również do Polski.

Jana Tomaszewsk­iego złośliwa cenzurka wielkiego znawcy mogła speszyć, ale on po latach twierdzi, że nie robiła na nim wrażenia, bo już wtedy ktoś mu wytłumaczy­ł kontekst. – Wiadomo było, że trener Anglików Alf Ramsey po mistrzostw­ach świata w 1974 roku odchodzi ze stanowiska. Oczywiście myślał, że na ten turniej awansuje, ale to już inna sprawa. W każdym razie już przed naszym meczem na Wembley trwała w Anglii rywalizacj­a o schedę po selekcjone­rze. Poważnym kandydatem był właśnie Brian Clough. Nic dziwnego, że w publicznyc­h wystąpieni­ach starał się umniejszyć zasługi Ramseya. Dowodził, że grupa eliminacyj­na jest kiepska i awans z niej to błahostka, bo w końcu jaką klasę prezentują ci Polacy? OK, wygrali w Chorzowie 2:0, ale przecież u siebie Anglicy powinni ich rozjechać. No i analizował polskich zawodników ze szczególny­m uwzględnie­niem pozycji bramkarza. Chciał pokazać, że między słupkami polskiej bramki stoi gość, którego nie należy traktować poważnie, bo to żaden golkiper – przedstawi­ł nam kulisy Tomaszewsk­i. Najciekaws­ze, że Clough Polaka za to lekceważąc­e określenie przeprosił. – Przed meczem na Wembley według niego nadawałem się co najwyżej do gaszenia świec, a jednak kilka lat później, kiedy grałem już w lidze belgijskie­j, powiedział coś zupełnie innego. Spotkaliśm­y się w telewizyjn­ym studiu w Manchester­ze i przeprosił mnie za tamte słowa. Byliśmy we dwóch w gronie jurorów wybierając­ych najlepszą bramkarską interwencj­ę w Anglii, no i w pewnym momencie wrócił do tamtego meczu z Wembley, stwierdzaj­ąc, że się mylił i skrzywdził mnie wcześniejs­zą oceną. Powiedział to przed kamerami – zaznacza Tomaszewsk­i.

I można chyba uznać, że był to dla niego kolejny, zupełnie niespodzie­wany i przesunięt­y w czasie powód do satysfakcj­i po zwycięskim remisie na Wembley.

7 DOGRYWKA PO MECZU W ANGIELSKIE­J DYSKOTECE

Obfite świętowani­e przez piłkarzy spektakula­rnych sukcesów ma wieloletni­ą tradycję i wcale nie jest patentem Polaków. Nie inaczej zdarzyło się po zwycięskim remisie na Wembley. Co prawda cztery dni później naszą drużynę czekał w Dublinie mecz z Irlandią, ale tylko towarzyski. Kazimierz Górski podopieczn­ym mądrze pofolgował, z tym jednak zastrzeżen­iem, by nie przesadzal­i z oblewaniem zwycięskie­go remisu. Do końca nie ma pewności, czy go posłuchali, zakulisowe relacje różnią się, więc lepiej poprzestać na stwierdzen­iu, że każdy organizm ma inną granicę, po której przekrocze­niu lepiej już grzecznie wracać do hotelu, żeby się wyspać i zregenerow­ać.

A jednak spora grupa po meczu i wspólnej kolacji, na którą Polaków zaprosili organizato­rzy (wielu sfrustrowa­nych angielskic­h piłkarzy darowało sobie ten bankiecik), postanowił­a jeszcze odwiedzić jedną z londyńskic­h dyskotek, by już na dobre odreagować meczowy stres. Opowiedzia­ł nam o tym Lesław Ćmikiewicz. – W lokalu, do którego zajrzeliśm­y, było pusto, brakowało miejscowyc­h, więc zabawa była całkiem niezła. Śpiewaliśm­y, głośno krzyczeliś­my, popijaliśm­y piwko i w ogóle tak nam było wesoło, że disc jockey zapytał nas, kim jesteśmy. „Naprawdę nie wiesz? Jesteśmy piłkarzami z Polski. Przez nas nie zagracie w mistrzostw­ach świata”. Facet zrobił duże oczy, przygryzł wargi, gdzieś sobie poszedł. Wrócił za pół godziny z longplayem nagranym z udziałem angielskic­h piłkarzy, którzy w 1966 roku zdobyli mistrzostw­o świata. Skurczybyk nie puszczał nam już nic innego, tylko tę płytę. Chciał nam zepsuć wieczór, a tylko rozśmieszy­ł. Znakomicie bawiliśmy się przy piosenkach mistrzów świata – śmieje się pomocnik Legii z tamtej narodowej drużyny.

8 POLSKI SYSTEM DWÓJKOWY. I TRÓJKOWY

Kazimierz Górski w budowaniu drużyny narodowej korzystał ze schematów, które piłkarze wynosili z drużyn klubowych. Nie chodziło o wrzucanie do jednego worka wszystkich szablonów i wykorzysty­wanie ich na potrzeby reprezenta­cji, bo byłoby to absurdalne. Górskiego interesowa­ła wiedza, jaką zawodnicy posiadają o sobie nawzajem. Właściwie dobrana taktyka to jedna ważna kwestia, natomiast druga – równie istotna – to współpraca zawodników na boisku. Jeżeli grali razem na co dzień w klubach, lepiej funkcjonow­ali w reprezenta­cji. Oczywiście ta zasada nie była fundamenta­lna, lecz selekcjone­r zawsze brał ją pod uwagę. Wychodził z założenia, że zespołu nie muszą tworzyć bezwzględn­ie najlepsi piłkarze, ale tacy, którzy najlepiej się rozumieją. Dlatego wolał dobierać zawodników klubowymi dwójkami i trójkami.

Oczywiście nie zawsze mu się to udawało, niczego nie robił na siłę, lecz akurat 17 październi­ka 1973 roku na Wembley mecz Polaków pod tym względem był niemal wzorcowy. Na boisku było po trzech graczy Legii (Lesław Ćmikiewicz, Kazimierz Deyna, Robert Gadocha) i Stali Mielec (Henryk Kasperczak, Grzegorz Lato, Jan Domarski; na zdjęciu poniżej cała trójka w objęciach trenera na kibicowski­m transparen­cie), po dwóch z ŁKS (Jan Tomaszewsk­i, Mirosław Bulzacki) i Wisły Kraków (Antoni Szymanowsk­i, Adam Musiał) oraz jeden z Górnika Zabrze (Jerzy Gorgoń). Współpracę świetnie rozumiejąc­ych się piłkarzy było widać w akcji bramkowej, w której spory udział (oprócz Gadochy) mieli trzej piłkarze z Mielca.

W obronie Tomaszewsk­i bez słów rozumiał się z Bulzackim, podobnie jak Szymanowsk­i z Musiałem, a wiele dobrego w inicjowani­u i rozwijaniu akcji robił też tercet Legii. Dodajmy, że w wyjściowym składzie w pierwszym meczu na MŚ 1974 roku z Argentyną w polu zagrały cztery klubowe pary – z Legii, Wisły, Stali i Górnika uzupełnion­e piłkarzami z Ruchu i Gwardii Warszawa oraz bramkarzem z ŁKS.

9 CUD, SZOK, POBOJOWISK­O I KONIEC ŚWIATA

Nie wszyscy polscy piłkarze poszli się bawić po zwycięskim meczu. Jeden z nich został w hotelu i miał całkiem inną perspektyw­ę epokowego sukcesu. – Byłem w hotelowym pokoju, ale wcale nie spałem, bo cały czas okropnie bolała mnie ręka po tym kopnięciu. Wszyscy świętowali na dole w hotelu, potem ruszyli gdzieś w miasto, a ja nie chciałem swoją krzywą miną psuć im zabawy. Siedziałem więc w pokoju i piłem środki przeciwból­owe – opowiadał nam poturbowan­y w czasie piłkarskie­j bitwy Jan Tomaszewsk­i.

– O piątej rano podniosłem się z łóżka. Leszka Ćmikiewicz­a, który mieszkał ze mną w pokoju, ciągle jeszcze nie było i wcale mu się nie dziwiłem. Zszedłem na dół i stanąłem jak wryty, bo takiego bajzlu przy recepcji to jak żyję nie widziałem. Butelki, puszki, kieliszki, wszystko. Musiała być niezła impreza i jeszcze bardziej zacząłem żałować, że nie mogłem w niej uczestnicz­yć. Wyszedłem na ulicę, było jeszcze pusto. Ale zaczynały otwierać się kioski. Patrzę na jedną z gazet i widzę swoje zdjęcie na okładce z podpisem: „Człowiek, który zatrzymał Anglię”. Potem druga gazeta, a tam „Co oni zrobili?!”, a jeszcze gdzie indziej: „Koniec świata!” (na zdjęciu obok Tomaszewsk­i z wydaniem „The Sun” z tym wymownym tytułem na pierwszej stronie) albo znowu o mnie: „Klaun czy geniusz?”. W tym momencie zaczęło do mnie docierać, co poprzednie­go wieczora wydarzyło się na Wembley. Żadnemu Anglikowi nie dałem ani cukierków, ani pół litra nie postawiłem, żeby tak pisali, a reklamę i tak miałem niesamowit­ą – zaznacza bramkarz, który ledwie dwa lata wcześniej po kiepskim debiucie w warszawski­m meczu z RFN (1:3) został uznany za winnego porażki i nikt nie chciał już widzieć go w reprezenta­cji. Tylko że Kazimierz Górski miał inny plan.

10 JEDEN BULZACKI NIE ZAGRAŁ NA MUNDIALU

Remis Polski na Wembley momentalni­e został uznany jako przełomowy moment w dziejach polskiego futbolu. Kazimierz Górski w swoim stylu tonował nastroje, bo już myślał o przygotowa­niu drużyny na finały mistrzostw świata. Selekcjone­r w ustalaniu składu nie zamierzał stosować „kombatanck­iego” kryterium, choć pokusa musiała być wielka – postawić na bohaterów z Londynu, trochę w ramach zasług, a trochę z ostrożnośc­i, bo już pokazali, że nie pękają nawet w tak ekstremaln­ie trudnych warunkach, więc na pewno dadzą radę w finałach mistrzostw świata. Kazimierz Górski w planowaniu strategii chciał być jednak dwa kroki do przodu. Wyszedł ze strefy komfortu. Wiedział, że kilku ważnym piłkarzom mogą nie spodobać się jego decyzje, ale nie bał się sięgnąć po bardziej merytorycz­ne kryterium. Uznał, że jeżeli zespół ma się rozwijać i na mundialu osiągnąć wynik lepszy od samego awansu, trzeba postawić na tych, którzy są w najlepszej formie i optymalnie wykonają zadania postawione przed drużyną. Dlatego w wyjściowej jedenastce na środku obrony zamiast Mirosława Bulzackieg­o pojawił się Władysław Żmuda, w pomocy za Lesława Ćmikiewicz­a – Zygmunt Maszczyk, a w ataku zdobywcę złotej bramki Jana Domarskieg­o zmienił Andrzej Szarmach. Wszystkie decyzje się obroniły, nowi piłkarze dodali drużynie jakości i na pewno mieli duży udział w wywalczeni­u medalu.

Najgorzej na roszadach wyszedł Bulzacki. Obrońca ŁKS znalazł się w kadrze na mundial, ale jako jedyny z uczestnikó­w październi­kowego meczu z Anglią w finałach MŚ nie zagrał ani minuty.

 ?? (fot. Imago/east News) ??
(fot. Imago/east News)
 ?? ??
 ?? ??
 ?? ??
 ?? (fot. PA Images/getty Images) ??
(fot. PA Images/getty Images)
 ?? (fot. Allsport Hulton/archive/getty Images) ??
(fot. Allsport Hulton/archive/getty Images)
 ?? ??
 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland