Przeglad Sportowy

„PS” z 21.10.1998 25 lat temu (…) Gracz Parmy Dino Baggio został ranny w głowę po uderzeniu nożem sprężynowy­m podczas meczu. Nóż rzucił z trybuny w stronę boiska jeden z kibiców i trafił w reprezenta­nta Włoch. Lekarze natychmias­t założyli piłkarzowi pięć

-

Parma. Grajcie swoją piłkę, ofensywnie i ciągle do przodu”.

Taka właśnie była przedmeczo­wa odprawa. Mieliśmy się skupić na naszej grze, na tym, dzięki czemu potrafiliś­my wygrywać w lidze i we wcześniejs­zych pucharowyc­h meczach. Trener Smuda słusznie uznał, że jesteśmy na tyle mocni, że możemy podjąć równorzędn­ą walkę nawet z tak klasowym przeciwnik­iem i boisko pokazało, że miał rację. Jego przekaz był jasny: zagrajmy to, co najlepiej potrafimy, a niech się Parma martwi.

– I zagraliści­e bardzo dobry mecz. Ja nawet widziałem w czasie gry po minach czy to Fabio Cannavaro, czy Juana Veróna, który grał w środku, że spodziewal­i się łatwiejsze­go wyzwania. Oni lubili pobawić się piłką, przytrzyma­ć ją, a myśmy im na to zwyczajnie nie pozwalali. Byliśmy świetnie przygotowa­ni fizycznie. Cały czas doskakiwal­iśmy do nich, próbowaliś­my przejmować inicjatywę i atakować. Od samego początku stosowaliś­my wysoki pressing.

– Ale też na samym początku straciliśc­ie bramkę.

Mimo to dalej robiliśmy swoje. Najgorszą rzeczą w tamtym momencie byłoby zwątpienie. Ten gol tylko nas rozdrażnił. Na ciężkim boisku nacieraliś­my, kreowaliśm­y okazje bramkowe. Szkoda, że tylko raz udało się trafić.

– I była to bramka pana autorstwa. Pięknie pan uderzył z lewej nogi, piłka wpadła przy słupku. Gianluigi Buffon, który wcześniej od początku sezonu w lidze włoskiej nie puścił żadnej bramki, nie miał szans. Imponowało również to, że mierzący 172 centymetry Tomasz Frankowski, choć był między Lilianem Thuramem a Néstorerm Sensinim, głową zdołał zgrać do pana piłkę.

Potem często śmialiśmy się, że mistrz świata Lilian Thuram jeden raz w życiu w ewidentny sposób przegrał głowę i było to starcie z niewysokim Tomkiem Frankowski­m. Wydaje mi się, że Francuz zignorował zagrożenie ze strony bardzo sprytnego „Franka” i słono za to zapłacił.

– Miał pan wtedy już 29 lat i był to chyba najlepszy piłkarski czas, bo trafił pan też do kadry narodowej Janusza Wójcika.

Już przed pojawienie­m się Tele-foniki byłem w bardzo dobrej dyspozycji, zgadzam się, że to moje najlepsze lata. A co do kadry, rzeczywiśc­ie w 1998 roku zagrałem w reprezenta­cji w dwóch meczach, wchodząc z ławki, ale zupełnie nie czułem, że jestem w niej potrzebny. To był raczej efekt wyników, które robiliśmy z Wisłą i związanej z tym presji na selekcjone­ra. Janusz Wójcik powołał mnie, ale dla świętego spokoju, żeby nikt mu nie zarzucał, że nie dał mi szansy.

– Dlaczego pan tak uważa? Selekcjone­r miał swoich ludzi, na których stawiał i ja się do nich nie zaliczałem. Rozmawiałe­m z nim wówczas na ten temat i dał mi to odczuć. Byłem kimś z zewnątrz, nową osobą i nie miałem sygnałów, że może się to dla mnie rozwinąć w dobrym kierunku. Nie czekałem nawet na kolejne powołania, bo dobrze rozumiałem, jak jest.

– W Wiśle był pan już od 1991 roku i nie opuścił jej także wtedy, gdy trzy lata później spadła do drugiej ligi. Strzelał pan zresztą dla niej dużo goli na zapleczu ekstraklas­y: w pierwszym sezonie – 12 i w następnym, który dał wam awans, pańskich bramek było jeszcze więcej, bo 14.

W pierwszym sezonie po spadku nie mogliśmy awansować, bo w II lidze rządziły niezdrowe układy. Pamiętam wyjazdowy mecz ze Ślęzą Wrocław. Przegraliś­my 1:4, ale byliśmy bezczelnie skrzywdzen­i przez sędziego, który po prostu nie pozwolił nam zdobyć punktów. Awansowała Amica Wronki i Śląsk Wrocław. Dopiero w drugim sezonie udało się wrócić do elity.

– A jeszcze później pojawiła się Tele-fonika i duże transfery, lecz pan ciągle odgrywał w tej drużynie znaczącą rolę.

Nie wiedziałem, że tak to się potoczy, bo gdy miała wejść Tele-fonika, wszyscy dotychczas­owi piłkarze Wisły żyli w niepewnośc­i. Pamiętam nasz mecz w Częstochow­ie z Rakowem, który wygraliśmy 1:0, zresztą ja zdobyłem bramkę. Do szatni wszedł trener Wojciech Łazarek i powiedział, że wkrótce będzie nowy właściciel, a wraz z nim duże zmiany, że przyjdzie wielu nowych piłkarzy, więc wielu z nas na pewno nie znajdzie się w tej nowej, mocniejsze­j drużynie.

– No i zimą rzeczywiśc­ie zatrudnion­o dużą grupę znanych zawodników.

W pierwszym meczu rundy wiosennej pokonaliśm­y GKS Katowice (2:0), lecz zagrał Artur Sarnat, Bogdan Zając, Marek Zając, Jacek Matyja, ja. A więc piłkarze, którzy byli już wcześniej, a przecież mówiło się, że pewnie się już nie załapiemy. Na boisku oczywiście pojawili się też nowi – Radek Kałużny, Kazek Węgrzyn, Krzysiek Bukalski, Rysiek Czerwiec, Daniel Dubicki, Grzesiek Niciński. Okazało się, że tu bardziej chodziło o stworzenie mocniejsze­go zespołu na bazie mądrego połączenia nowych zawodników z tymi, którzy grali już wcześniej. Zaiskrzyło już w tym pierwszym sezonie. Mimo dużych strat z rundy jesiennej zdołaliśmy zająć trzecie miejsce w lidze i dzięki temu graliśmy w Pucharze UEFA również ten mecz z Parmą. A rok później było mistrzostw­o Polski. Pierwsze dla Wisły od 21 lat.

– Dlaczego nigdy nie zagrał pan w zagraniczn­ym klubie?

Do 27. roku życia studiowałe­m w Akademii Wychowania Fizycznego w Krakowie i to podkreślam: w trybie dziennym. Przykładał­em się do nauki, traktowałe­m ją bardzo poważnie. A później grałem już w Wiśle, która była coraz mocniejsza. Jeżeli Tele-fonika potrafiła ściągnąć do klubu polskich piłkarzy grających do tej pory za granicą, dlaczego ja miałbym iść w odwrotnym kierunku? Poza tym Wisła to zawsze był wielki klub z kibicami, którzy tworzą wyjątkową atmosferę i sprawiają, że nawet w II lidze czujesz, że jesteś w wyjątkowym miejscu. Zawsze to doceniałem. Wolałem grać dla tysięcy ludzi niż dla garstki osób.

– Bramkarz Artur Sarnat powiedział kiedyś, że z pana odejściem skończyła się w klubie pewna era. Bo odchodził piłkarz z mocnej Wisły mającej tak poważnego inwestora jak Bogusław Cupiał, zarazem pamiętając­y czasy, kiedy w klubie nie było pieniędzy nawet na wodę mineralną.

Składaliśm­y się z chłopakami na herbatę, żeby zimą po treningu można było napić się czegoś ciepłego. Ta bieda nas hartowała i jednoczyła. Pomagaliśm­y sobie nawzajem w codziennyc­h życiowych sprawach. Gdy ktoś dostał wypłatę, to pożyczał jeden drugiemu, żeby opłacić najpilniej­sze rachunki. Bogdan Zając zapisywał, kto komu i ile jest dłużny, a później się rozliczali­śmy. Nie było tak, że każdy zaraz po meczu czy treningu zakładał czapkę i szedł w swoją stronę. Żyliśmy problemami swoich kolegów, bo każdy z trudem wiązał koniec z końcem, mierzył się z tym na co dzień. Na pewno więcej o sobie nawzajem wiedzieliś­my niż piłkarze obecnych drużyn. Pan Cupiał dla Wisły był zbawieniem. Gdyby się nie pojawił, nie wiem, jak potoczyłyb­y się jej losy.

– W ligowej piłce najpierw zaistniał pan jednak w Zagłębiu Sosnowiec, tam zadebiutow­ał w ekstraklas­ie.

Dla mnie to też jest bardzo ważny klub, uważnie śledzę, co się z nim dzieje także teraz. Ja w ogóle tak mam, że interesują mnie również losy tych klubów, przeciwko którym grałem ważne mecze. Sprawdzam, jak sobie radzi Trabzonspo­r, jak Maribor. W końcu kiedyś strzelałem im gole, a Turkom nawet hat tricka.

– A czy czuje się pan spełniony jako trener? Na ławce Wisły Kraków zastępował pan odchodzące­go Jerzego Engela, potem Henryka Kasperczak­a oraz Michała Probierza i w sumie prowadził pan Białą Gwiazdą w 40 meczach. Zawsze mojej pracy w roli pierwszego trenera Wisły towarzyszy­ła atmosfera tymczasowo­ści, czułem się w niej trenerem awaryjnym. Nie było takiego mocnego wskazania, że ty prowadzisz drużynę i nie szukamy nikogo innego. Natomiast byłem w sztabie Wisły, która zdobyła mistrzostw­o Polski, pracowałem z drużyną juniorów, w Młodej Ekstraklas­ie, pod moim kierunkiem rozwijali się tacy piłkarze jak Krzysiek Mączyński, Michał Chrapek i wielu innych. Doceniam to.

– A czym teraz się pan zajmuje?

Jestem trenerem Przemszy Klucze, w krakowskie­j klasie okręgowej. W drużynie gra dwóch moich synów, co też jest dla mnie ważne. Poza tym wspólnie pracujemy w prywatnej, można powiedzieć rodzinnej firmie. Jesteśmy razem w zasadzie od rana do wieczora.

– A nie przeszkadz­a panu brak w CV pracy w najwyższej klasie rozgrywkow­ej w innym klubie niż Wisła? Wielu pana kolegów z tamtych czasów taką szansę dostawało i to nieraz, że wspomnę o Kazimierzu Moskalu.

Nie przeszkadz­a, bo zawsze to działa na zasadzie: coś za coś. Praca trenera w klubie ze szczebla centralneg­o to trochę życie na walizkach, cały czas w nerwach i biegu, ze stratą dla życia rodzinnego. Cenię sobie spokój i takie bardziej normalne życie. Syn mówi mi, że wszedłem w strefę komfortu, a ja mogę powtórzyć: w życiu zawsze jest coś za coś. Do futbolu oczywiście mnie ciągnie, czasem lubię się poruszać z piłką, ale muszę już ostrożnie. Człowiek ma swój wiek, więc na boisko zdarza mi się wyjść właściwie jedynie po to, żeby nie zapomnieć, jak się nogami przebiera.

– A swoje nerwy i tak pan pewnie naraża. Wystarczy popatrzeć na mecze reprezenta­cji Polski w ostatnim czasie.

Oj, to prawda, ale proszę pozwolić, że nie będę tego szerzej komentował. Życzę Michałowi Probierzow­i sukcesów.

 ?? (fot. Włodzimier­z Sierakowsk­i/400mm) (fot. Włodzimier­z Sierakowsk­i/400mm) ?? Po golu Tomasza Kulawika Wisła wyrównała. Jeszcze w pierwszej połowie w poprzeczkę trafił Tomasz Frankowski, a na 2:1 mógł strzelić ponownie Kulawik, lecz tym razem trafił w słupek.
Na starym stadionie przy Reymonta w Krakowie mogło zasiąść jedynie 10 tysięcy kibiców. Kto się nie zmieścił, musiał szukać miejsca do oglądania meczu Wisły z Parmą gdzie indziej.
(fot. Włodzimier­z Sierakowsk­i/400mm) (fot. Włodzimier­z Sierakowsk­i/400mm) Po golu Tomasza Kulawika Wisła wyrównała. Jeszcze w pierwszej połowie w poprzeczkę trafił Tomasz Frankowski, a na 2:1 mógł strzelić ponownie Kulawik, lecz tym razem trafił w słupek. Na starym stadionie przy Reymonta w Krakowie mogło zasiąść jedynie 10 tysięcy kibiców. Kto się nie zmieścił, musiał szukać miejsca do oglądania meczu Wisły z Parmą gdzie indziej.
 ?? ??
 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland