BUDŻET PZPN NA PEWNO MA DNO. POTRZEBNE SĄ SUKCESY KADRY
Cezary Kulesza musi się mierzyć w PZPN z wewnętrzną opozycją i doskonale wie, że nie wszyscy oponenci potrafią mu się przeciwstawiać z otwartą przyłbicą. Nie brakuje harcowników, co to nawet chętnie będą bić brawo panującemu prezesowi, ale za jego plecami wykonują zupełnie inne gesty. Zorganizowany w poprzednim tygodniu zjazd PZPN – musi się odbywać co najmniej raz na rok, bo tego wymaga statut – tradycyjnie był okazją do spotkania ludzi, którzy decydują o polskim futbolu. Zachowując oczywistą skalę, oni są jak suweren, który budzi się raz na cztery lata. Z tymi działaczami trzeba dobrze żyć, bo oni tworząc zjazdową większość, są w stanie wskazać prezesa. Oczywiście demokracja nie działa tu tak wyraziście jak w przypadku wyborów powszechnych, bo mandat do głosowania mają tak zwani delegaci, a więc ludzie wytypowani przez lokalne środowiska piłkarskie do ich reprezentowania. Byłoby oczywiście bardziej demokratycznie, gdyby prawo do głosu miał każdy członek PZPN, ale na takie rozstrzygnięcie piłkarska federacja nigdy nie pójdzie. Oznaczałoby ono mocno ograniczony kontakt z każdym wyborcą, więc o skutecznym liczeniu „szabel” w ogóle nie byłoby mowy, no bo jak to zrobić? Trzeba by chyba w takiej sytuacji, zupełnie jak w polityce, sondaże zlecać. I tak samo jak w świecie wielkiej polityki w cenie byłyby wystąpienia wiecowe. Kandydaci musieliby się spotykać z wyborcami, przedstawiać programy wyborcze, składać obietnice, publicznie atakować konkurentów.
★★★
Tymczasem przy obowiązującej w PZPN ordynacji wyborczej kandydaci na prezesa też spotykają się z wyborcami, ale w kuluarach, w szczelnie zamkniętych gabinetach albo w gwarnych restauracjach, tyle że wynajmują osobną salę, gdzie nikt postronny nie może im przeszkadzać. To naturalne środowisko podręcznikowego piłkarskiego działacza. W takich warunkach kampanii Cezary Kulesza czuje się jak ryba w wodzie. Dzięki temu został w 2021 roku prezesem i ma nadzieję, że za dwa lata znowu zastosuje sprawdzoną działaczowską metodę zjednywania sobie większości delegatów. Pamiętacie jego wystąpienie na zjeździe wyborczym w sierpniu 2021 roku tuż przed głosowaniem, gdy rywalizował o prezesurę z Markiem Koźmińskim? Nie silił się na przedstawianie programu, nie próbował przekonywać, że będzie najlepszym szefem federacji. On po prostu wiedział, że wygra, bo osławione „szable” już wcześniej zostały starannie policzone.
A gdy ktoś oglądał te sceny z boku i był oburzony, wykazywał się dużą naiwnością. Można nawet powiedzieć, że postawa Kuleszy zasługiwała na pochwałę, bo nie chciał obłudnie grać w teatrzyku i udawać, że dopiero za chwilę wszystko się wyjaśni. Wolał być sobą, jeśli nawet ktoś uznawał to za cynizm. Z kolei rywalizujący z nim Marek Koźmiński na tej samej zasadzie oczywiście wiedział, że prezesem zostanie Kulesza. I dlatego wychodziły z niego emocje człowieka, który ma świadomość, że za chwilę nieuchronnie przegra. Był bezsilny, ale też ambitny, dlatego pozwolił sobie na kilka niekoniecznie zawoalowanych uszczypliwości pod adresem zwycięzcy. Przynajmniej tyle jego.
W miniony piątek Kulesza spotkał się ze zjazdowymi delegatami – trochę innymi, bo tym razem nie chodzi jeszcze o wybory – i musiał odbyć kilka mniej przyjemnych rozmów, wysłuchać rozczarowanych kolegów, ale oczywiście było też poklepywanie po plecach, zapewnienia o wsparciu i lojalnej współpracy. Choć wybory dopiero w 2025 roku, nieformalna kampania trwa teraz. A moment dla prezesa jest trudny, być może nawet przełomowy. Zarzuca mu się, że zbytnio spoufalił się z władzą polityczną i faworyzowanymi przez nią ludźmi, no a po ostatnich wyborach parlamentarnych układ sił na scenie politycznej się zmienił. Skoro Kulesza już zapisał się do tej ryzykownej gry, musi na zmiany polityczne umiejętnie zareagować i jest to nie lada wyzwanie. Jeżeli w jakimś stopniu tego nie doceniał, przy okazji piątkowego zjazdu miał okazję docenić powagę sytuacji.
★★★
Jeszcze większym problemem jest jednak kiepska gra piłkarskiej reprezentacji Polski. PZPN może chwalić się stabilnym budżetem, zrównoważonymi przychodami z wielu źródeł, lecz ewentualny brak awansu Biało-czerwonych do finałów EURO 2024 oznaczałby klapę w podwójnym wymiarze: finansowym i wizerunkowym. Są to oczywiście naczynia połączone, mające na siebie wpływ. Wbrew pozorom budżet PZPN nie jest jednak bez dna. Napędzają go piłkarskie sukcesy, bo one przyciągają kibiców, a więc i sponsorów, którzy potrafią przymknąć oko na inne niedociągnięcia pod warunkiem, że Polska wygrywa, a trybuny na jej domowych meczach wypełniają się w komplecie.
Jeżeli spełni się czarny scenariusz i naszej narodowej drużyny zabraknie na niemieckim turnieju, Kulesza będzie potrzebował szarlatańskich mocy, by zapewnić sobie drugą kadencję. Nieformalne wypowiedzi działaczy, którzy przyjechali w piątek na zjazd, wyraźnie sugerują, że w takiej sytuacji prezes będzie musiał się gęsto tłumaczyć z błędów swoich i innych, bo pokusa obarczenia go za wszystkie grzechy polskiego futbolu stałaby się przeogromna. Na szczęście on to wie i zrobi wszystko, by do tego nie dopuścić. Na szczęście – bo niezależnie od oceny rządów Cezarego Kuleszy powinno nam zależeć, by reprezentacja Polski zagrała w przyszłorocznych mistrzostwach Europy.