WYCISNĄĆ, ILE SIĘ DA
Znam takich, którzy Aleksandra Śliwkę stawiają w roli faworyta do zwycięstwa w zbliżającym się wielkimi krokami Plebiscycie „Przeglądu Sportowego”. Niełatwo będzie, nie tylko przez zawsze zmobilizowane środowisko żużlowe i kolejne wielkie sukcesy Bartka Zmarzlika. Niełatwo, bo kto nie docenia Igi Świątek, ten skali jej osiągnieć zwyczajnie nie rozumie. To kandydaci bardzo mocni, do tego „indywidualistom” zwyczajowo bliżej do nagród niż przedstawicielom gier zespołowych. Historia jest tu jednoznaczna.
Zgoda jednak pełna – Śliwka spełnia wszelkie kryteria, by Plebiscyt wygrać. Po pierwsze, na międzynarodowej arenie jest w tym roku niepokonany. Liga Mistrzów z klubem, Liga Narodów, mistrzostwo Europy i zwycięstwo w olimpijskich kwalifikacjach z reprezentacją. Po drugie, wyrósł na kapitana pełną gębą i to w równej mierze jest teraz „Gang Łysego”, co jego banda. Po trzecie wreszcie – nie znika nam z ekranu, co w konkursach popularności bywa kluczem do sukcesu. Choć samego Aleksandra to chyba specjalnie nie cieszy. Niezastąpiony w takich sytuacjach Jakub Balcerzak wyliczył na portalu X, że od października 2022 do października 2023 Śliwka zagrał 77 spotkań. Czyli jeden mecz co 4,7 dnia. A mogło być jeszcze gęściej, gdyby nie rotacja Nikoli Grbicia. Na koniec reprezentacyjnego sezonu zasugerował nasz przyjmujący, że dobrze byłoby nieco zwolnić, bo ciało w końcu się zbuntuje. Dwa tygodnie później jest już po dwóch kolejnych meczach, teraz ligowych. W tym jednym, co się skończył kilka minut po północy. ZAKSA Kędzierzyn-koźle grać ze Stalą Nysa zaczęła we wtorek, a finiszowała w środę. Bo trzeba było tego dnia zmieścić w telewizyjnej ramówce trzy kolejne spotkania. „Jak myślicie, na ile starczy nam zdrowia w tym sezonie?” – zapytał po wszystkim w swoich mediach społecznościowych inny przyjmujący ZAKS-Y i reprezentacji Bartosz Bednorz.
Wiem, w NBA grają jeszcze więcej i intensywniej. Tyle że potem mają dwa miesiące, by odpocząć, i kolejne dwa, by zbudować formę na siłowni. Tu jest ciągły przekładaniec ligowo-kadrowy, który faktycznie skończy się prędzej czy później fatalnie. Co zostanie z polskiej potęgi na Paryż, gdy Marcinowi Januszowi w końcu wysiądą plecy? Co, jeśli uraz wyłączy Aleksandra Śliwkę? Pytanie, czy powiększając rozgrywki i planując terminarze, ktokolwiek sięga wyobraźnią tak daleko. I czy w Pluslidze faktycznie musi być aż 16 zespołów, w tym takie, które nie wygrały meczu u siebie od 685 dni?
Żeby było jasne: to nie jest atak na telewizję konkurencyjną do tej, w której pracuję. Polsat polską siatkówkę zbudował, to bezsporne, i teraz cytrynę wyciska. Wspólnie z klubami, które – jak słyszę – najchętniej powołałyby jeszcze do życia Ligę Letnią. Zresztą wszyscy wyciskają. Nawet jeśli przesyt dostępnością każdego meczu, każdej piłki, każdego wyścigu widać w raportach oglądalności wyraźniej niż kiedykolwiek, to pompowanie kalendarza trwa w najlepsze.
Po reformie europejskich pucharów w piłce nożnej w przyszłym sezonie odbędzie się 177 klubowych spotkań więcej niż w tym. Więcej meczów, więcej „kontentu”, więcej pieniędzy. Przynajmniej w założeniu. BBC wyliczyło, że kluby i podróżujący za nimi kibice pokonają drogę na księżyc i z powrotem… 4000 razy. UEFA te liczby usłyszała i się ponoć mocno przejęła. Na tyle, że były szef do spraw odpowiedzialności społecznej (nie, nie pomyliłem się, jest tam takie stanowisko) Patrick Gasser zasugerował, by zakończyć… sprzedaż biletów kibicom gości. W Lidze Mistrzów, Lidze Europy i Lidze Konferencji (pani burmistrz Alkmaar się ucieszy…). Wszystko w trosce o środowisko i ślad węglowy rzecz jasna.
Troski o sportowców jakby mniej. Show must go on. Z tej cytryny i z tego Śliwki coś jeszcze trzeba wycisnąć.