ŚPIEWAM O TYM, CO CZUJĘ
Taekwondzistka AZS AWF Warszawa i medalistka tegorocznej uniwersjady w Chengdu rozwija się również jako piosenkarka, o czym można było się przekonać podczas Gali Sportu Akademickiego.
PIOTR CHŁYSTEK: Jesteś bardziej sportsmenką czy wokalistką?
JULIA SEREDA: Teraz chyba bliżej mi do sportu. Ta dziedzina wymaga większej regularności. Kariera sportowa też nie trwa wiecznie i przyjdzie czas, gdy będę musiała zakończyć przygodę w roli zawodniczki. Wobec tego w tym momencie skupiam się na sporcie, a śpiewanie to dla mnie taki dodatek, fajna odskocznia i po prostu pasja.
Pierwsze pytanie nie było przypadkowe, bowiem podczas środowej Gali Sportu Akademickiego w Warszawie zaśpiewałaś trzy utwory. Jednym z nich był „Kampinos”, w którym pojawiają się wątki dotyczące degradacji środowiska. Utwory z przesłaniem mają być twoim znakiem rozpoznawczym? Rzeczywiście, ten utwór ma w sobie istotne przesłanie. Gdy tworzyliśmy z zespołem tę piosenkę, było już głośno o sprawach klimatycznych i nadal zresztą jest. Nie twierdzę jednak, że prezentowane przeze mnie teksty muszą koniecznie zawierać wątki dotyczące globalnych problemów i ważnych spraw społecznych. Wolę nagrywać piosenki o tym, co czuję w danej chwili.
W trakcie gali w stolicy wyróżniono cię również jako medalistkę uniwersjady. Kilka miesięcy temu w Chengdu wraz z koleżankami sięgnęłaś po brązowy medal w drużynowej rywalizacji taekwondzistek. Jak wspominasz te zawody i całą wyprawę do Chin?
To było spełnienie marzeń. Gdy rozmawiam z dziewczynami o tamtych wydarzeniach, to do tej pory mamy wrażenie, że to jakiś sen, że to nie wydarzyło się naprawdę. Na miejscu było niesamowicie. Byłam pod ogromnym wrażeniem organizacji i całej otoczki. W ogóle to była moja pierwsza wielka impreza międzynarodowa. Zawody w Chengdu bez wątpienia pozostaną w mojej pamięci na długo. Tam było magicznie!
W tym roku zostałaś młodzieżową mistrzynią Polski, posiadasz też już w dorobku medal mistrzostw kraju wśród seniorów. Masz teraz 21 lat. Jakie cele stawiasz przed sobą na najbliższe miesiące? A może myślami wybiegasz znacznie dalej? Patrzę długoterminowo, bowiem moim głównym celem jest wyjazd na igrzyska, ale nie na te nadchodzące w Paryżu, tylko na te w Los Angeles w 2028 roku. Do tego będę dążyć, co nie oznacza, że nie zależy mi na dobrych wynikach tu i teraz. Często muszę jednak borykać się z powracającą kontuzją, czyli naderwaniami przyczepów mięśnia przywodziciela. W mojej dyscyplinie to dość kłopotliwe, lecz walczę z tym i dzięki staraniom fizjoterapeuty oraz mojego trenera jest coraz lepiej. Znów odejdźmy na chwilę od sportu i wspomnijmy, że prowadzisz dwutorową karierę, bo treningi i starty łączysz ze studiami. Na jakim kierunku?
Studiuję psychologię na Collegium Humanum.
Dlaczego psychologia? Mam wrażenie, że to ostatnio bardzo modny kierunek. Zawsze mnie to interesowało, często czytałam książki motywacyjne przed zawodami. Odkąd zaczęłam współpracować z psycholog sportową Zofią Szawernowską, coraz mocniej zgłębiałam ten temat i spodobało mi się do tego stopnia, że podjęłam decyzję o pójściu na studia psychologiczne. Poza tym moi rodzice studiowali na takim kierunku, więc w domu mam dostęp do wielu publikacji związanych z tą dziedziną i w każdej chwili mogę do nich zajrzeć.
Wróćmy do muzyki. Słuchasz jej przed walkami? Motywujesz się ze słuchawkami na uszach?
Mam kilka piosenek, które mogą mnie pobudzić, ale nie słucham muzyki przed zawodami. Czasem jednak w trakcie pojedynku nucę sobie jakiś utwór. Zazwyczaj gdy następuje przerwa podczas walki.
Jakim tytułem lub wersem z piosenki określiłabyś swoją obecną sytuację? Legendarny zespół Queen śpiewał kiedyś taką piosenkę „I Want It All” (pol. Chcę to wszystko). Myślę, że pasuje do mnie.
Ambitnie! W realizacji celów sportowych pomagają ci znakomici trenerzy. Swoją przygodę z taekwondo zaczynałaś pod okiem olimpijczyka z Rio de Janeiro z 2016 roku Piotra Pazińskiego, a teraz pracujesz z Michałem Łoniewskim, który uczestniczył w igrzyskach cztery lata wcześniej w Londynie.
Trener Paziński zaszczepił we mnie pasję do tej dyscypliny, trenował mnie, kiedy byłam jeszcze dzieciaczkiem, gdy przychodziłam do szkoły na pierwsze zajęcia. Później przeszłam do AZS AWF Warszawa i tam trenuję pod okiem Michała Łoniewskiego. Domyślam się, że widać po nim ogromne doświadczenie. Opowieści olimpijskie trenera dodatkowo nakręcają cię do walki o wyjazd na igrzyska w przyszłości?
Tak. Teraz trener Michał często mi opowiada o swoich startach i to też mnie motywuje. Jestem również pod wrażeniem jego umiejętności. Choć już nie trenuje regularnie, to gdy założy ochraniacze i pójdzie z nami na sparingi, nie ma sobie równych!
A jak zaczęłaś przygodę z taekwondo? Słyszałem, że podobno przez przypadek. Ale co to za przypadek?
Nie zamierzałam się bić i trenować sportów walki. Nie miałam takich planów. Wszystko zaczęło się od tego, że po lekcjach w szkole musiałam długo czekać na rodziców, którzy pracowali do późna i nie mogli mnie szybko odebrać. Czasem nawet już zamykali świetlicę, a ich nadal nie było. No to siedziałam na murku przed budynkiem i rozmawiałam z kolegami. I kiedyś jeden z nich zapytał, czy w ramach rozrywki pójdziemy na nowe zajęcia, bo pojawiło się ogłoszenie, że w szkole będą treningi taekwondo. Chętnie się zgodziłam, przyszłam i już zostałam. Pamiętam, że na początku nasza grupa była naprawdę duża. Z czasem trochę osób się wykruszyło, ale dla mnie te ćwiczenia to zawsze była przyjemność.
Działasz bardzo profesjonalnie, bo na bieżąco prowadzisz swoją stronę internetową i fanpage na Facebooku, gdzie można znaleźć dużo informacji o twoich startach, ale też o karierze muzycznej. Sama to wszystko kontrolujesz czy ktoś ci w tym pomaga? A może ktoś zwrócił ci uwagę, że bez tych rzeczy trudno będzie się przebić do świadomości kibiców i słuchaczy, a także do mediów?
Do takich działań zmotywował mnie mój tata. On mi też w tym wszystkim pomaga. Można powiedzieć, że zawsze był moim menedżerem i starał się mnie kierować tam, gdzie mogę się rozwijać. Wspierał mnie, bym podążała za marzeniami. To również on wpadł na pomysł założenia strony internetowej juliasereda.com. Zresztą sam kiedyś zajmował się takimi projektami. Tata publikuje na niej teksty, które wyjdą spod mojego pióra. (śmiech) Więc on pilnuje kwestii technicznych, a ja przygotowuję treść. W pełni odpowiadam natomiast za mój profil na Instagramie.
Jaka droga twoim zdaniem wiedzie dziś na szczyt w branży muzycznej? Dawniej przepustką do sławy mógł być sukces w tzw. talent show, czyli programie w stylu „Idola” w Polsacie. Teraz dzięki platformie Youtube i innym stronom oraz portalom społecznościowym teoretycznie jest łatwiej, lecz chętnych, próbujących się tam wypromować są tysiące, a nawet miliony.
Nie ma sprawdzonej ścieżki do sukcesu opisanej w podręcznikach. Sądzę, że trzeba mieć dużo szczęścia. Trzeba trafić na ludzi, którzy mogą i zechcą ci pomóc, którzy dadzą ci szansę. Tak jak osoby z AZS, które zaprosiły mnie na Galę Sportu Akademickiego nie tylko w roli zawodniczki i pozwoliły mi zaprezentować moje umiejętności wokalne na scenie.
Pojawiałaś się na castingach do programów telewizyjnych, takich jak np. The Voice of Poland?
Zgłaszałam się do kilku, ale jeszcze się na mnie nie poznali. Pamiętajmy jednak, że takie programy to nie jest jedyna droga. Ponadto słyszałam, że sanah też odrzucali w takich castingach. A dziś jest najpopularniejszą polską wokalistką. Słuchając cię podczas tej rozmowy, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że twój głos jest wprost stworzony do dubbingu. Co ty na to?
Nigdy tego nie robiłam, choć przyznam, że myślałam o tym, bo lubię czasem naśladować różne głosy. Wydaje mi się, że to bardzo ciekawe zajęcie. Jeśli w przyszłości nadarzy się okazja, to chętnie spróbuję swoich sił w dubbingu.