Trudne życie beniaminka
Gdy Puszcza jako pierwsza traci gola, z góry można zakładać, że przegra. Tak było w Kielcach.
Gdy w pierwszej kolejce Puszcza Niepołomice debiutowała na najwyższym poziomie rozgrywkowym w Łodzi przeciwko Widzewowi (3:2), drużyna Tomasza Tułacza, choć przegrała, zaprezentowała się najlepiej spośród beniaminków. Zagrała bardzo ambitnie, z minuty na minutę chłonęła ekstraklasowy poziom, wyszła na prowadzenie już w pierwszym kwadransie gry. Szybko jednak pojawił się problem, który w kolejnych występach stał się cechą charakterystyczną beniaminka z Małopolski.
Drużyna z Niepołomic po rozegraniu 13 kolejek ligowych zaliczyła ciekawą statystykę. W aż ośmiu spotkaniach obejmowała prowadzenie, a mierzyła się przecież już z silną Legią Warszawa (1:1) oraz rewelacją trwającego sezonu Śląskiem Wrocław (1:3). Problem w tym, że tylko w dwóch przypadkach Puszcza potrafiła dowieźć zwycięski wynik do ostatniego gwizdka i zdobyć trzy punkty – ze Stalą Mielec (1:0) oraz ŁKS Łódź (2:1). W innych rywalizacjach kończyło się dwiema przegranymi (z Widzewem oraz Śląskiem) oraz trzema remisami (z Legią, Radomiakiem oraz Cracovią). W spotkaniach, w których beniaminek cieszył się z prowadzenia, ostatecznie stracił łącznie 12 bramek i zdobył jedynie 10 punktów na 24.
Jeszcze gorzej jest, gdy Puszcza traci bramkę jako pierwsza. Zdarzyło się to w pięciu spotkaniach ligowych – wszystkie na wyjazdach. Konsekwencje są piorunujące – bilans bramkowy: 5–16 i zero zdobytych punktów! W piątek Żubry zanotowały piątą taką porażkę, tracąc w Kielcach najwięcej goli w jednym meczu w tym historycznym dla nich sezonie. Puszcza była zupełnie pogubiona, piłkarze Kamila Kuzery z ogromną łatwością rozmontowali w pierwszej połowie drużynę gości. Mnóstwo indywidualnych błędów, problemy z kryciem, odstawianie nogi, spore przestrzenie między obrońcami, dawanie szans rywalom z Kielc, którzy miewają bardzo duże kłopoty z atakiem pozycyjnym, czego nie ukrywa nawet sam ich trener. Z jednej strony Bartłomiej
Poczobut potrafi oczarować wspaniałym trafieniem z dystansu, z drugiej jest spóźniony z interwencją i zaskoczony, gdy rywale decydują się na krótkie rozegranie stałego fragmentu gry. Trzeba jednak przyznać, że w rywalizacji z Żółto-czerwonymi zawodnicy Tułacza robili, co mogli, by odrobić straty i wykorzystywali błędy gospodarzy. – Gdyby trener Kuzera mógł wytransferować kogoś z Puszczy do swojej drużyny, pewnie miałby problem z wyborem kogokolwiek. Trener Tułacz prawdopodobnie wziąłby kilku lub nawet kilkunastu koroniarzy – podkreśla były piłkarz m.in. Wisły Kraków, a dziś nasz felietonista Kamil Kosowski.
CEZARY KOLASA