Wciąż czuję głód grania
BARTŁOMIEJ PŁONKA: Lubi pan ryzykować?
DAWID KONARSKI (ATAKUJĄCY SKRY BEŁCHATÓW, DWUKROTNY
MISTRZ ŚWIATA): Lubię wyważone ryzyko. Mówi się, że kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana.
Pana przejście do PGE Skry Bełchatów to dość ryzykowny krok. Pozycja klubu długo nie była stabilna. Podpisywałem kontrakt jako jeden z ostatnich zawodników i otrzymałem zapewnienie, że wszystkie kwestie są uregulowane. Ale znaków zapytania było sporo i nie podjąłem decyzji z godziny na godzinę. Na ten moment wszystko przebiega jednak bardzo dobrze, organizacja klubu jest na najwyższym poziomie. My jako siatkarze dostaliśmy wszystko, aby ze strony sportowej odbudować Skrę, bo to zasłużona marka w polskiej siatkówce. Jak długo trwały rozmowy i w jaki sposób został pan przekonany, aby przejść do Skry?
Na pewno dłużej niż dwa tygodnie. Znaczenie miała także moja sytuacja w poprzednim zespole, gdzie nie byłem pewny swojego miejsca. Po przyjściu Karola Butryna do Aluronu Zawiercie pojawiła się okazja do zmiany klubu i skorzystałem z oferty Skry, bo nadal czuję się na siłach, aby regularnie grać.
To pan zrezygnował z Aluronu czy Aluron z pana? Powiedziałbym, że to było tak pół na pół. Dochodziły mnie słuchy, że Karol Butryn przychodzi do Aluronu jako pierwszy atakujący. Rozmawiałem z trenerem Michałem Winiarskim, jak widzi moją pozycję. Nie usłyszałem jasnej odpowiedzi, a jak już wspomniałem, chcę nadal regularnie grać. Pojawiło się zielone światło
do zmiany klubu i odczuwając ogromny głód występów na boisku, zdecydowałem się na zmianę.
Wie pan, że transferem do Skry zapisał się pan w historii Plusligi? Jest pan pierwszym siatkarzem, który w XXI wieku grał dla czterech mistrzów Polski – Resovii, ZAKS-Y, Jastrzębskiego Węgla i teraz Skry. Faktycznie! Fabian Drzyzga coś mi o tym wspominał. Nie zwracałem na to uwagi, ale to miłe, że miałem i mam okazję grać dla klubów z wielkiej czwórki. Kiedy byłem młodym siatkarzem, przyjście do Skry wydawało mi się czymś poza zasięgiem. W oczach nastoletniego Dawida Konarskiego w Bełchatowie zawsze grał Mariusz Wlazły, więc nie było miejsca dla żadnego innego atakującego.
Na co stać Skrę Bełchatów w tym sezonie?
Pierwsze mecze pokazały, że nie wszystko może nam się układać, ale będziemy walczyć od pierwszej do ostatniej piłki. Mamy zupełnie nowy skład. W wyjściowym zestawieniu jest aż sześciu nowych siatkarzy. Został tylko Grzegorz Łomacz, który po sezonie w kadrze dołączył do drużyny dopiero tydzień przed startem ligi. Uważam, że potencjał zespołu jest duży, czujemy się ze sobą dobrze. Na razie chcemy awansować do play-off, a potem zobaczymy. Podchodzimy do tego spokojnie, nie narzucając sobie presji. Czekamy również, aż wrócą do nas kontuzjowani zawodnicy, czyli Mateusz Mika i Łukasz Wiśniewski. Skład będzie jeszcze szerszy i to zaprocentuje szybciej niż później.
Podoba się panu, że Plusliga tak pędzi?
Ja i większość drużyny Skry nie braliśmy udziału w sezonie reprezentacyjnym, więc z radością przystąpiliśmy do rozgrywek. To zapewne przeszkadza kadrowiczom, ale nie chcę wypowiadać się za nich. Po intensywnym początku nasz zespół czeka kilka dni bez meczów, bo nie gramy w europejskich pucharach. Będziemy mieć zatem nieco więcej czasu na trening. Ze swojej strony nie narzekam na to, jak wygląda sezon.
Jakim trenerem jest Andrea Gardini? Czym wyróżnia się na tle innych szkoleniowców, z którymi pan pracował?
To trener ze ścisłej światowej czołówki. Odniósł już sukcesy jako szkoleniowiec i jest właściwą osobą na właściwym miejscu. Widać w nim ogromną chęć wygrywania. Zwraca uwagę na każdy detal, szczególnie w obronie, gdzie wiele czasu poświęca na wskazówki dotyczące asekuracji. Oprócz kilku doświadczonych siatkarzy mamy w zespole też sporą grupę młodych zawodników i dla nich funkcjonowanie w drużynie pod wodzą trenera Gardiniego jest bardzo korzystne i pouczające. Gardini chyba lubi krzyknąć na zespół.
Posiada charyzmę, nie można mu tego odmówić. Jeżeli wykonujemy coś źle, to od razu reaguje i to jest bardzo dobre podejście. Jednocześnie potrafi nas docenić i to nawet po przegranych setach lub meczach. Jestem przekonany, że z nim pójdziemy dobrą drogą. Porozmawiajmy o panu. W którym sezonie widzieliśmy najlepszą wersję Dawida Konarskiego?
Mam nadzieję, że jeszcze zobaczymy w sezonie 2023/24! Cały czas czuję się dobrze i chciałbym, aby te rozgrywki okazały się dla mnie udane. Nie rozpamiętuję poprzednich sezonów, bo nadal gram. Być może na podsumowanie przyjdzie czas po karierze. Gdybym teraz miał wskazać jakiś szczególny moment, który zapamiętałem, to mistrzostwo świata w 2014 roku, kiedy zdobyliśmy tytuł przed własną publicznością.
Jak się pan czuł podczas tamtych mistrzostw, gdy przy linii bocznej w roli trenera stał Stephane Antiga? Jeszcze rok wcześniej dzieliliście szatnię Delekty Bydgoszcz jako zawodnicy. Dość normalnie. Antiga nie oddzielił grubą kreską znajomości z innymi siatkarzami i nie było tak, że nagle wszyscy przeszliśmy z nim na pan. Oczywiście nie chodziliśmy już razem na kawę i nie siadaliśmy wspólnie przy kartach, ale wszystkie relacje zostały zachowane na odpowiednim poziomie. Myślę, że Stephane’owi i reprezentacji wiele pomógł jego asystent Philippe Blain, który jest niezwykle doświadczonym szkoleniowcem.
W 2013 roku trafił pan do Asseco Resovii. Proszę potwierdzić lub obalić mit, że na Podpromiu jest największa presja na wynik spośród klubów Plusligi.
W tamtym czasie nie odczuwałem, żeby panowało tam jakieś większe ciśnienie. Mieliśmy wszystko, czego chcieliśmy, klub dbał o nas pod każdym względem. Kiedy przychodziłem do Rzeszowa, miałem 24 lata i od razu poczułem się tam bardzo dobrze przyjęty. Oczekiwania sportowe faktycznie były duże, ale nie towarzyszyła temu jakaś szczególna presja.
Co takiego miała ZAKSA Kędzierzyn-koźle w sezonach 2015/16 i 2016/17? Trafił pan tam z Resovii i od razu zdominowaliście ligę, pewnie zdobywając dwa mistrzostwa Polski z rzędu. Wtedy panowało hasło, że „chemia jest między nami”, więc może pomogła nam ta chemia z Azotów! Ale mówiąc poważnie, wtedy prezes Sebastian Świderski i trener Ferdinando De Giorgi potrafili zbudować bardzo mocny skład. Zresztą do dzisiaj siatkarze z tamtej ZAKS-Y grają na najwyższym poziomie i radzą sobie bardzo dobrze. Okazało się, że zawodnicy, którzy niekoniecznie wyróżniali się w innych klubach, potrafili stworzyć bardzo mocny zespół i zdobyć złote medale Plusligi.
Dlaczego spędził pan tylko rok w zagranicznej lidze? Trafiłem do Turcji w 2017 roku i bardzo tego chciałem. Odchodząc z ZAKS-Y, miałem przesyt polskiej ligi i czułem, że chcę koniecznie wyjechać. Oprócz występów w Pucharze CEV nie poszło nam najlepiej, a potem pojawiła się korzystna oferta z Jastrzębskiego Węgla i postanowiłem z niej skorzystać. Po roku spędzonym poza Polską miałem czystszą głowę i czułem się na siłach, aby wrócić do kraju. Z roku na rok nasza liga staje się nie tylko lepsza sportowo, ale także płaci się w niej coraz więcej. Aby teraz zdecydować się na wyjazd do zagranicznych rozgrywek, trzeba otrzymać naprawdę lukratywną ofertę.
Po co było panu przejście do Czarnych Radom w 2020 roku? Pana możliwości są większe niż gra w zespole walczącym o utrzymanie. Dobre pytanie! (śmiech) To trochę bardziej złożony temat. Wcześniejszy sezon, w którym występowałem w Jastrzębskim Węglu, został przerwany z uwagi na pandemię COVID-19. Byłem już dogadany z klubem na temat przedłużenia umowy, ale ostatecznie do tego nie doszło. Wcześniej miałem sporo ofert, ale je odrzucałem, bo byłem pewny, że zostanę w Jastrzębskim Węglu, a kiedy faktycznie musiałem szukać klubu, to wiele składów zostało już zamkniętych. Szczerze mówiąc, nie miałem dużego wyboru, a w lipcu otrzymałem ofertę z Czarnych Radom. Miałem opcję gry w lidze katarskiej, ale chciałem powalczyć o miejsce w reprezentacji, dlatego stwierdziłem, że lepiej będzie pozostać w silniejszych rozgrywkach.
Ma pan żal do działaczy Jastrzębskiego Węgla?
Jakiś wielki żal to może nie. Słownie byliśmy dogadani, brakowało tylko podpisania dokumentów. To czas pandemii i wielu z nas nie wiedziało, jak dalej będzie wyglądać życie, nie tylko to sportowe. Po telefonie od prezesa, że jednak nie możemy podpisać kontraktu na wcześniej ustalonych warunkach, nie miałem żalu, więc teraz nie będę mówił, że czułem się wielce rozgoryczony. Jednak fakt, że dogadaliśmy się wcześniej, spowodował, iż nie rozglądałem się za nowym pracodawcą i potem nie było o to łatwo.
Czego panu życzyć w tym sezonie poza zdrowiem?
Może zdrowia dla rodziny, bo jeżeli z nią będzie wszystko w porządku, to i ja będę się lepiej czuł! A poza tym ciągłej radości i uśmiechu z gry w siatkówkę.
Kiedy byłem młody, przyjście do Skry wydawało mi się czymś poza zasięgiem. W Bełchatowie zawsze grał Mariusz Wlazły, więc nie było miejsca dla żadnego innego atakującego.