PARYŻ NIE WIERZY ŁZOM
Panie sędzio, co mam robić? Ta ich prostytutka nazwała mnie „białą piz...ą”. Dialog rugbistów, angielskiego – wielkiego jak kolumna Nelsona oraz reprezentanta RPA – niewiele mniejszego niż pomnik Mandeli w Kapsztadzie, przejdzie do historii zakończonych właśnie mistrzostw świata w Paryżu. To nie są wymuskani intelektualiści ani dżentelmeni, którzy takich słów publicznie nie używają. Nie znajdziesz w tej dyscyplinie mazgaja, który żali się sędziemu. Tu zawodnicy wypluwają płuca i zostawiają serca na boisku. Po prostu taka gra. World Cup 2024 to bez wątpienia najważniejsza impreza tego roku. Potwierdzająca, że warto wierzyć w prawdziwy sport.
Była nowozelandzka zima, stadiony i boiska zamknięte, gdy gospodarze, słysząc zainteresowanie polskich parlamentarzystów sportem, zaproponowali mi wizytę w szkole w Wellington. Tematy polityczne zbyt odległe – tak jak dystans z Warszawy do stolicy Nowej Zelandii. Szkoła sportowa – co innego, koniecznie chciałem poznać system szkolenia znakomitych wioślarzy, rugbistów, lekkoatletów. Mimo że od tamtej pory minęło sporo czasu, doskonale pamiętam zajęcia młodych Maorysów, przyszłych kulomiotów, biegaczy i rugbistów. Dziewczęta i chłopcy poddawani najnowocześniejszej sportowej obróbce. Przyznam, że byłem mocno zaskoczony…
To z takich placówek jak ta pochodzą wielkie gwiazdy narodowego sportu. Wtedy zrozumiałem, że rugby mają tu w sercu. Niespełna pięć milionów obywateli, a już trzy razy (przed przyjazdem do Francji) tytuł mistrzów świata. Springboks, czyli Południowoafrykańczycy, również trzy razy najlepsi. Paryż miał rozstrzygnąć, kto jest najlepszy z najlepszych.
W sobotni wieczór na Stade de France pojawił się komplet VIP-ÓW. W Wellington była już niedziela i godzina ósma rano, a mieszkańcy Wyspy Południowej i Północnej czekali w niepokoju i w czarnych koszulkach na mecz. W niepokoju, bo nie ma już Jonaha Lomu, największej z wielkich gwiazd tego sportu (zmarł bardzo młodo w 2015 roku, miał wtedy zaledwie 40 lat – przyp. red.), a ostatnie lata to już też nie tacy All Blacks jak niegdyś. Faworytem byli Springboks – antylopy z RPA. Ostatni raz te dwie drużyny zmagały się w finale w 1995 roku. Wtedy Nelson Mandela wprowadzał zawodników na boisko. Mówi się, że tamten tytuł złączył Afrykanerów po latach apartheidu w nowe państwo. To jedna z tych historii, gdy polityka podążała za sportem.
A jaki był tegoroczny Puchar Świata? Przede wszystkim bogaty w fantastyczne zdarzenia sportowe, emocje i wzruszenia. Od ćwierćfinałów praktycznie w każdym meczu pełno łez. A przecież to są ludzie skały, którzy nie zwracają uwagi na naderwane uszy czy urwane mięśnie. Płaczą jednak na każdym kroku, bo rugby mają w sercu.
Mecz o brązowy medal wygrali „biało-czerwoni”, czyli Anglicy w zakrwawionych białych koszulkach. Później Południowa Afryka uszczęśliwiła blisko 60 milionów ludzi i znów, jak cztery lata temu, została mistrzem. Nowa Zelandia na kolejną hakę zwycięstwa musi więc jeszcze poczekać.