Szmyt będzie reklamą Warty
BARTŁOMIEJ PŁONKA: Obrońca Widzewa Mateusz Żyro powiedział, że Warta miała mnóstwo szczęścia w sobotnim meczu. Co pan na to? DAWID SZULCZEK (TRENER WARTY POZNAŃ): Mateusz powiedział dokładnie to, co ja mówiłem do niego po meczu. Wygraliśmy także dlatego, że dopisało nam szczęście, bo Widzew nie wykorzystał wielu doskonałych sytuacji. Oczywiście włożyliśmy w naszą grę dużo serca i walki, ale fakt jest taki, że to gospodarze bardziej zasługiwali na punkty. Uważam, że bilans trochę nam się wyrównywał, bo w poprzednich meczach graliśmy o wiele lepiej, a straciliśmy punkty w końcówkach, jak np. w spotkaniach z Radomiakiem (2:3) czy Koroną Kielce (1:1). Był również mecz ze Śląskiem Wrocław (0:1), w którym wyglądaliśmy jak Widzew przeciwko nam. Taka po prostu jest piłka. Widzew w meczu z wami oddał 26 strzałów. To bardzo dużo.
To prawda i nie jestem zadowolony z tego, jak graliśmy. Cieszę się, że zdobyliśmy trzy punkty, ale niekoniecznie z naszej postawy. Widzew zrobił w tym spotkaniu wiele, by wygrać.
W czterech ostatnich meczach, łącznie ze starciem w Pucharze Polski, straciliście tylko jednego gola. To może sugerować, że defensywa Warty wygląda całkiem nieźle. Liczby mogą tak sugerować, ale to dość krótki odcinek. Uważam, że we wcześniejszych meczach rywale nie stwarzali sobie aż tylu stuprocentowych okazji, a straciliśmy więcej goli. Stal Mielec miała przynajmniej jedną bardzo dobrą szansę na bramkę. W spotkaniu z Piastem rywale też stworzyli sobie co najmniej trzy dogodne sytuacje, a o meczu z Widzewem już wspomniałem. Z ostatnich przeciwników tylko Stal Brzeg w Pucharze Polski nam nie zagroziła. Wcześniej szczęścia trochę nam brakowało, ale teraz wszystko nam się wyrównało. Jak odniesie się pan do głosów innych trenerów i ekspertów, że Warta Poznań swoim stylem gry zabija mecze?
W poprzednim sezonie graliśmy w taki sam sposób i byliśmy chwaleni za to, jak jesteśmy zdyscyplinowani i zorganizowani. Teraz ludzie używają innych słów na określenie naszej gry. Specjalnie się tym nie przejmuję. Uważam, że musimy prezentować się w taki sposób, na jaki pozwala nam potencjał drużyny. W składzie mamy zawodników, którzy potrafią szczelnie bronić i mają dobre nastawienie do biegania oraz ofiarności. Czasami brakuje nam nieco jakości z piłką przy nodze i tracimy posiadanie w prostych sytuacjach. Z drugiej strony trudno jest nam strzelić dużo goli, bo jeżeli chodzi o całość sezonu, to wielu goli nie tracimy. Wynika to z tego, że bronimy całą drużyną. Gdybym miał do wyboru zawodników, którzy świetnie klepią piłkę i stwarzają mnóstwo sytuacji, ale nie są ofiarni i tracą dużo bramek oraz tych obecnych, to zdecydowanie wybrałbym to drugie. Każdy chciałby, żeby oprócz wymienionych walorów dołożyć do gry więcej aspektów piłkarskich, ale nie jest to proste, skoro co sezon z drużyny odchodzą najważniejsi zawodnicy.
Mówił pan, że kiedy w Warcie Poznań jest kryzys, to trenerowi się pomaga, a nie go zwalnia. Te słowa mogą sugerować, że pracuje się panu bardzo komfortowo.
Nam zawsze jest trudno w okresie czerwca i lipca, kiedy okno transferowe się rozpoczyna. Działamy często z opóźnieniem, ale dajemy radę i klub staje na wysokości zadania. Równie dobrze zarząd i pion sportowy mógłby wymagać, abyśmy działali z tym składem, który posiadamy. A to, że brakuje nam czegoś, aby dopiąć pewne ruchy wcześniej, prawdopodobnie wynika z tego, iż na stanowisku dyrektora sportowego jest w ostatnich latach duża rotacja.
Marton Eppel, który w sobotę zdobył pierwszą bramkę dla Warty, dołączył do was dopiero w październiku, a był wolnym zawodnikiem już od lipca.
Taka sama sytuacja miała miejsce z Tomašem Přikrylem. Co rundę potrafiliśmy odbudować pewnego piłkarza, ostatnio były to przypadki Miłosza Szczepańskiego i Miguela Luisa. Teraz w naszym składzie zawodników do odbudowania jest więcej, dlatego mamy nieco trudniejsze zadanie. Do tego dochodzą kontuzje, które nas nie oszczędzają. Gdyby nie one to na pewno gralibyśmy lepiej i mielibyśmy więcej punktów. W meczu z Widzewem zabrakło przecież Adama Zrelaka, Dimitriosa Stavropoulosa, Mateusza Kupczaka, Dario Vizingera i Macieja Żurawskiego, a w pierwszej połowie wypadł nam także Luis. Warto pamiętać, że przed sezonem odeszli Robert Ivanov i Jan Grzesik, czyli pewne punkty drużyny. Na przestrzeni pięciu miesięcy w różnych momentach wypadło nam siedmiu zawodników z podstawowego składu. Jedyne, co może zastąpić takie ubytki, to jakościowe transfery w czerwcu i późniejszy czas na zgranie. My dokonujemy ich jeszcze we wrześniu i październiku, więc nie ma co się dziwić, że jest nam trudniej.
W poprzednim sezonie graliśmy w taki sam sposób i byliśmy chwaleni za to, jak jesteśmy zdyscyplinowani. Teraz ludzie używają innych słów na określenie naszej gry.
Czym konkretnie różni się Eppel od Zrelaka?
Adam Zrelak jest bardzo intensywny w pressingu i to największa różnica nie tylko w porównaniu do Eppela, ale również większości napastników w Ekstraklasie. Marton potrafi dobrze utrzymać się przy piłce, więc pod tym względem jest podobny do Adama, ale potrzebuje jeszcze czasu, aby lepiej przyswoić taktykę zespołu. To normalne, bo jest w klubie raptem kilka tygodni. Jeżeli obaj będą zdrowi, to wiosną nasza gra z nimi w składzie może wyglądać bardzo atrakcyjnie.
Jak ocenia pan formę Kajetana Szmyta? Jego statystyki zdecydowanie poprawiają wykorzystane rzuty karne. Strzelił pięć goli, w tym cztery, wykorzystując jedenastki.
Kajtek to nasza perełka. To, że wykonuje rzuty karne, świadczy o tym, jaką ma pozycję w zespole oraz że jego mentalność jest na wysokim poziomie. To zawodnik, który potrafi wziąć na siebie dużą odpowiedzialność za wynik. Przede wszystkim w ostatnich meczach zapewnił nam punkty. W spotkaniu z Widzewem miał asystę po świetnej akcji, a tydzień wcześniej z Piastem strzelił gola po przepięknym rajdzie. Jestem pewien, że w przyszłości będzie świetną reklamą Warty i Akademii Warty, której jest wychowankiem.
Latem było blisko, aby odszedł z klubu?
Długo wydawało mi się, że jego pozostanie będzie nierealne, takie sygnały dostawaliśmy z pionu sportowego i od Tomasza Pasiecznego, ówczesnego p.o. dyrektora sportowego. Natomiast nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, bo oferty nie spływają do mnie.
Ma pan głos w takich sprawach? Może pan postawić weto?
Jeżeli chodzi o Szmyta, to było ustalone, że klub chce na nim zarobić i liczyłem się z jego odejściem. Zawsze jestem informowany o ofertach za piłkarzy, jednak nie wygląda to tak, że ktoś pyta mnie o zgodę. Wiele zależy od dyrektora sportowego. Z Radosławem Mozyrką mieliśmy takie relacje, że wspólnie ustalaliśmy, kogo nie wolno sprzedać, kto może odejść i gdzie koniecznie potrzebujemy wzmocnień. Ceniłem sobie tę współpracę. Ale wiem, że nie ze wszystkimi dyrektorami sportowymi tak to wygląda.