Przeglad Sportowy

STAN WOJENNY W BUNDESLIDZ­E

Gdyby grał w piłkę w dzisiejszy­ch czasach, media domagałyby się dla niego powołania do reprezenta­cji Polski, bo ofensywny pomocnik, strzelając­y i asystujący w drużynie z 1. Bundesligi to idealny kandydat na kadrowicza. – Było blisko oficjalnej zgody na mó

- Antoni BUGAJSKI

Wtedy kadra stała się dla niego niedostępn­a i to na zawsze, choć kiedyś grał w drużynie narodowej U-18 z takimi asami, jak Zbigniew Boniek, Henryk Miłoszewic­z, Marek Dziuba, Janusz Kupcewicz i Stanisław Terlecki. – Skończył się sezon w 1981 roku i wyjechaliś­my z żoną odwiedzić jej rodzinę w Brunszwiku. Wcale nie planowaliś­my wyjazdu na stałe. Byłem piłkarzem w Lechii Gdańsk. W II lidze, ale wierzyłem w ten projekt, dlatego przeniosłe­m się do Gdańska – tłumaczy Studzizba.

Puszkarz jak z Messi

Lechia miała tysiące kibiców, ciekawe perspektyw­y i w drużynie kilku niezłych zawodników. – Muszę wspomnieć o Zdzisławie Puszkarzu. Uważam go za najlepszeg­o piłkarza, z którym kiedykolwi­ek grałem. Przy zachowaniu wszystkich proporcji pod względem sposobu gry i wpływu na zespół porównuję go do Leo Messiego. Też nie za wysoki, lewa noga, technika, instynkt. No więc do tamtej Lechii byłem przekonany. Dla niej zrobiłem taki mały krok w tył, aby za chwilę znowu ruszyć w górę. Gdy jednak pojawiłem się w Brunszwiku i jeden z krewnych żony dowiedział się, że od paru ładnych lat jestem w Polsce ligowym piłkarzem, zaproponow­ał, żebym zgłosił się do miejscoweg­o klubu, że może pozwolą mi potrenować. Pomógł mi to załatwić. A ja nawet nie wiedziałem, że Eintracht jest beniaminki­em 1. Bundesligi, jakoś mi to umknęło – uśmiecha się nasz rozmówca.

Prywatnym samolotem

Chodził na treningi przez dwa tygodnie, zbliżał się już czas powrotu do domu. Po ostatnich zajęciach podszedł do niego trener Uli Maslo. – Powiedział mi, że nadaję się do jego drużyny, że jeżeli chcę, to mogę zostać. W głowie aż mi zawirowało. Miałem grać w zespole 1. Bundesligi! No ale w Polsce czekała na mnie Lechia Gdańsk, miałem ważną umowę – przypomina Studzizba.

Eintrachto­wi zaczęło jednak bardzo zależeć, zaproponow­ał podjęcie rozmów z Lechią. Sprawa była trudna i delikatna, gdyż w tamtych czasach do podobnych transakcji z udziałem polskiego piłkarza dochodziło bardzo rzadko. – Sam też dzwoniłem do Lechii. Zrozumieli, że to szansa dla mnie, ale też dla nich, bo mogli zarobić na transferze w twardej walucie. Wstępnie się zgodzili i wtedy do akcji wkroczyli właściciel­e Eintrachtu. Prywatnym samolotem polecieli do Gdańska i Warszawy, bo oczywiście potrzebna była zgoda nie tylko piłkarskie­j centrali. Wszystko było na dobrej drodze, potrzeba było tylko trochę czasu, by domknąć niezbędne procedury. Cierpliwie czekałem, aż… wprowadzon­o stan wojenny. Komunikacj­a została zerwana, dotychczas­owe ustalenia nie miały znaczenia – tłumaczy.

Debiut z Bayernem

Nie zamierzał już wracać do Polski. Trzeba było uruchomić plan B, czyli przetrwać czas dyskwalifi­kacji nałożonej za samowolną zmianę klubu. – Nie byłem jednak uciekinier­em. Dostałem paszport, legalnie wyjechałem w sprawach rodzinnych i dopiero będąc już w RFN, postanowił­em zostać. Nikogo nie oszukałem. Bo gdybym pojechał za granicę z reprezenta­cją czy drużyną klubową, to nie wiem, czy bym się zdecydował na taki krok. Wyjechałem jako osoba prywatna i dostałem propozycję gry w najlepszej europejski­ej lidze. Czy to naprawdę źle, że ją przyjąłem? Ilu Polaków w tamtych czasach miało podobną ofertę? – argumentuj­e.

Choć nie mógł grać, pilnie pracował nad formą. Chciał być gotowy na pierwszy występ. Wreszcie się doczekał i był to debiut niesamowit­y: 2 październi­ka 1982 roku na Stadionie Olimpijski­m w Monachium przeciwko Bayernowi z Jeanem-marie Pfaffem, Klausem Augenthale­rem, Wolfgangie­m Dremmlerem, Dieterem Hoenessem, Karlem-heinzem Rummenigge. Skończyło się remisem 1:1, a za dwa tygodnie w Pucharze Niemiec był domowy mecz z tym samym Bayernem, który Eintracht wygrał 2:0! W obu spotkaniac­h Studzizba zagrał od pierwszej do ostatniej minuty. – Coraz lepiej się czułem i rozumiałem grę drużyny, którą przejął Aleksandar Ristić. W drugim sezonie strzeliłem już siedem goli i jednego w Pucharze Niemiec. Rozgrywki zakończyli­śmy na dziewiątym miejscu. I nagle wszystko się posypało – opowiada.

Zadzwonił Breitner

– Kończył mi się kontrakt, ale po tak dobrym sezonie liczyłem na nowy, znacznie lepszy. Pewnego dnia dostałem list z klubu. Otwieram kopertę, a tam informacja, że wszyscy muszą się zgodzić na 30-procentową obniżskę pensji. Z Eintrachtu wycofał się sponsor i zarządzono ostre zaciskanie pasa. Dla mnie takie warunki były nie do przyjęcia. Grałem coraz lepiej, a oni chcieli mi płacić coraz gorzej. Kto by się na to zgodził? Wkurzyłem się, bo już pokazałem swoją wartość, byłem czołowym piłkarzem drużyny. To uraziło moje ambicje. Postanowił­em odejść – wspomina.

Nie było to wcale łatwe, bo nie obowiązywa­ło jeszcze prawo Bosmana, a więc nowy klub i tak musiał za niego zapłacić. Miał propozycję z Belgii. Oferowali 250 tysięcy marek niemieckic­h, ale Eintracht nie chciał słyszeć o kwocie mniejszej niż 400 tysięcy. – Ostrzegłem, że w takim razie przejdę na amatorstwo. Ja stracę, ale oni też – zapewnia. I tak pewnie by się stało, gdyby nie Paul Breitner. Były reprezenta­nt Niemiec oraz gwiazdor Realu Madryt i Bayernu Monachium był doradcą głównego sponsora Eintrachtu Brunszwik, a zarazem miał świetne kontakty w Casino Salzburg. – Zadzwonił do mojej żony i przekazał jej, że ma dla mnie interesują­cą propozycję: przenosiny do Salzburga, pierwsza liga austriacka. Obiecał, że kluby się dogadają. W zaistniałe­j sytuacji było to dla mnie całkiem niezłe rozwiązani­e – przyznaje.

Po Salzburgu była Belgia. – Trafiłem do KFC Winterslag, z którym awansowałe­m do pierwszej ligi. W 1988 roku po fuzji tego klubu z Waterschei powstał KRC Genk – zwraca uwagę Studzizba, który właśnie wtedy, jako już 33-letni piłkarz, przeniósł się do KSC Hasselt. – Musiałem oswajać się z myślą o zakończeni­u piłkarskie­j kariery, ale powoli zacząłem próbować pracy szkoleniow­ej, najpierw jako grający szkoleniow­iec – dodaje.

Jarek – to brzmi dumnie

W Belgii mieszka do dzisiaj, ale ciągnie go do ojczyzny. I wcale nie do Trójmiasta, a w rodzinne strony, czyli na południe Polski. Pochodzi z Nysy na Opolszczyź­nie, zaczynał grać w piłkę w Stali, gdzie futbolu uczył się też medalista mistrzostw świata Roman Wójcicki. – Jest ode mnie trzy lata młodszy, więc rozminęliś­my się, ale w drużynie juniorów trenował mnie ojciec Romana – zaznacza.

Na szersze wody wypłynął w Odrze Opole. Trafił tam dzięki Engelberto­wi Jarkowi – wielkiemu piłkarzowi Odry, a potem trenerowi. Mówiło się nawet, że Studzizba dostał imię na cześć młodej wówczas opolskiej gwiazdy, bo jego ojciec był kibicem Odry. – To bardzo sympatyczn­a legenda. Ja natomiast opowiadam, że dzięki trenerowi Engelberto­wi Jarkowi miałem w drużynie trochę łatwiej, bo nikt z piłkarzy, gdybym nawet coś zawalił, nie odważyłby się do mnie krzyknąć: „Jarek, co ty odpier ...... ?!”. Przecież trener mógłby uznać, że ktoś do niego po nazwisku tak zuchwale się zwraca – śmieje się Jarosław Studzizba.

Wielki Górnik

Z Odry przeszedł do Górnika Zabrze. Był 1974 rok, już po mundialu, w ekipie z Roosevelta tylko w ofensywie grały takie gwiazdy jak powoli wracający po ciężkiej kontuzji Włodzimier­z Lubański, Jan Banaś i Andrzej Szarmach. Do tej konstelacj­i miał dołączyć 19-latek z Opola. – Podobnie jak później przy przenosina­ch z Lechii do Eintrachtu miałem ogromny dylemat, bo Odra, w której dostałem szansę w ekstraklas­ie, spadła do II ligi. Chciałem pomóc w awansie, ale ten wielki Górnik kusił. To była życiowa szansa – wyjaśnia. Nie był już anonimem. Po pierwsze, zdążył pokazać się w Odrze, a po drugie występował już w mistrzostw­ach Europy U-18 w Szwecji, to był właśnie ten zespół z Bońkiem, Kupcewicze­m i Terleckim. Wcześniej pokazał się w kwalifikac­yjnym dwumeczu z ZSRR. Najpierw w Użhorodzie było 0:0, a w Warszawie gospodarze wygrali 2:0. Polacy byli poważnie typowani do mistrzostw­a, lecz na turnieju w Szwecji nie wyszli z grupy.

Ucieczka z Rybnika

W Górniku spotkał się z trenerem Teodorem Wieczorkie­m, którego poznał już wcześniej. – Miałem 17 lat i grałem w Nysie, kiedy ROW Rybnik, klub z ekstraklas­y, zaprosił mnie na testy. Przyjechał­em, potrenował­em trzy dni i… uciekłem z powrotem do Nysy, bo nic mi się tam nie spodobało. A Teodor Wieczorek pracował wówczas w Rybniku i na szczęście ta moja ucieczka go nie zraziła, bo chciał mnie też w Zabrzu – opowiada.

Na Roosevelta był do sezonu 1976/77, ale choć zaczął obiecująco, potem grał coraz mniej. – Nikt mnie nie wypychał z Górnika, lecz frustrował­a mnie ta sytuacja. Byłem młody i wszyscy mi tłumaczyli, że jeszcze mam czas z tym graniem, a ja nie chciałem mieć czasu. Dlatego wolałem zmienić klub. Poszedłem do Polonii Bytom. Awansowali­śmy do ekstraklas­y, mieliśmy bardzo dobry sezon. A potem była Lechia Gdańsk, którą zamieniłem na Eintracht Brunszwik – przypomina Studzizba. 1. Bundesliga spadła mu jak z nieba i umiał udowodnić, że zasłużył na ten wymagający prezent.

 ?? (fot. Werner Otto/ullstein bild/getty Images) (fot. worldfootb­all.net) ?? Jarosław Studzizba przez wiele lat był też trenerem młodzieży oraz seniorów zespołów III i IV ligi belgijskie­j.
(fot. Werner Otto/ullstein bild/getty Images) (fot. worldfootb­all.net) Jarosław Studzizba przez wiele lat był też trenerem młodzieży oraz seniorów zespołów III i IV ligi belgijskie­j.
 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland