Nigdzie nie pcham się na siłę
Życzyłbym sobie, żeby trener Jacek Magiera poukładał mnie jako piłkarza, bo jest co układać – zapowiada swój powrót do PKO BP Ekstraklasy
KAROL BUGAJSKI: Jaki Patryk Klimala wraca do PKO BP Ekstraklasy po blisko czterech latach: lepszy, bardziej świadomy, bardziej dojrzały?
PATRYK KLIMALA: Na pewno lepszy pod każdym względem. Pod względem technicznym, taktycznym, fizycznym jestem dużo mocniejszy, niż kiedy wyjeżdżałem z Polski. Bardzo dużo osób dzwoni do mnie teraz i pyta, czy mój transfer za granicę był mądry, czy to była dobra decyzja. Już kilka razy to powtórzyłem, więc od razu uprzedzam tę kwestię – mój powrót do Polski nie był wymuszony, to była moja decyzja, miałem propozycje z zagranicy, ale tak postanowiłem i uważam, że w przyszłości okaże się, że to była dobra decyzja.
Odchodząc z Jagiellonii, powiedział pan, że jeśli miałby kiedyś wrócić do PKO BP Ekstraklasy, to tylko do tego klubu. Rozumiem, że za granicą pańskie patrzenie na naszą ligę się zmieniło?
Tak, kiedyś powiedziałem takie słowa, jednak jestem człowiekiem, który nigdzie się nie pcha. To do Jagiellonii trzeba teraz dzwonić i pytać, dlaczego nie była mną zainteresowana, wiedząc, że zaraz zostanę wolnym zawodnikiem. Takie kroki podjął Śląsk Wrocław i po rozmowach z trenerem Jackiem Magierą oraz przedstawieniu przez klub, jaki ma na mnie plan, uważam, że decyzja o przenosinach do Wrocławia jest bardzo dobra. Nie ukrywam jednak, że sentyment do Jagiellonii pozostaje do dzisiaj.
Miał pan jakieś sygnały, że zainteresowane pańskim pozyskaniem są inne kluby PKO BP Ekstraklasy? Jakiekolwiek sygnały to były bardziej z internetu, bo ja nigdy nie otrzymałem żadnego telefonu w tej sprawie. Tylko słyszałem, że mówi się w moim kontekście o Rakowie Częstochowa czy innych klubach. To wyglądało tak, że trenowałem we Wrocławiu i rozmawiałem z trenerem Magierą, jednak my też nie mogliśmy negocjować kontraktu z racji tego, że miałem ważną umowę z Hapoelem Beer Szewa. Na drugi dzień po zerwaniu umowy w Izraelu związałem się ze Śląskiem.
Ma pan dopiero 25 lat, a grał już na trzech kontynentach, w ciekawych zagranicznych klubach. Czuje się pan piłkarzem bardziej doświadczonym od swoich rówieśników?
To pytanie, jak oni się czują, ja mogę powiedzieć, że czuję się bardzo doświadczony jak na swój wiek, odczuwam to nawet poprzez niedosyt co do swoich dotychczasowych liczb. W Celticu Glasgow nie było okazji, by się pokazać, bo był koronawirus i przez to klubu nie opuścił zawodnik, który zdobył 30 bramek, więc ten plac był dla mnie ograniczony. To on po prostu był lepszy na ten moment i grał wszystko. W Red Bullu New York zacząłem się rozkręcać i wszystko wyglądało bardzo dobrze, a o to, że w pierwszym sezonie zdobyłem jedynie dziewięć bramek, pretensje mogę mieć tylko do siebie, bo byłem bardzo nieskuteczny. W kolejnym roku w USA bardzo dużo się posypało, przede wszystkim w moim prywatnym życiu. Miałem wiele takich spraw rodzinnych, których nie mogłem poukładać zza oceanu, co skutkowało tym, że mogłem „nie dojeżdżać” na boisku. To nie jest oczywiście żadna wymówka, ale nie chciałem już dłużej być w tym kraju.
Na początku 2023 roku podjąłem decyzję, że chcę iść do Hapoelu i to było z jednej strony dobre, a z drugiej złe posunięcie, bo już rok wcześniej, po drugim sezonie w USA, chciałem wrócić do Polski. Po chwili namysłu stwierdziłem jednak, że chcę jeszcze spróbować swoich sił za granicą. A teraz doszedłem do wniosku, że to najlepszy moment na powrót do PKO BP Ekstraklasy, jeżeli chcę nadal grać na tym topowym poziomie. Chcę się „odkurzyć”, zebrać swoją najlepszą formę i życzyłbym sobie, żeby trener Jacek poukładał mnie jako piłkarza, bo jest co układać. Mam nadzieję, że to już niedługo ruszy z kopyta.
Pańskie odejście z Hapoelu pewnie przyspieszyła sytuacja, która ma miejscu w tym kraju. Beer Szewa jest położona około 50 kilometrów od Strefy Gazy. Czuć było napięcie, które ostatecznie doprowadziło do takiej eskalacji 7 października?
Faktycznie to jest bardzo blisko, ale na co dzień nie było tak tego czuć. Raz miała miejsce sytuacja, że ogłoszono alarm rakietowy i trzeba było zejść do schronu, który jest praktycznie w każdym mieszkaniu w Izraelu. Tamtego dnia jednak już od piątej rano było widać, że dzieje się coś innego. Te alarmy były tak naprawdę co chwilę, a później o poranku niemal non stop. Kiedy to zaczęło się nasilać, szybko podjąłem decyzję o powrocie do Polski.
Miał pan problem z wydostaniem się z Izraela? Oczywiście, że miałem. Odwołali mi trzy loty i poleciałem dopiero po 30 godzinach spędzonych na lotnisku samolotem izraelskich linii lotniczych. Tak naprawdę mi się udało, ale nie tylko mi, bo większość zagranicznych zawodników też leciała tym lotem, tyle że oni udali się do Dubaju, a ja poleciałem do Berlina. Obawiał się pan tego, co może się dalej wydarzyć, jak ta sytuacja może eskalować? Czuł pan wtedy realne zagrożenie?
Jak najbardziej, chyba tylko wariat by nie czuł. My jako Polacy nie jesteśmy przyzwyczajeni do takich rzeczy, że trzeba zejść do schronu. Sama sytuacja, że jesteś w domu i nagle słyszysz alarm bombowy, już wzbudza emocje, tak samo kiedy jedziesz i widzisz, jak Żelazna Kopuła wystrzeliwuje i zestrzeliwuje rakietę, to naprawdę robi wrażenie. Nie było to nic przyjemnego, ale to, co ja przeżyłem, w porównaniu do tego, co przeżywają koledzy z drużyny do dzisiaj, to jest nie do porównania. Ma pan jakiś kontakt z zawodnikami Hapoelu, którzy zostali na miejscu?
Mam, mam, to są po prostu wariaty. Mówią, że wszystko jest okej, że są bezpieczni i staram się wierzyć, że faktycznie tak jest i nic im się nie stanie. Ze swoich osobistych odczuć mam jednak trochę większe obawy. To jest takie robienie dobrej miny do złej gry, bardzo się za nich modlę i trzymam kciuki, żeby byli bezpieczni. Można powiedzieć, że taki efekt zagranicznych podróży, przynajmniej na jakiś czas, wybił panu z głowy myśli o grze poza Polską?
Jeśli chodzi o życie i granie w Polsce, to nigdzie nie było tak dobrze. Oczywiście piłkarsko grywałem w wielu lepszych klubach niż mamy w naszym kraju, ale nigdzie nie miałem takiej szatni jak w Polsce, nigdzie nie miałem do czynienia z taką atmosferą. Mogę spokojnie stwierdzić, że tak jak mamy to poukładane tutaj, to mało gdzie tak jest. Jeśli jednak chodzi o samą piłkę, to uważam, że praktycznie wszędzie grało się bardzo dobrze, więc tutaj już bym nie robił porównań.
Tuż po podpisaniu kontraktu ze Śląskiem powiedział pan, że celem jest mistrzostwo Polski. Szczerze: to lekka gra pod nowych kibiców, czy pan naprawdę w to wierzy?
Może pan to napisać nawet drukowanymi literami: uważam, że tak. Jeżeli Śląsk nie odfrunie po rundzie jesiennej, a moim zdaniem drużyna jest w takiej formie, że naprawdę możemy skończyć na pozycji lidera. Jeżeli wyjeżdżając na obóz, nikomu nie odbije, że jesteśmy pierwsi w tabeli i jesteśmy kozakami, których nikt nie pokona, to na tyle, na ile zdążyłem poobserwować Śląsk, przy pozostaniu Erika Exposito, moim transferze plus może ściągnięciu jeszcze kogoś do drużyny – będziemy mocnym kandydatem, by ten tytuł wygrać. Mam duże ambicje i wierzę w to.
A kiedy Patryk Klimala będzie gotowy do gry? Pan sam ma świadomość, jak wygląda pański status w świetle piłkarskich przepisów? Najprawdopodobniej będę gotowy dopiero na rundę wiosenną.
Rozumiem, że forma fizyczna pozwalałaby myśleć o graniu jeszcze jesienią?
Choćby jutro. Nie ma z tym najmniejszego problemu.
My jako Polacy nie jesteśmy przyzwyczajeni do takich rzeczy, że trzeba zejść do schronu. Sama sytuacja, że jesteś w domu i nagle słyszysz alarm bombowy, już wzbudza emocje.