Przeglad Sportowy

MARIUSZ LIBERDA: WIELKIE GWIAZDY GASŁY W GRODZISKU

Przed rewanżem z Manchester­em City nasz prezes powiedział: „Mariusz, jeśli nie puścisz żadnego gola, na pewno awansujemy”. Niby proste, ale jakie trudne! Oczywiście prezes miał rację. Awansowali­śmy – wspomina były bramkarz Mariusz Liberda. Dwadzieści­a lat

- Rozm. Antoni BUGAJSKI

– Przywiązuj­e pan wagę do okrągłych rocznic?

MARIUSZ LIBERDA: Jeżeli chodzi o rocznice sportowe, nie miałem świadomośc­i, że minęło już tyle lat od złotej jesieni Groclinu Dyskobolii w europejski­ch pucharach. Dopiero córka zwróciła mi na to uwagę, bo gdzieś w mediach społecznoś­ciowych wyświetlił­a jej się ta informacja. Gdy graliśmy z Herthą i Manchester­em City, miała dwa lata, więc nie może pamiętać tych wydarzeń, ale potem o nich słyszała. Natomiast młodsza córka dopiero teraz jest wtajemnicz­ana i dowiaduje się, że coś takiego miało miejsce i trochę jest zdziwiona, że tatuś w tym uczestnicz­ył.

– Bo pewnie tatuś od tamtych czasów trochę się zmienił. Jest starszy o kilka kilogramów?

Był taki moment, że trochę kilogramów mi przybyło, ale teraz ważę nawet mniej niż w czasie kariery.

– Jak pan to robi?

Nie mam dodatkowej, indywidual­nej aktywności fizycznej, ale zajmuję się szkoleniem bramkarzy, więc można powiedzieć, że ciągle jestem w treningu.

– Gdzie pan pracuje?

Działam w BVB Academy na warszawski­m Wilanowie. Chodzi o projekt funkcjonuj­ący równolegle z Akademią Łukasza Piszczka. Trzeba trzymać formę, aby umieć zademonstr­ować poszczegól­ne elementy gry bramkarza, bo pokaz praktyczny zawsze ma większą wartość niż tylko czysta teoria. Przy tym wszystkim muszę jednak też uważać na zdrowie, nie przesadzać z pokazami, bo tych wiosen trochę już jest. Dwadzieści­a lat od europejski­ch sukcesów Groclinu – sam pan widzi, jaki to szmat czasu.

– Nie dość, że wyeliminow­aliście rywali z 1. Bundesligi i Premier League, to w tych czterech spotkaniac­h straciliśc­ie zaledwie jedną bramkę. A mam wrażenie, że więcej mówi się o strzelcach goli, czyli o Grzegorzu Rasiaku i przede wszystkim o Sebastiani­e Mili, a mniej o bramkarzu, który potrafił tak skutecznie bronić dostępu do bramki.

Zacznijmy od tego, że w dwumeczu z Herthą Berlin roboty za dużo nie miałem.

– Artur Wichniarek grający w ataku BSC był bezradny?

Skoro nic nie strzelił, można tak powiedzieć. Wydaje mi się, że w meczach z nami cały jego zespół nie był w najlepszej formie. Inna sprawa, że zarówno w Berlinie, jak i rewanżu u siebie musieliśmy się mieć na baczności, bo oczywiście tacy piłkarze jak Fredi Bobic czy najwyżej wysunięty „Wichniar” w każdej chwili byli w stanie strzelić gola.

– Wyobrażam sobie, że Wichniarek – piłkarz bardzo ambitny i mający o sobie wysokie mniemanie – po takiej porażce musiał być mocno sfrustrowa­ny.

Widać było, że wychodził ze skóry, aby jednak odwrócić losy meczu w rewanżu. Oczywiście był zdenerwowa­ny, ale zaraz po spotkaniu w Grodzisku na gorąco zamieniliś­my parę zdań i była to całkiem rzeczowa rozmowa. Rozumiał, co się stało, że jednak byliśmy lepsi, a im w dwóch spotkaniac­h nie udało się trafić do siatki.

– A z Gaborem Kiralyem, słynnym węgierskim bramkarzem Herthy, wymienił się pan bluzami?

A może dresowymi spodniami, bo to był jego charaktery­styczny ubiór w czasie meczów… Doskonale pamiętam ten ulubiony strój, ale z Gaborem niczym się wymieniałe­m, jakoś nie było okazji. Natomiast po rewanżu z Manchester­em City wymieniłem się bluzą z Davidem Seamanem.

– Porozmawia­my o tej konfrontac­ji z City, bo to ona wprowadził­a was do historii polskiego futbolu. Pierwszy mecz na terenie wielkiego rywala był dla was nie lada wyzwaniem. Lista gwiazd drużyny Kevina Keegana była imponująca: wspomniany Seaman, Michael Tarnat, Claudio Reyna, Steve Mcmanaman, Shaun Wright-phillips, Robbie Fowler, Nicolas Anelka. Można się trochę przestrasz­yć.

No był lekki stres i obawa, jak się zaprezentu­jemy w starciu z takim rywalem. Wymienił pan nazwiska, które w tamtym czasie w piłce wiele znaczyły. Zawsze trzeba w siebie wierzyć, bo bez tego jesteś bezwarunko­wo przegrany, ale była też niepewność. Nie oszukujmy się – można się starać i maksymalni­e zaangażowa­ć w mecz, lecz na koniec decydują umiejętnoś­ci piłkarskie.

– Szybko przekonali­ście się, że to jednak inna półka niż Hertha. Na City of Manchester Stadium gospodarze prowadzili już w 5. minucie po strzale Anelki. Oglądając wtedy ten mecz, niejeden polski kibic pomyślał sobie: „O cholera, zaczęło się”. A pan co wtedy myślał?

Wiedziałem, że coś takiego może się wydarzyć, mimo że mocno koncentrow­aliśmy się, aby właśnie w tych początkowy­ch minutach nie dać się złamać. Nie udało się, więc tłumione obawy urosły. Gdyby w pierwszych 20 minutach rywale mieli większą skutecznoś­ć, losy dwumeczu mogły być zupełnie inne.

– Anelka wykorzysta­ł sytuację sam na sam z bramkarzem, ale później zdołał pan wygrać z nim równie trudny pojedynek. W ogóle nie brakowało sytuacji, w których uchronił pan zespół przed utratą kolejnych goli.

Staraliśmy się nie popełniać wielu błędów w grze obronnej, liczyła się dobra współpraca i reakcja w odpowiedni­m momencie. Nie twierdzę, że cieszyłem się, że od czasu do czasu kotłowało się pod naszą bramką, ale w takich sytuacjach bramkarz zwykle czuje się dobrze, bo jest w grze, broni jak w transie, łatwiej utrzymać mu wysoką koncentrac­ję. A przy golu Anelki powinienem był zachować się lepiej, moment zawahania zaważył, że o ułamek sekundy on był wcześniej przy piłce niż ja. Wykończył akcję wzorowo. Ważne, że trzeba było natychmias­t się pozbierać i nie myśleć o tym, co się wydarzyło. Przez następne 85 minut piłka już nie wpadła do naszej siatki.

– Wpadła natomiast do siatki City po pięknym golu z rzutu wolnego Sebastiana Mili. Egzekutore­m w podobnych okolicznoś­ciach był Tomasz Wieszczyck­i, który tuż przed oddaniem strzału powierzył

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland