SUKCESÓW MIAŁA NA PĘCZKI
Gdy w latach pięćdziesiątych zacząłem czytać „Przegląd Sportowy”, nazwisko Helena Majcher-pilejczyk przewijało się zimą przez łamy gazet nieustannie. I chyba ta wybitna panczenistka bardziej mi utkwiła w pamięci niż np. mistrzyni narciarstwa zjazdowego Barbara Grocholska-kurkowiak. Potem przez dziesiątki lat zdążyłem się przyzwyczaić, że sportowe talenty w Polsce rodzą się i umierają, ale wiecznie młoda „Lusia” była, jest i będzie. I rzeczywistość cały czas potwierdzała to moje przypuszczenie. Tym bardziej że urodzona 1 kwietnia 1931 w Zieluniu (powiat Żuromin), przez który wojska króla Władysława Jagiełły przeszły w roku 1410, zdążając na bitwę z Krzyżakami pod Grunwaldem, ścigała się na łyżwach aż do… 75. roku życia, sięgając po mistrzostwo świata weteranek. Zmarła 12 listopada br. w Elblągu, będąc przez ostatnie dwa lata życia praktycznie unieruchomiona (złamania po upadku, osteoporoza…). Żal, że odeszła ta wspaniała kobieta, która w młodych latach uprawiała wszystkie konkurencje lekkoatletyczne i grała w siatkówkę, a łyżwiarką została przypadkowo.
Jej międzynarodową wizytówką stało się najpierw wicemistrzostwo świata na 1000 m wywalczone w 1960 roku w szwedzkiej miejscowości Östersund, krótko przed igrzyskami olimpijskimi w Squaw Valley, gdzie Helena zdobyła brązowy medal olimpijski w wyścigu na 1500 metrów. Przegrała tam tylko z Rosjanką Lidią Skoblikową, która ustanowiła rekord świata, i drugą naszą reprezentantką Elwirą Potapowicz-seroczyńską. Helena poprawiła wówczas aż o 10 sekund rekord życiowy, ale i Elwira była dla niej za szybka, bo poprawiła rekord Polski. I tak obie najbardziej żałowały, że Seroczyńskiej nie udało się zdobyć olimpijskiego złota na 1000 metrów, bo upadła tuż przed metą. Wejście na podium obu Polek miało wtedy niemałe znaczenie propagandowe, ponieważ Ameryka po raz pierwszy zobaczyła bezpośrednie transmisje z igrzysk olimpijskich przeprowadzane przez CBS. Pokazywane telewidzom powtórki stanowiły bodaj największy smaczek. CBS zapłaciła wtedy za prawa telewizyjne 50 000 dolarów, co w tamtym momencie było niemałą sumą.
Dla społeczeństwa amerykańskiego, słabo zaznajomionego ze sportami zimowymi, najważniejsze było to, że jako odsłaniający tajniki igrzysk wystąpił bardzo już popularny dziennikarz Walter Cronkite, który był praktycznie głosem Ameryki w latach 1937–81, opowiadając o bombardowaniach drugiej wojny światowej, norymberskim procesie zbrodniarzy niemieckich, wojnie w Wietnamie, zabójstwie prezydenta Johna Kennedy’ego, sukcesach zespołu The Beatles i lądowaniu kosmonautów amerykańskich na Księżycu. Swoistym reżyserem olimpijskiego widowiska, a zwłaszcza uroczystości otwarcia i zamknięcia, był sam Walt Disney. Do Squaw Valley przyjechał wiceprezydent Stanów Zjednoczonych Richard Nixon, który nawet zagadnął Helenę Pilejczyk w wiosce olimpijskiej, mówiąc, że był niedawno w Warszawie. Hollywoodzki klimat wprowadziły gwiazdy przemysłu rozrywkowego i filmu: Audrey Hepburn, Jayne Mansfield, Bing Crosby…
Z programu olimpijskiego skreślono bobsleje, bo chcieli w nich wystartować reprezentanci tylko dziewięciu krajów. Zaoszczędzono więc na budowie toru. Gdy w roku 1955 zgłoszono kandydaturę Squaw Valley w górach Sierra Nevada w Kalifornii jako gospodarza zimowych igrzysk, był tam raptem jeden wyciąg narciarski i jeden hotel. Ale biznesmen Alexander Cushing postanowił uczynić z tej miejscowości wzięty resort narciarski i w ciągu pięciu lat spełnił wszelkie wymagania logistyczne i organizacyjne MKOL. Po raz pierwszy areny wszystkich sportów zimowych znalazły się na igrzyskach tak blisko siebie, że można było przejść piechotą z jednej do drugiej. Inna sprawa, że roztop na początku igrzysk omal ich nie storpedował.
W sportowym programie pojawiły się dwie nowości: biathlon i łyżwiarstwo szybkie kobiet. Telewidzowie USA zaś oszaleli z zachwytu, gdy mistrzami olimpijskimi w jeździe figurowej na łyżwach okazali się reprezentanci ich kraju – Carol Heiss i jej szwagier David Jenkins. Jeszcze bardziej ucieszyli rodaków hokeiści USA, zdobywając złoty medal, chociaż faworytami turnieju były drużyny ZSRR, Kanady i Czechosłowacji.
W roku 1960 Stany Zjednoczone i Związek Radziecki zbliżały się już do apogeum zimnej wojny, rywalizując ze sobą nie tylko na polu militarnym i naukowym, lecz również w sporcie. Już rok później Rosjanie wyprzedzili Amerykanów, wysyłając pierwszego człowieka (Jurija Gagarina) w kosmos. W takiej zatem atmosferze wystartowały w igrzyskach olimpijskich Helena Pilejczykowa i Elwira Seroczyńska, dwie serdeczne przyjaciółki, a jednocześnie zaciekłe rywalki z Elbląga. Z uwagi na koszty dalekiej wyprawy do Squaw Valley obu tych panczenistek nie przymierzano w ogóle do startu olimpijskiego. Gdy jednak Helena została wicemistrzynią świata na 1000 m w Östersund, tym jednym wyczynem załatwiła wyprawę do Squaw Valley (obecnie Palisades Tahoe) i sobie, i przyjaciółce.
Warto dodać, że po raz pierwszy w historii zimowych igrzysk wyścigi na panczenach odbywały się na sztucznie lodzonym torze, jaki od niedawna jest również w ukochanym przez dwie nasze medalistki olimpijskie Elblągu, nosząc nazwę „Kalbar” na cześć trenera Kazimierza Kalbarczyka, który akurat Helenę namówił do założenia panczenów i trenowania jazdy szybkiej na lodzie, gdy miała już 21 lat. Ona zawsze ścigała się tylko dla sportu, który nie przynosił jakichkolwiek profitów. Za zdobycie olimpijskiego brązu dostała od PKOL 3000 złotych, z Polskiego Związku Łyżwiarstwa Szybkiego – komplet sztućców dla 6 osób, a z elbląskiej firmy Zamech, w której była zatrudniona – palmę w doniczce. Przy tak skromnych nagrodach palma oczywiście jej nie odbiła. W igrzyskach olimpijskich wystartowała po raz drugi w 1964 roku w Innsbrucku, ale będąc przetrenowana, zajęła na kilku dystansach dalsze miejsca.
Helena – po wyprowadzce z Zielunia – mieszkała kolejno w Pułtusku, Radzyminie, Warszawie (w czasie Powstania), Pruszkowie, Kwidzynie, gdzie ukończyła liceum pedagogiczne, aż wreszcie osiadła w Elblągu, podejmując tam pracę nauczycielki w szkole podstawowej. Sama mówiła, że od najmłodszych lat była osobą bardzo żywą i stale ją nosiło. Dlatego uprawiając lekkoatletykę, nie ograniczała się do biegów i skoków, lecz próbowała również pchnięcia kulą oraz rzutów dyskiem i oszczepem. Tytułów mistrzyni kraju w łyżwiarstwie szybkim i rekordów Polski miała na pęczki. Jako zawodniczka Stali, Turbiny i Olimpii Elbląg trenowała od początku pod skrzydłami Kazimierza Kalbarczyka, który akurat ze sławnym w tej dyscyplinie Januszem Kalbarczykiem, olimpijczykiem z Garmisch-partenkirchen (1936) nie miał nic wspólnego. Kolegą klubowym Heleny był Kazimierz Kowalczyk, późniejszy prezes krajowego związku, mężem zaś Lucjan Pilejczyk, działacz i sędzia łyżwiarski, z którym doczekała się syna Jarosława (zmarł w 1999 roku).
Co ciekawe, stałym miejscem treningu zimowego Heleny Majcher-pilejczykowej był w Elblągu wybudowany w latach 1934–38 największy basen w Europie, który w lecie pozostawał olbrzymim kąpieliskiem. Długość basenu – 340 metrów, szerokość w jednym miejscu – 80, a w drugim 125 m. Gdy zimą woda zamarzała, wytyczano 300-metrowy tor do jazdy szybkiej na łyżwach. Helena trenowała tam młodzież należącą do Olimpii i Orła.
Przez długie lata medale Pilejczykowej i Seroczyńskiej były naszymi jedynymi trofeami olimpijskimi w łyżwiarstwie szybkim, aż w 2010 w Vancouver i 2014 w Soczi medale się posypały, a najcenniejszy, złoty, zdobył w tych drugich igrzyskach Zbigniew Bródka na 1500 m.