MYLNE TROPY PROWADZĄ DO ANGLII
Dwadzieścia lat temu mistrzostwo Hiszpanii po raz ostatni zdobył ktoś spoza wielkiej trójki. Ale Valencia była wtedy potężna, tuż po dwóch występach w finałach Ligi Mistrzów, akurat wygrała Puchar UEFA. A później już nuda: Barcelona, Real, czasem Atletico. I nagle sensacja, wszystkich wyprzedza prowincjonalna Girona. Dwa lata temu po 13. kolejce (jak dziś) miała 15 punktów w drugiej lidze, rok temu 13 w Lalidze – w obu przypadkach zajmowała miejsca niepokojąco blisko strefy spadkowej. A dziś tych punktów ma 34, o 2 wyprzedza Real, o 4 Barcelonę, o 6 Atletico. Już niektórzy okrzyknęli Gironę hiszpańskim Leicester, który nieoczekiwanie wygrał Premier League w 2016 roku. Zgrabne porównanie, ale na nie za wcześnie. Jeszcze 25 kolejek i wątpię, żeby drużyna ze stutysięcznego katalońskiego miasta została mistrzem Hiszpanii. Z Realem gładko przegrała na własnym boisku 0:3, pewnie podobnie będzie w starciach z Barceloną i Atletico. Ale po co aż tak się napinać? Żeby być liderem, wystarczy wygrywać z innymi, a Girona w 13 kolejkach zwyciężyła aż 11 razy.
Wielu ludzi łączy Gironę z angielskim futbolem nie tylko poprzez Leicester. Uważa, że swój gwałtowny postęp zawdzięcza Manchesterowi City, flagowemu klubowi City Football Group. Piłkarski holding ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich posiada akcje kilkunastu klubów z pięciu kontynentów. W 2017 roku kupił 44,3 procent akcji Girony. Panuje błędne przekonanie, że trzon drużyny stanowią zawodnicy przeniesieni lub wypożyczeni z siostrzanych klubów. Ale gdy przyjrzymy się pochodzeniu każdego piłkarza, znajdzie się tylko trzech bezpośrednio powiązanych z City Group: Yan Couto (wypożyczony z Manchesteru City), Yangel Herrera (kupiony stamtąd) i Savio (wypożyczony z Troyes). Reszta to już własna działalność.
A gdy o niej mowa, tropy znów prowadzą do Manchesteru. I znów są mylne. Bo co prawda właścicielem 16 procent akcji Girony i jej prezesem jest Pere Guardiola, to nie musi w każdej sprawie radzić się swego brata Pepa. Futbol zna od podszewki, jest m.in. agentem Andresa Iniesty i Luisa Suareza. I wcale nie musi korzystać z zawodników, których brat mu podeśle. Girona rozwija się głównie dzięki udanym wypożyczeniom i tanim transferom. Wydawało się, że zespół rozsypie się, gdy latem skończyły się wypożyczenia Riquelme, Castellanosa (cztery gole w meczu z Realem!), do Barcelony odszedł Romeu, do Wolves Bueno. Ale świetnie uzupełniono skład i z tak niepozornego klubu na zgrupowania reprezentacji wyjechało już dziewięciu piłkarzy. Sukces klub zawdzięcza także trenerowi Michelowi, który znany był z promocji zespołów do Laligi – awans z Rayo Vallecano, Huescą i Gironą. To zajęcie miało być tylko ucieczką przed służbą wojskową, gdy miał 24 lata. Zamiast zajęć na poligonie wybrał zastępcze prace społeczne – prowadzenie drużyny juniorów z Vallecas, a stało się to jego pracą.
Te różne związki z Anglią i City Group mogą być też niebezpieczne, bowiem UEFA zabrania udziału w rozgrywkach pucharowych klubom, które mają wspólnych właścicieli, i przenoszenia między nimi zawodników w trakcie sezonu. Ale wyjątki już były, 7 lipca UEFA dopuściła do gry kluby z jednych „stajni”: Aston Villę i Vitorię Guimaraes oraz Brighton i Union Saint-gilloise. Żeby być w porządku, Girona musi tylko zadbać o to, by nowe umowy z Couto i Savio podpisać przed rozpoczęciem następnego sezonu i dać zapewnienie, że rządzi się sama. A zadbano przecież, żeby City Group nie miało większościowego udziału. No i trzeba utrzymać wysokie miejsce, może nie pierwsze, ale Liga Mistrzów jest na wyciągnięcie ręki.