SKOCZYŁYBYŚMY ZA SOBĄ W OGIEŃ
Śmieję się, że w Fenerbahce mamy swoją polską mafię – mówi Magdalena Stysiak, która w tym sezonie jest jedną z liderek wielkiego zespołu ze Stambułu.
KATARZYNA PAW: Jednym z marzeń młodej Magdy Stysiak była gra w lidze tureckiej, do której trafiła pani w wieku 22 lat i to od razu do jednego z najlepszych klubów w Europie, czyli Fenerbahce Opet Stambuł. Po miesiącu gry w Turcji rzeczywistość daleko odbiega od pani wyobrażeń?
MAGDALENA STYSIAK (ATAKUJĄCA FENERBAHCE OPET STAMBUŁ I REPREZENTACJI POLSKI): Nie. Właśnie tak to wszystko sobie wyobrażałam, ale pod wieloma względami jestem też pozytywnie zaskoczona. Ludzie są przecudowni, mili, bardzo pomocni, zagadują mnie na ulicy. Jesteśmy tu bardzo rozpoznawalne, kibice robią sobie z nami zdjęcia. Nie da się nigdzie wejść po kryjomu... (śmiech) Udało mi się zrealizować marzenie, gram w klubie, do którego od zawsze chciałam trafić. Mogę powiedzieć, że pod każdym względem – czy to organizacyjnym, czy też siatkarskim – ten klub to top topów. Profesjonalizm i podejście do zawodnika są tutaj na najwyższym poziomie. Jestem szczęśliwa, bo zmieniłam otoczenie, poznałam nowych ludzi i myślę, że to pozwoli mi się rozwinąć pod względem życiowym i siatkarskim.
Trudno dziwić się temu podejściu kibiców, skoro wyrosła już pani na gwiazdę ligi tureckiej. Nie ciąży pani ta popularność?
Zacznijmy od tego, że nie lubię określenia „gwiazda”, bo siatkówka to sport zespołowy. Ktoś musi przyjąć i rozegrać, żebym ja mogła skończyć piłkę. Dlatego od każdej z nas oczekuje się dobrej dyspozycji. Nie ukrywam jednak, że dobrze mi się gra w Turcji i jestem zadowolona, gdy przekłada się to na wynik zespołu. Cały czas utrzymuję poziom z reprezentacji i chciałabym, aby ta forma pozostała ze mną jak najdłużej.
W Fenerbahce błyszczy pani od startu sezonu. Szczególne wrażenie zrobił wyczyn w „polskim” starciu z Eczacibasi Dynavitem Stambuł, w którym gra Martyna Czyrniańska. Zdobyła pani aż 36 punktów.
Szkoda tylko, że przegrałyśmy ten mecz. Prawda jest jednak taka, że zawsze staram się dawać od siebie jak najwięcej, a jako że jestem atakującą, to punktów siłą rzeczy zdobywam dużo. Ufamy też sobie z rozgrywającą (Bojaną Drčą – przyp. red.), zresztą cały nasz zespół jest niesamowity. Ja też się dobrze wkomponowałam w tę rodzinę Fenerbahce i myślę, że to widać.
Drugim pani marzeniem była gra z jedną z pani idolek, czyli Edą Erdem. Za co najbardziej ją pani podziwia?
Za to, jaką jest osobą. To świetna siatkarka i człowiek. Eda jest bardzo profesjonalna. Teraz, gdy mam okazję widzieć, w jaki sposób się zachowuje, jak żyje i jak ją ludzie uwielbiają, mogę powiedzieć, że to jest niesamowite. Trudno z nią nawet wyjść na kolację. Byłam dotąd dwa razy i za każdym razem zaczepiało ją bardzo dużo osób, prosząc o zdjęcie. Dzięki ostatnim sukcesom reprezentacji siatkówka w Turcji stała się też bardziej popularna (Turczynki wygrały Ligę Narodów, mistrzostwo Europy i zdobyły kwalifikację na igrzyska olimpijskie – przyp. red.). Cieszę się, że udało mi się spełnić również marzenie o grze z Edą w jednej drużynie.
Pani pierwszą idolką była Małgorzata Glinka-mogentale, która powiedziała, że wraz z Martyną Czyrniańską musicie udowodnić w lidze tureckiej swoją wartość, ale jeśli będziecie dobrze grać, to na pewno zostaniecie docenione. Dodała też, że w Turcji są świetne warunki. Nic się nie zmieniło?
Dokładnie tak jest. Jeśli ktoś gra dobrze, to wszystko jest w porządku, a jak ktoś spisuje się źle, to wtedy zaczynają się schody, a także rosną wymagania. Ludzie tutaj bardzo doceniają cię za dobre występy i za to, jakim jesteś człowiekiem. Tak jest na przykład z naszym klubem kibica. Zawsze uśmiecham się do ludzi i robię sobie z nimi zdjęcia. Oni już stwierdzili, że to ja po każdym meczu będę robić sobie selfie z fanami i całą drużyną. Dostajemy też dużo prezentów – czy to w postaci zdjęć, czy bransoletek. Obecność trenera Stefano Lavariniego, który prowadzi Fenerbahce, i Martyny Czyrniańskiej, która też gra przecież w Stambule, ułatwiły pani aklimatyzację w Turcji? Martyna mieszka w europejskiej części Stambułu, a ja w azjatyckiej. Dzieli nas 13 km, czyli z powodu korków ponad godzina jazdy samochodem. Do tej pory widziałyśmy się dwa–trzy razy, z czego raz na meczu. Co do trenera to mogę powiedzieć, że go uwielbiam. Stefano jest wspaniałym człowiekiem, mamy do siebie ogromne zaufanie i świetnie się dogadujemy. Wymaga ode mnie bardzo dużo, ale to mi się podoba, bo na pewno przyniesie efekty w reprezentacji. Obie strony wiedzą, czego od siebie oczekiwać i należy w tym szukać samych plusów. W klubie jest też kilku innych Polaków, jak na przykład asystent trenera Krystian Pachliński czy Dariusz Stanicki, który od 33 lat mieszka w Turcji, a od 2005 roku jest menedżerem ekipy. Śmieję się, że w Fenerbahce mamy swoją polską mafię. Fajnie, że zawsze można porozmawiać z kimś w rodzimym języku. Moje koleżanki z zespołu też nas słuchają, uczą się i próbują powiedzieć coś po polsku. Meryem Boz w przeszłości występowała w Polsce (w latach 2010–11 grała w Atomie Treflu Sopot – przyp. red.) i wciąż pamięta kilka zwrotów. Miło słyszeć polską mowę wśród koleżanek, a ja też uczę ich nowych słów.
Jest pani prawdziwą poliglotką, mówi m.in. po włosku i serbsku. W jednym z wywiadów powiedziała jednak pani, że turecki nie jest łatwy do nauki. Na czym polega ta trudność?
Nie wiem, bo gdy spojrzy się na gramatykę, to jest to najłatwiejszy język, ma tylko trzy czasy. Znam podstawowe słowa, ale jestem zaskoczona, że turecki w ogóle nie wchodzi mi do głowy. Nawet gdy próbuję zapamiętać jakieś słówka, na drugi dzień już ich nie pamiętam. Słuchanie piosenek, które pomagało mi we Włoszech, tu niewiele daje. Niestety na razie nic nie potrafię zrozumieć.
Trener Lavarini w Fenerbahce to zupełnie inny szkoleniowiec niż w reprezentacji Polski?
W reprezentacji był ostrzejszy, bo zdawał sobie sprawę,
Co do trenera to mogę powiedzieć, że go uwielbiam. Stefano jest wspaniałym człowiekiem, mamy do siebie ogromne zaufanie i świetnie się dogadujemy.