Sandecja skazana na tułaczkę
Przez problemy z ukończeniem remontu stadionu ze- spół z Nowego Sącza jest skazany na grę na wygnaniu.
Nieciecza, Mielec, Niepołomice, a ostatnio obiekt Garbarni w Krakowie – z gościny tych miejscowości musiała korzystać w ostatnich latach drużyna Sandecji. Najpierw jej stadion nie spełniał wymogów Ekstraklasy, później nikt z władz miasta nie kwapił się do tego, aby go do niej dostosować, a w ostatnim czasie teren stadionu jest miejscem niekończącej się budowy. Ciągła tułaczka ma bezpośrednie przełożenie na formę sportową. W poprzednim sezonie stabilny wcześniej klub spadł z I ligi, a obecnie zajmuje ostatnie miejsce w II, skąd jest już prosta droga do wypadnięcia na peryferie poważnej piłki.
– Jakby to wszystko zsumować, klub przez kilka dobrych lat jest bezdomny. Nie chcę w tym szukać usprawiedliwienia dla naszych wyników w ostatnich latach, ale to na pewno przekłada się na nasze miejsce w tabeli. Zupełnie inaczej gra się u siebie, przed swoimi kibicami, gdy zawodnicy mogą przebrać się w swojej szatni. Na szczęście płyta boiska na Garbarni to wytrzymuje. Gospodarze dbają o murawę i jest ona w bardzo dobrym stanie, zobaczymy jednak, co będzie w drugiej rundzie po okresie zimowym – mówi nam prezes Sandecji Miłosz Jańczyk. – Każdy mecz tak naprawdę gramy na wyjeździe, to wymaga wielkiej siły charakteru. Przyznam, że nigdy nie prowadziłem drużyny, która cały czas musi funkcjonować w taki sposób. Na szczęście ugościła nas Garbarnia. Ci ludzie mają do nas wielki szacunek, ale wiadomo, że nigdy nie będzie to gra w Nowym Sączu – dodaje trener Łukasz Surma.
Niekończąca się opowieść
Termin ukończenia prac i otwarcia stadionu przekładano już wielokrotnie. Przypomnijmy w największym skrócie, co zaważyło na obecnych problemach. W październiku zeszłego roku mieszkańcy Nowego Sącza zaczęli wysyłać niepokojące sygnały, że pod osłoną nocy na obiekcie przy Kilińskiego trwają prace wyburzeniowe na budującym się stadionie. Chodziło o trzy ścianki, z postawieniem których pośpieszył się wykonawca inwestycji, firma Blackbird. Uniemożliwiały one prowadzenie kolejnych prac, choć później… i tak trzeba było je postawić. Zmieniali się kierownicy budowy, firmy architektoniczne, koncepcje, a prace były w zawieszeniu. Gdy nie dogadano się z jedną firmą, na plac budowy wjeżdżała kolejna. Nie było widać końca zamieszania, a klub dalej musiał grać na wyjazdach i ponosić dodatkowe koszty. W wymaganiach przetargowych był wprawdzie zapis, że wykonawca na przeciągający się z jego winy czas budowy musi zapewnić klubowi stadion zastępczy, ale firma, która wskutek inwestycji popadła w problemy finansowe, nie realizowała tego postanowienia. Podręcznik licencyjny PZPN mówi, że to klub musi mieć podpisaną umowę z operatorem stadionu, na którym zamierza rozgrywać spotkania. W praktyce zatem to Sandecja musiała parafować umowę z Puszczą, a teraz z Garbarnią. To do klubu z Nowego Sącza spływały faktury za użytkowanie stadionów zastępczych. Sandecja wystawiała faktury firmie Blackbird, która miała to rekompensować, ale mówiąc najdelikatniej – nie do końca wywiązywała się z tego zobowiązania. – To jest spora kwota w budżecie, każdorazowo kilkadziesiąt tysięcy złotych. Środki do nas nie wpływały, a ponadto musieliśmy zapłacić podatek od wystawionych faktur. Przekazałem na sesji rady miasta, jak wygląda sytuacja i w sierpniu wystąpiłem na drogę postępowania sądowego. Nie ukrywam, że sytuacja jest bardzo ciężka, bo w mieście każdy patrzy teraz na to, ile magistrat musi przekazać klubowi środków. Słyszy się pytania, dlaczego Sandecja tak dużo kosztuje. Granie na stadionie zastępczym to ogromne koszty – tłumaczy prezes klubu z Nowego Sącza.
Na początku listopada, po kolejnym planowanym terminie otwarcia obiektu, przed niedokończoną budową zgromadziła się grupa mieszkańców miasta. Zabrali ze sobą grilla, na którym upiekli kiełbaski i rozdawali przechodniom. Na ogrodzeniu przed stadionem zawiesili transparent: „Przepraszamy za utrudnienia pracujemy dla siebie! Ludomir Handzel Koalicja Nieudaczników”. Po obu stronach zawisły pogrzebowe szarfy z napisem: „Z ostatnim pożegnaniem Blackbirdowi Zadłużeni Mieszkańcy Nowego Sącza”.
Brak nowego terminu
Obecnie w Nowym Sączu nikt nie jest w stanie stwierdzić, kiedy Sandecja w końcu wróci do domu. Prezes Jańczyk nie łudzi się nawet, że nastąpi to w przyszłym roku. – Nie ma daty powrotu. Wiem, że na stadionie rozpoczęła się inwenta
ryzacja. Nowosądecka Infrastruktura Komunalna, która przejęła budowę, musi to przeprowadzić, aby oszacować, co konkretnie zostało do zrobienia i ogłosić przetarg na dokończenie prac. Sama inwentaryzacja potrwa zapewne dwa–trzy miesiące. Oferty przetargowe to z kolei inny, długotrwały proces. Będąc ostrożnym, liczymy się z tym, że cały 2024 spędzimy jeszcze poza Nowym Sączem – mówi prezes. Opuszczając szeregi I ligi, klub stracił ogrom korzyści, takich jak pieniądze od organizatora rozgrywek, sponsora tytularnego i telewizji. Kolejna degradacja mogłaby być ciosem, po którym ciężko byłoby się podnieść. – Myśli o spadku w ogóle nie dopuszczamy. Najbliższe pięć spotkań zagramy w roli gospodarza i liczymy, że to pozwoli nam opuścić strefę spadkową. Nie wykluczamy też wzmocnień w zimowej przerwie. Rozglądamy się na rynku, zrobimy wszystko, aby wiosna była zdecydowanie lepsza. Docelowo będziemy chcieli wrócić do I ligi. Najpierw musi być jednak do tego w Nowym Sączu solidna infrastruktura. Stadion po raz pierwszy obiecywano nam już w 2010 roku. Teraz niewiele brakuje do końca, ale procedury wpływają na to, że jeszcze trochę poczekamy. My robimy swoje, wiosną musimy się utrzymać – kończy Miłosz Jańczyk. W sobotę Sandecja wygrała niezwykle ważne spotkanie z Olimpią Grudziądz (1:0). Do bezpiecznego miejsca traci pięć punktów.