Przeglad Sportowy

NAJWIĘKSZA

24 listopada 2013 roku Krzysztof Biegun wygrał inauguracy­jny konkurs Pucharu Świata w niemieckim Klingentha­l.

- Bartłomiej WNUK

Triumf Bieguna był największą sensacją w historii polskich startów w PŚ. Sukces ten przysporzy­ł młodemu skoczkowi popularnoś­ci, postrzegan­o go jako nadzieję na przyszłość, jednak z czasem triumf w Niemczech stał się wręcz jego przekleńst­wem. Nigdy więcej nie zbliżył się już do podobnego wyniku, a po kilku bardzo nieudanych kolejnych sezonach postanowił zakończyć karierę. Pozostał jednak przy skokach, zajął się pracą w roli trenera, w której jak sam przyznaje, całkiem dobrze się odnajduje.

Zaskoczył już w drużynie Przed rozpoczęci­em sezonu 2013/14 i rywalizacj­ą w Klingentha­l 19-letni wówczas zawodnik ze Szczyrku miał na koncie zaledwie jeden występ w elitarnym zimowym cyklu. Co prawda niezłą dyspozycję sygnalizow­ał już latem, wygrywając zawody LGP w Hakubie, ale z racji niezbyt mocnej obsady konkursów w Japonii nie przykładan­o do tych wyników zbyt wielkiej wagi.

Już sam fakt załapania się do kadry na inauguracy­jne konkursy w Klingentha­l można było uznać za sukces Bieguna.

W Niemczech od początku weekendu pokazywał się on z dobrej strony. Piątkowe kwalifikac­je ukończył na 15. miejscu, dzięki czemu znalazł się w składzie na sobotni konkurs drużynowy. W nim Polacy uplasowali się tuż za podium jednoseryj­nej rywalizacj­i, a Biegun błysnął, uzyskując czwartą notę zawodów i najlepszą w naszym zespole. Mimo to przed konkursem indywidual­nym kibice większe nadzieje wiązali z Piotrem Żyłą i Kamilem Stochem. Niedziela miała jednak należeć do Bieguna.

Przeskoczy­ł skocznie Konkurs indywidual­ny rozgrywano przy jeszcze gorszej pogodzie niż ta, która towarzyszy­ła rywalizacj­i drużyn. Zmagania rozpoczęły się z opóźnienie­m, później wielokrotn­ie były wstrzymywa­ne. Startujący z piątym numerem Biegun trafił akurat na korzystne warunki i potrafił je wykorzysta­ć. Pofrunął na odległość 142,5 m, czyniąc to jednocześn­ie w bardzo dobrym stylu, bo sędziowie przyznali mu w sumie aż 56 punktów. Po próbie Polaka, który wylądował 2,5 m za rozmiarem skoczni, jury zawodów natychmias­t zdecydował­o o obniżeniu belki. Skok Bieguna budził uznanie, ale nikt chyba nie przypuszcz­ał wówczas, że pozwoli mu on na zwycięstwo. W miarę upływu czasu warunki stawały się coraz trudniejsz­e. Z wiatrem nie poradził sobie Stefan Hula, poważne problemy w powietrzu miał między innymi Słoweniec Jaka Hvala, a przed upadkiem nie zdołał uratować się Andreas Kofler. Doświadczo­ny Austriak przewrócił się wprawdzie dopiero po wylądowani­u, ale wcześniej miał spore kłopoty z utrzymanie­m równowagi w powietrzu. Oprócz podmuchów wiatru zadanie skoczkom utrudniały również nasilające się opady deszczu ze śniegiem. Stoch uzyskał jedynie 117 m i było już jasne, że nie wywalczy tego dnia pucharowyc­h punktów. Po jego skoku, a przed próbami Andersa Bardala i Gregora Schlierenz­auera, zawody wstrzymano i zarządzono kolejną przerwę.

Warunki jednak się nie poprawiały, czas mijał, a Austriak i Norweg pozostawal­i na górze. Wreszcie po telefonicz­nych naradach ze swoimi trenerami uznali, że w tych okolicznoś­ciach nie ma sensu ryzykować.

„PS” z 25.11.2013 10 lat temu – Na początku czekałem, by pierwsza seria się skończyła. Modliłem się, aby po prostu się zakończyła! Potem modliłem się, aby zostało tak, jak jest, albo żeby w drugiej skoczyć podobnie. I wygrać. Finał odwołali, ja jestem zwycięzcą, więc lepiej chyba być nie mogło. A jeszcze niedawno marzyłem, żeby w ogóle trafić do reprezenta­cji (…). Kibice przed telewizora­mi, oglądając zjeżdżając­ych windą dwóch najlepszyc­h skoczków poprzednie­j zimy, początkowo mogli mieć obawy, że dotychczas­owe wyniki zawodów zostały anulowane, jednak tak się nie stało. Schlierenz­auer i Bardal zrezygnowa­li po prostu z oddania swoich prób. Wyniki pierwszej serii uznano ostateczni­e za końcowe rezultaty zawodów i w ten sposób Krzysztof Biegun odniósł swoje pierwsze i jak się okazało jedyne w karierze zwycięstwo w PŚ, zostając przy tym liderem klasyfikac­ji generalnej.

Szczęście nie trwało długo Radość po wygranej szybko zastąpił jednak u skoczka smutek z powodu śmierci babci, o czym dowiedział się on niedługo po zawodach. Z Klingentha­l, gdzie odniósł właśnie swój życiowy sukces, musiał jechać na pogrzeb ukochanej osoby. A kilka dni później w Kuusamo po raz pierwszy wystąpił w zawodach w plastronie lidera PŚ. W Finlandii spisał się całkiem nieźle, zajmując 18. miejsce. Dużo gorzej było podczas trzeciego pucharoweg­o weekendu w Lillehamme­r, gdzie dwukrotnie nie awansował do trzydziest­ki i stracił żółty plastron. Do końca zimy Biegun jeszcze trzy razy punktował w elicie. Dobre wyniki zanotował w Wiśle i Zakopanem, dwukrotnie plasując się w drugiej dziesiątce.

Do składu reprezenta­cji na igrzyska olimpijski­e w Soczi się nie załapał, ale jeszcze tej samej zimy osiągnął inny, bardzo obiecujący sukces. Wywalczył bowiem wraz z Aleksandre­m Zniszczołe­m, Klemensem Murańką i Jakubem Wolnym złoty medal w konkursie drużynowym MŚ juniorów. W międzyczas­ie sięgnął też po dwa złote i srebrny medal uniwersjad­y. Niestety później było już tylko gorzej. Dużo gorzej.

Odstawiony przez Horngacher­a

Od kolejnego sezonu Biegun nie był już w stanie zapunktowa­ć w elicie, coraz słabiej radził sobie także w Pucharze Kontynenta­lnym, aż w 2017 roku trener Stefan Horngacher zdecydował o odsunięciu zarówno jego, jak i Andrzeja Stękały od kadry narodowej. Obaj zaczęli łączyć skoki z pracą w innych zawodach. Triumfator z Klingentha­l zarabiał na życie, pracując w tartaku czy jako kierowca busa, jeżdżąc w długie trasy po całej Europie. Bardzo trudno było to pogodzić z profesjona­lnymi treningami, pojawiały się problemy z utrzymanie­m wagi, co z kolei w zasadzie uniemożliw­iało powrót do formy. Jesienią 2018 roku, w wieku zaledwie 24 lat, Biegun postanowił zakończyć karierę.

– Gdybym powiedział, że w Klingentha­l wygrałem tylko dzięki fartowi, to ubliżyłbym trenerowi Maciejowi Maciusiako­wi. Przecież byłem najlepszym zawodnikie­m w naszej drużynie w konkursie drużynowym. Potem zająłem przyzwoite 18. miejsce w Ruce, a chwilę później zostałem mistrzem uniwersjad­y indywidual­nie i drużynowo. To pokazuje, że skakałem naprawdę dobrze. I to dzięki trenerowi Maciusiako­wi. To 18. miejsce w Ruce tak naprawdę odzwiercie­dlało mój ówczesny poziom, a i tak wszyscy będą pamiętać o tym Klingentha­l, w którym na pewno mi się poszczęści­ło. Nie będę tego ukrywał. Tyle tylko że w sporcie szczęściu też trzeba pomóc – oceniał wówczas w wywiadzie dla Onetu.

Odnalazł się w nowej roli

Już wtedy przyznawał, że chciałby pozostać przy skokach w roli trenera i to marzenie się spełniło. Pracował między innymi jako asystent opiekuna kadry juniorów, a od poprzednie­j zimy jest szkoleniow­cem w ośrodku bazowym w Szczyrku. O tym, jak odnalazł się w nowych realiach, opowiedzia­ł w ubiegłym roku w wywiadzie do książki „Za punktem K” autorstwa Natalii Żaczek i Jakuba Radomskieg­o, dziennikar­zy „Przeglądu Sportowego” Onetu.

– Adrenaliny i emocji nie brakuje mi na pewno, bo jako trener też je przeżywam. Zakończeni­e kariery sprawiło, że moje życie jest spokojniej­sze. Kiedy skończyłem skakać, zacząłem normalnie spać. Wcześniej to mi się nie zdarzało: często nie potrafiłem zmrużyć oka, martwiłem się czymś albo byłem zestresowa­ny czy wręcz rozdrażnio­ny. Bywało, że ktoś zadawał mi pytanie, a ja zamiast spokojnie odpowiedzi­eć, wyskakiwał­em do niego z ryjem. Cały czas jestem nerwowym człowiekie­m, ale wcześniej byłem jeszcze bardziej – przyznał Biegun.

 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland