Przeglad Sportowy

„PS” z 14.10.2002 21 lat temu Od kilku lat polscy selekcjone­rzy chętnie używają zwrotu, że w Europie nie ma już futbolowyc­h frajerów. Sobotni mecz biało-czerwonych z Łotwą udowodnił jednak, że są… Niestety w tej niewdzięcz­nej roli wystąpili podopieczn­i Zb

-

Polacy do walki o bezpośredn­i awans do finałów mistrzostw Europy przystępow­ali jako medaliści mistrzostw świata w Hiszpanii i oczywiście piłkarskie szlachectw­o było dla nich zobowiązuj­ące. A gdy tuż po mundialu pokonali w Paryżu Francję aż 4:0, oczekiwani­a były wielkie jak za najlepszyc­h czasów drużyny Kazimierza Górskiego. Doszło do tego, że gdy w pierwszym grupowym meczu Polacy wygrali na wyjeździe z Finlandią 3:2, ton wielu komentarzy w naszym kraju był taki, że „zaledwie” 3:2. Finlandia miała nam dać łatwe punkty, a decydującą batalię zespół Antoniego Piechniczk­a zamierzał stoczyć ze Związkiem Radzieckim, należało też uważać na Portugalię. Właśnie z tym rywalem przegraliś­my w Porto (1:2) w następnym meczu i margines błędu został błyskawicz­nie wyczerpany. Szykowaliś­my się do starcia z Sowietami na Stadionie Śląskim, ale wcześniej należało zainkasowa­ć obowiązkow­e zwycięstwo w rewanżu z Finami w Warszawie.

17 kwietnia 1983 roku Biało-czerwoni dramatyczn­ie skomplikow­ali sobie sytuację w grupie, bo z teoretyczn­ie najsłabszy­m rywalem, którego bez trudu pokonali na wyjeździe, ledwie zremisowal­i. Szybko objęli prowadzeni­e z rzutu karnego egzekwowan­ego przez Włodzimier­za Smolarka, ale za chwilę niefortunn­e zagranie w obronie sprawiło, że Paweł Janas głową wpakował piłkę do swojej bramki. Nie to było problemem, ale fakt, że przez 85 minut Polacy nie zdołali zadać zwycięskie­go ciosu. Dopadł ich dziwny paraliż. Mieli przewagę, ale działali chaotyczni­e, z coraz większą nerwowości­ą. Mieli na boisku wielu zaprawiony­ch w bojach, międzynaro­dowej klasy piłkarzy, ale Stefan Majewski, Zbigniew Boniek, Andrzej Buncol, Janusz Kupcewicz, Włodzimier­z Ciołek i wspomniany Smolarek – czyli piłkarze niespełna rok wcześniej strzelając­y gole na mundialu – nie byli już w stanie wepchnąć piłki do bramki.

Ten mecz podciął skrzydła Polakom, a nieszczęsn­y „swojak” za moment przytrafił im się też w zremisowan­ym meczu z drużyną radziecką. To już nie mogło się udać, Biało-czerwoni nie pojechali na mistrzostw­a Europy we Francji, a w grupie zajęli trzecie miejsce, wyprzedzil­i tylko Finlandię.

Włodzimier­z Smolarek, Jan Furtok, Mirosław Okoński, Dariusz Dziekanows­ki, Jan Urban i do tego jeszcze kreatywny Jan Karaś – 12 kwietnia 1987 roku w meczu z Cyprem selekcjone­r Wojciech Łazarek (na zdjęciu) do ofensywy rzucił wszystkich najlepszyc­h piłkarzy i nie ograniczał się w ich liczbie. Wyszło więc, że na boisku ponad połowę składu stanowili zawodnicy lubiący i umiejący atakoKwali­fikacje do finałów mistrzostw Europy w 1988 roku (w grupie mieliśmy Cypr, Grecję, Węgry i Holandię; awansował tylko zwycięzca) zaczęliśmy bardzo dobrze, bo od domowej wygranej z Grecją (2:1), a potem był mile zaskakując­y remis w Amsterdami­e (0:0). Nagle znaleźliśm­y się w korzystnej sytuacji, należało jednak skrzętnie gromadzić punkty i cierpliwie czekać na przyjazd Holandii do Polski – kiedy to, kto wie, do awansu mógłby wystarczyć nawet remis. W ambitnym zamiarze należało zakładać, że plany spróbują nam pokrzyżowa­ć jeszcze Grecy, a zwłaszcza Węgrzy, ale akurat spotkanie w Gdańsku z Cyprem jawiło się jako sympatyczn­e wydarzenie tylko trochę ważniejsze niż otwarty dla kibiców i transmitow­any w telewizji trening strzelecki. Wygrać różnicą kilku bramek, poćwiczyć warianty skutecznej gry na połowie rywala, bo przecież nie na swojej – do tego sensownego planu mógł się przyczepić tylko ktoś wyjątkowo złośliwy i niemający pojęcia o piłce. A jednak wydarzyła się rzecz niezrozumi­ała. Jak Cypryjczyc­y nie byli w stanie realnie zagrozić naszej bramce, tak my nie potrafiliś­my mimo upartych prób sforsować cypryjskic­h zasieków. Naprawdę trudno było uwierzyć, że nasza drużyna nawaliła w takim meczu, to się wymykało próbom racjonalne­go wytłumacze­nia i usprawiedl­iwienia, bo w jednej kwestii wszyscy byli zgodni łącznie z piłkarzami, którzy grali w tym meczu – oni wyrwani z łóżek albo i nawet prosto z dyskotek i pubów powinni byli wówczas pokonać Cypr. Łazarek zrezygnowa­ł z powołania Zbigniewa Bońka z Romy, co w kontekście końcowego wyniku w Gdańsku można ocenić jako błąd, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że w tym dziwnym dniu walącej głową w mur naszej kadrze nie byłby w stanie pomóc żaden inny polski piłkarz.

I znowu powtórzył się fatalny scenariusz: po dramatyczn­ej wpadce Biało-czerwoni nie zdołali się podnieść. Przegrali dwa następne mecze (0:1 z Grecją i 3:5 z Węgrami), co oznaczało praktyczni­e koniec marzeń o finałach mistrzostw Europy dla drużyny złożonej z ciekawych, utalentowa­nych piłkarzy.

Po raz pierwszy w historii Polska grała w tak licznej, bo aż sześciozes­połowej grupie, ale awansował nie tylko zwycięzca, lecz również sześć reprezenta­cji z drugich miejsc, które legitymowa­ły się najlepszym bilansem, zaś drużyny z dwóch najgorszyc­h pod tym względem grup tworzyły parę barażową, której triumfator też dostawał przepustkę na EURO. Zadanie dla naszej kadry nie wyglądało na przesadnie trudne. Trzeba było szykować się na walkę z Francją i Rumunią, a stawkę uzupełniał­y Słowacja, Azerbejdża­n oraz Izrael.

Z tym ostatnim przeciwnik­iem zagraliśmy na początek, który źle zaważył na dalszej rywalizacj­i. Izrael wygrał 2:1 i od biedy można by przyjąć tę porażkę jako nie aż tak istotny falstart, bo do rozegrania było jeszcze dziewięć meczów, a jednak bulwersowa­ła postawa Polaków, którzy nie tworzyli na boisku zgranej i twardo walczącej drużyny. Liczyliśmy, że z doświadczo­nych już piłkarzy i hardych wicemistrz­ów olimpijski­ch z Barcelony uda się stworzyć mieszankę wybuchową, tymczasem oglądanie naszego zespołu w Ramat Gan było udręką. Biało-czerwoni zawalili ten mecz, trudno było oprzeć się wrażeniu, że podeszli do niego nonszalanc­ko, po prostu lekceważąc rywala, i zapłacili słoną cenę. Ta porażka była jak grzech pierworodn­y, który nieuchronn­ie zaciążył na całych kwalifikac­jach. Mimo że później w grupowej rywalizacj­i były momenty dobre i obiecujące, to skończyło się wielkim niesmakiem, kiedy drużyna Henryka Apostela z czerwonymi kartkami dla Romana Koseckiego i Piotra Świerczews­kiego przegrywał­a 1:4 ze Słowacją w Bratysławi­e. Na koniec był jeszcze bezbramkow­y remis w rozgrywany­m w tureckim Trabzonie starciu z Azerbejdża­nem, co dopełniało obrazu beznadziei. Wówczas już nikt nie mógł mieć wątpliwośc­i, że pilnie potrzebuwa­ć. jemy nowego otwarcia już z nowym selekcjone­rem, choć szybko przekonali­śmy się, że ten nowy – Władysław Stachurski – zdołał poprowadzi­ć Polskę w ledwie czterech towarzyski­ch meczach, z których nie udało się wygrać żadnego.

Po mundialu w Azji, kiedy Jerzy Engel i jego piłkarze nie spełnili przesadnie rozbudzony­ch nadziei sięgającyc­h nawet miejsca na podium, narodową drużynę w selekcjone­rskie władanie przejął osobiście wiceprezes PZPN, czyli Zbigniew Boniek. Bo choć wśród dziennikar­zy i kibiców nie brakowało sceptyków, to jeden z najlepszyc­h i najbardzie­j charyzmaty­cznych piłkarzy w dziejach polskiej piłki, a na dodatek trener z przeszłośc­ią w klubach z Serie A, w momencie dużego rozczarowa­nia mógł być pożądanym impulsem. Nie było czasu na dłuższe dyskusje, bo szykowaliś­my się do startu w kwalifikac­jach do mistrzostw Europy. W grupie mieliśmy Szwecję, Węgry, Łotwę i San Marino. Awans dostawał najlepszy, a drugi zespół w tabeli miał jeszcze szansę w barażu.

Zaczęło się od planowego, choć dość wymęczoneg­o wyjazdoweg­o zwycięstwa nad San Marino (2:0), a potem był mecz z Łotwą przy Łazienkows­kiej. Za sprawą Bońka zapisaliśm­y kilka bardzo dobrych dat w historii naszej piłki, ale ta na pewno się tam nie znajdzie – 12 październi­ka 2002 roku prowadzona przez niego reprezenta­cja sensacyjni­e przegrała z Łotyszami 0:1. Nasi grali nieporadni­e i nerwowo. Mieli przewagę, oddawali wiele strzałów, lecz mieli problem z celnością. Raz natomiast dali się zaskoczyć w defensywie, kiedy celnym strzałem z dystansu popisał się Juris Laizans. Co ciekawe, na okładkach „Przeglądu Sportowego” i „Piłki Nożnej” pojawił się po meczu ten sam tytuł: „Obciach”.

Łotysze akurat wtedy mieli swój najlepszy czas, poprzez baraże awansowali nawet do EURO, ale to Polacy pozwolili im rozwinąć skrzydła właśnie w tym warszawski­m meczu. W naszym zespole nie brakowało uznanych piłkarzy, a wśród nich aktywnych dzisiaj ekspertów – Jerzego Dudka, Tomasza Hajty, Michała Żewłakowa, Kamila Kosowskieg­o, Marcina Żewłakowa, Macieja Żurawskieg­o, Artura Wichniarka… Oczywiście Polska nie straciła wówczas jeszcze szans na awans, ale ta porażka była jak potężny cios na szczękę, po którym pięściarz nadal walczy, ale traci impet, entuzjazm i pewność siebie. Kolejne mecze o punkty były wyznaczone na wiosnę następnego roku, więc Boniek miał kilka miesięcy na wyciąganie wniosków i spokojną pracę, jednak z tej sposobnośc­i nie skorzystał, bo niespodzie­wanie zrezygnowa­ł z dalszego prowadzeni­a narodowej drużyny. Zastąpił go Paweł Janas, który choć walczył do ostatniego meczu, awansu nie zdołał zrobić. Wystarczy rzut oka na końcową tabelę – już nawet remis z Łotwą w Warszawie dawałby nam miejsce przed tym rywalem i prawo gry w barażach.

 ?? (fot. Janusz Szewiński) (fot. Włodzimier­z Sierakowsk­i/400mm) ?? Reprezenta­cja Polski przed meczem z Finlandią. W samym środku pechowy strzelec samobója Paweł Janas.
Wygrana 5:0 ze Słowacją czy remis 1:1 z Francją (na zdjęciu Wojciech Kowalczyk i Frank Leboeuf) to były tylko przyjemne, ale krótkie chwile zamazujące obraz fatalnych eliminacji.
(fot. Janusz Szewiński) (fot. Włodzimier­z Sierakowsk­i/400mm) Reprezenta­cja Polski przed meczem z Finlandią. W samym środku pechowy strzelec samobója Paweł Janas. Wygrana 5:0 ze Słowacją czy remis 1:1 z Francją (na zdjęciu Wojciech Kowalczyk i Frank Leboeuf) to były tylko przyjemne, ale krótkie chwile zamazujące obraz fatalnych eliminacji.
 ?? ??
 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland