Niezwykła wizyta u Kim Ir Sena
Zdzisław Tolksdorf w książce „Trener czyni mistrza” opowiada o swojej pracy, przygodach i filozofii życiowej.
Powiedzieć o nim, że jest doświadczony, to nic nie powiedzieć. Zdzisław Tolksdorf pracę w roli trenera tenisa stołowego zaczynał w 1975 roku, a od ponad ćwierć wieku prowadzi pingpongistki AZS Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu, z którymi wywalczył już kilkanaście medali mistrzostw Polski, w tym złoto w 2022 roku. W jego przypadku receptą na sukces i długowieczność jest specyficzne podejście do życia, o którym opowiada w książce „Trener czyni mistrza” autorstwa Piotra Chłystka. W niej Tolksdorf przytacza również znakomite anegdoty. Jedna z nich dotyczy wyjazdu do… Korei Północnej.
– Udałem się tam wraz z reprezentacją jako asystent głównego trenera. To było w 1981 roku. Poleciał tam też m.in. nieżyjący już Andrzej Grubba, ja byłem w pokoju z Leszkiem Kucharskim. Znaleźliśmy się w zupełnie innym świecie. Widzieliśmy pomniki lub stojące w różnych miejscach kamienie, które przypominały o tym, że tutaj Kim Ir Sen pomyślał o ojczyźnie, a tam zjadł obiad. Jego wielkie zdjęcia były dosłownie wszędzie – w urzędach, szkołach czy halach sportowych. Z okien hotelu mogliśmy obserwować też trwające niemal bez przerwy próby z udziałem dzieci, które na ogromnym placu ćwiczyły układy choreograficzne na jakąś paradę. Pamiętam też, że z holu hotelowego w pewnym momencie zniknęła gazeta z przywódcą na okładce. Przerażony tłumacz biegał po całym budynku i szukał tego egzemplarza, bo bał się, że może wrócić pognieciony, a przecież nie wolno było dopuścić do tego, by fotografia z Kim Ir Senem nie była w idealnym stanie. Brzmi to trochę komicznie, ale też trochę strasznie. Z drugiej strony, warto zaznaczyć, że myśmy tam byli w okresie, gdy jeszcze w Korei Północnej sytuacja nie była taka zła, bo np. serwowano nam bardzo dobre jedzenie. Kiedy dwa lata później do tego kraju pojechała inna grupa zawodników z Polski, z pożywieniem były już olbrzymie kłopoty – opowiada doświadczony szkoleniowiec, który takie wspomnienia zachowuje przede wszystkim dla siebie. Nie ma żadnego profilu w mediach społecznościowych, trudno nawet znaleźć o nim jakiekolwiek informacje w sieci. Można zatem stwierdzić, że obala teorię, według której „wszystko jest w internecie”.