PRZELECIEĆ ATLANTYK,
Kilka dni temu pojawiła się smutna wiadomość. Do lepszego ze światów przeniosła się 77-letnia Teresa Zarzeczańska-różańska (ur. 15 października 1946), kiedyś nasza czołowa pływaczka, która w sierpniu 1975 roku jako pierwsza z reprezentantów Polski (kobiet i mężczyzn) i czwarta kobieta w historii pokonała wpław kanał La Manche.
Ta niezwykła sportsmenka, w latach 1967–72 należąca do kadry narodowej, była wielokrotną mistrzynią i rekordzistką kraju na 100 i 200 m stylem klasycznym jako zawodniczka Lecha Poznań. O tym, że nie wysłano jej na igrzyska olimpijskie w 1968 w Meksyku i w 1972 w Monachium, przesądziły w dużej mierze względy polityczne, co zniechęciło Teresę do rywalizowania w regularnych warunkach pod egidą Polskiego Związku Pływackiego. Ogromnie współczuła Teresie pisująca o pływaniu w „Przeglądzie Sportowym” Aleksandra Byszewska-korolkiewiczowa, mająca za sobą pływacką karierę wyczynową, w tym wyścigi w nurtach Wisły od mostu Poniatowskiego do Wilanowa. Ola, rzecz prosta, ogromnie się ucieszyła, gdy w 1975 nadeszła wiadomość o przepłynięciu przez Teresę kanału La Manche. Zarzeczańska, wielka amatorka pływania w naturalnych zbiornikach wodnych, doświadczona pod tym względem w zatokach Puckiej i Gdańskiej, skoczyła do wody na plaży Szekspira w Dover 30 sierpnia o 5.45 rano przy temperaturze powietrza 13, a wody 15 stopni, by po 11 godzinach i 10 minutach dotrzeć na francuski brzeg w Wissant, przepłynąwszy 42 kilometry. I na szczęście nie natknęła się na rekiny, które się niekiedy w kanale trafiały. Perypetie związane z całym tym skomplikowanym przedsięwzięciem zostały przez nią dokładnie opisane w wydanej w 1980 roku książce „Kraulem przez kanał La Manche”.
I tu trzeba od razu powiedzieć, że całe życie Teresy upłynęło w cieniu tragedii, jaką było zamordowanie przez siepaczy Informacji Wojskowej jej ojca, porucznika Wojska Polskiego Aleksandra Zarzeczańskiego w czerwcu 1946 roku w Międzyrzeczu. Mnie akurat nasuwa to osobiste skojarzenia, bo w tym samym mniej więcej czasie tylko cudem uchronili się przed podobnym losem z rąk bezpieki mój ojciec Stanisław Petruczenko i stryj Henryk Petruczenko, obaj uczestnicy Powstania Warszawskiego (AK) – nękani po powrocie z obozu jenieckiego w Sandbostel do rodzinnej miejscowości Międzyrzec Podlaski (w Lubelskiem, nie mylić z Międzyrzeczem w Lubuskiem).
Teresa mogła zapoznać się z postacią ojca już tylko wyłącznie na zdjęciach pokazywanych przez matkę. To, że jej ojciec, wojskowy zajmujący się wychowaniem fizycznym, mógł szkodzić powojennej Polsce, można uznać za bujdę. Sam jednak wiem, jako niegdysiejszy badacz historycznych materiałów źródłowych, że życie ludzkie w tamtym czasie znaczyło tyle co nic. I tym bardziej rozumiem Teresę Zarzeczańską-różańską, że niemal do ostatnich chwil swego życia próbowała znaleźć przynajmniej miejsce, w którym jej ojca pogrzebano. Według oficjalnej informacji został zastrzelony podczas próby ucieczki… Tak naprawdę siepacze okresu stalinowskiego zabili go na mocy wyroku zatwierdzonego przez marszałka Polski Michała Rolę-żymierskiego, który zacząwszy służbę wojskową jeszcze w armii austrowęgierskiej, znalazł się kolejno w Legionach Polskich, Wojsku Polskim (jako przeciwnik zamachu majowego 1926 zdegradowany w 1927), a potem w Armii Ludowej i tzw. Ludowym Wojsku Polskim. Dożył roku 1989, czyli końca PRL. I pewnie dlatego włos mu nie spadł z głowy za podpisywanie wyroków śmierci na Bogu ducha winnych patriotów. szybko osiągnęła klasę krajową pod skrzydłami trenera Andrzeja Daszkiewicza w poznańskim Lechu i w roku 1967, mając 21 lat, wygrała w Gdyni 400 metrów stylem zmiennym, sięgając za jednym zamachem po rekord i mistrzostwo Polski. Potem przyszły kolejne sukcesy, tytuły, rekordy, a jednocześnie zniechęcenie z powodu pomijania jej kandydatury przy wyjazdach reprezentacji Polski na mistrzostwa Europy i igrzyska olimpijskie. Dlatego po wyrzuceniu z Lecha zapisała się do Klubu Płetwonurków LOK Poznań, dołączając do kadry narodowej w ratownictwie wodnym.
Na życie zarabiała jako nauczycielka matematyki i fizyki. W rozwinięciu kariery pływaczki długodystansowej na wodach otwartych najbardziej pomogli jej Teofil Różański z poznańskiej Telewizji (przyszły mąż) i Andrzej Wituski, wówczas wiceprezydent (od 1982 prezydent) Poznania. Wituski to jedna z najciekawszych postaci w historii miasta, promotor niezliczonych imprez sportowych i kulturalnych o charakterze międzynarodowym (w tym konkursu skrzypcowego im. Henryka Wieniawskiego), w młodych latach autor tekstów satyrycznych (m.in. dla potrzeb legendarnego kabaretu Bim-bom w Gdańsku).
Pieniądze na pływacką eskapadę nad kanał La Manche udało się Wituskiemu zorganizować poprzez przeniesienie pewnej kwoty z działu gospodarki komunalnej. Do przeprowadzenia rekordowej próby za granicą potrzebny był jeszcze samochód i taki się znalazł za sprawą dyrektora Fabryki Samochodów Rolniczych w Poznaniu Andrzeja Bobińskiego, który użyczył