KIM PAN JEST, PANIE KWIATKOWSKI?
Zwolniony z funkcji team managera i rzecznika reprezentacji Polski Jakub Kwiatkowski opowiada o swojej drodze do futbolowej federacji, w której spędził ostatnie jedenaście lat.
Kwiatkowski wspomina czasy, kiedy był dziennikarzem sportowym, pracował w Eurosporcie oraz w Ministerstwie Sportu i Turystyki. O PZPN dowodzonym przez obecnego prezesa Cezarego Kuleszę za wiele mówić nie chce. Umowa z federacją wygasa 5 stycznia.
ROBERT BŁOŃSKI: Przygotowany spontanicznie po twoim zwolnieniu z PZPN list podpisało 162 dziennikarzy oraz fotoreporterów. Napisaliśmy w nim m.in., że: „z nieskrywanym żalem i zdziwieniem przyjęliśmy informację o zwolnieniu (...) Jakuba Kwiatkowskiego. Nie jest rolą mediów wybieranie rzeczników prasowych instytucjom, to rolą instytucji jest wybór rzeczników, którzy potrafią współpracować z przedstawicielami mediów. Kimś takim przez 11 lat był Jakub Kwiatkowski. Współpraca z nim stała na wysokim, niezwykle profesjonalnym poziomie. Nie zawsze się ze sobą zgadzaliśmy, nierzadko nasze oczekiwania się rozmijały, ale zawsze byliśmy w stanie dojść do porozumienia. Jakub Kwiatkowski (...) nigdy się nie obrażał i nie odbierał akredytacji za dziennikarskie publikacje, był otwarty na dyskusję”. JAKUB KWIATKOWSKI (BYŁY RZECZNIK REPREZENTACJI POLSKI): Byłem zszokowany, trudno mi było uwierzyć, że powstał. Szczerze? Poleciała łza ze wzruszenia. Czytałem, co się dzieje wokół mnie, jaki wydźwięk mają komentarze po zwolnieniu z PZPN, co piszą zaskoczeni kibice, moje profile w mediach społecznościowych dosłownie płonęły – szczególnie w pierwszych dniach po decyzji. Mimo że pracowałem bezpośrednio z dziennikarzami i fotoreporterami, a nie z kibicami, to od tych drugich też dostałem mnóstwo pozytywnych głosów. Wracając do listu – to dla mnie najlepsze referencje, lepszych nie umiałbym sobie wymarzyć i wyobrazić. To najpiękniejsze podziękowanie za 11 lat pracy. Wiadomo, że z PZPN nigdy takiego listu nie dostanę, skoro nawet w komunikacie o zwolnieniu mnie z pracy nie padło słowo „dziękuję”. Wasz list pokazał, że moja praca, która niekoniecznie spotkała się z akceptacją obecnych władz PZPN, była dobra. Taki list nigdy by się nie pojawił, gdybyście nie byli zadowoleni.
Cezary Kulesza powiedział w wywiadzie dla „PS”, że związek miał dla ciebie przygotowaną paterę i koszulkę w ramach podziękowania. Wygląda, że naprawdę szykowali mi wielką niespodziankę i trzymali ją w olbrzymiej tajemnicy, bo podczas pożegnania nie zauważyłem choćby ułamka chęci powiedzenia zwykłego „dziękuję”. Słowa są tanie, teraz mówić można wszystko. Ja też mogę powiedzieć, że w przyszłym sezonie planuję grać w Realu Madryt. A jak się to ma do rzeczywistości, to wszyscy wiemy…
Zawsze odbierałeś telefon albo oddzwaniałeś. Nigdy nie robiłeś dwóch rzeczy: nie podawałeś składu i goniłeś, kiedy ktoś zwracał się o pomoc w ułatwieniu kupna biletów.
Dołożyłbym jeszcze trzecią kwestię: „nie organizowałem” autografów piłkarzy. Moja praca polegała przede wszystkim na zdobyciu zaufania selekcjonera oraz zawodników. Gdybym nie zbudował porozumienia, nie pełniłbym tej funkcji przez jedenaście lat. Gdybym wynosił informacje, drużyna by mnie odtrąciła. Gdybym zawiódł, szybko straciłbym pracę. Tomasz Hajto napisał, że dziennikarze płaczą po moim odejściu, bo zwolniono kolegę, który wynosił newsy. Większej głupoty nie czytałem. Na początku mojej pracy dziennikarze dzwonili i próbowali się czegoś dowiadywać zza kulis, szybko przestali, bo przekonali się, że nie jestem adresatem ich pytań. Miałem zaufanie piłkarzy, ale też – z drugiej strony – szacunek dziennikarzy. Bo ja się z tego środowiska wywodzę, skończyłem dziennikarstwo na UW, na przełomie wieków byłem dziennikarzem sportowym.
Gdzie?
Zacząłem na pierwszym roku studiów, w regionalnej rozgłośni Polskiego Radia, w mazowieckim Radiu dla Ciebie. Tam powstał projekt „Radioaktywni”, który tworzyli młodzi dziennikarze. Ciągnęło mnie do sportu i wydeptałem ścieżkę do tej sekcji w RDC. Przez kolejne półtora roku pracowałem przy stronie internetowej Radia Zet. W połowie 2001 roku zostałem objęty redukcją etatów. Rok później rozpocząłem pracę w dziale komunikacji Eurosportu – przeszedłem na drugą stronę mocy, do dziennikarstwa już nigdy nie wróciłem. Trafiłem tam z ogłoszenia – szukali kogoś do pracy w dziale komunikacji z mediami. Zgłosiłem się, zostałem przyjęty i spędziłem wspaniałe siedem lat, poznając wiele osób, m.in. Janusza Basałaja. Gdyby nie Eurosport, moja dalsza kariera na pewno potoczyłaby się inaczej. Janusz był wtedy po odejściu z TVP Sport, której był dyrektorem. Wcześniej, kiedy był szefem redakcji sportowej Canal+, udostępnił powstającemu u nas polskiemu oddziałowi Eurosportu pokój w siedzibie C+ przy ulicy Kawalerii. Wiadomo, obie stacje były francuskie, więc właściciele szybko się dogadali. Szefem Eurosportu został świetny człowiek i dziennikarz – Witek Domański, który z kolei z Januszem znał się z pracy w „Przeglądzie Sportowym”.
Skąd pomysł na pracę w dziale komunikacji?
Szukałem pracy, a pojawiła się szansa na angaż w telewizji sportowej, a ja zawsze kochałem sport – na pierwszym miejscu zawsze była piłka nożna.
Jesteś wychowankiem Bugu Wyszków.
Pierwszy raz stanąłem na bramce jeszcze w przedszkolu. Wyszliśmy na dwór grać w piłkę, a ja od razu poszedłem do tyłu. Mówi się, że „gruby na bramkę”, ale ja nie byłem gruby, ta pozycja po prostu mi się spodobała. Moja kariera bramkarska nigdy nie miała prawa potoczyć się inaczej, ponieważ jestem wzrostu raczej Ikera Casillasa niż Marcina Bułki. Skończyło się na treningach w Bugu, potem grze w Reprezentacji Dziennikarzy. Piłkarzem nie zostałeś, ale z piłkarzami grałeś.
Podczas zgrupowania w Arłamowie przed EURO 2016 stanąłem w bramce i zacząłem bronić strzały kolegów ze sztabu. Zobaczyli to piłkarze, zobaczył trener Adam Nawałka i zapamiętał. Podczas turnieju w pierwszym spotkaniu – z Irlandią Północną – kontuzji doznał Wojtek Szczęsny i drużyna została z dwoma bramkarzami: Łukaszem Fabiańskim i Arturem Borucem. Dzień po meczu zawsze jest trening wyrównawczy – dla tych, którzy nie grali wcale albo kilka czy kilkanaście minut. Przyszedł do mnie trener bramkarzy Jarek Tkocz i spytał, czy bym nie pomógł. Kiedy tylko trener prosił o wsparcie, zawsze byłem do dyspozycji i stawałem między słupkami. Pamiętam, że któregoś dnia złapałem piłkę w sytuacji sam na sam z Robertem Lewandowskim, który w turnieju nie mógł trafić do siatki rywali w fa