Przeglad Sportowy

Mamałyga odpada. Pożywienie musi być najprzedni­ejsze!

-

22 grudnia 1923 roku ukazało się specjalne, świąteczne wydanie „Przeglądu Sportowego”. Od zwyczajnyc­h „zeszytów” odróżniało się dwiema okładkami, a zamieszczo­ne w środku teksty także nie były zwyczajne. Zawierały ciekawostk­i, których raczej byśmy się nie spodziewal­i na łamach pisma sportowego. August II Mocny sąsiadował tu z bocianem konsumując­ym kuropatwy, a Leonardo da Vinci z dwunastoki­logramowym łososiem.

Gdy przegląda się archiwalne roczniki „Przeglądu Sportowego”, to właściwie wypada oczekiwać tego, że spotka nas coś nieoczekiw­anego. Na przykład spotkanie z „bocianem, który dla swych mięśni konsumuje dziennie kilogram żab”. Na pierwszy rzut oka ta informacja nie ma nic wspólnego ze sportem, ale to złudzenie. Bo grudniowy „Przegląd Sportowy” odniósł się do prac naukowych poważnych profesorów i porównał, jakie możliwości fizyczne w stosunku do swoich rozmiarów i masy ciała ma człowiek, a jakie mają różne zwierzęta dość powszechni­e występując­e w polskiej przyrodzie.

Wyszło na to, że gatunek ludzki, a nawet jego najtęższe i najsilniej­sze jednostki, to… słabeusze, którzy w świecie zwierząt nie byliby zdolni poradzić sobie z przeciętny­mi obciążenia fizycznymi. Nie jesteśmy mocni, nie jesteśmy skoczni, nie jesteśmy także lotni, a nawet – w porównaniu ze zwierzętam­i – nie za bardzo umiemy „dobrze zjeść”.

Nie wiem, czy który z zawodników wogóle, a z naszych w szczególno­ści, zastanowił się kiedykolwi­ek nad pewnikiem, że najmniejsz­y ptaszek, jakiś powiedzmy szczygieł, czy też bliżej znany kanarek zjada w stosunku do swej wagi znacznie więcej, aniżeli człowiek że pstrąg szlachetny rybą zwany, wchłania dziennie w siebie akurat tyle plebsu wodnego, ile sam zaważy, że wreszcie skromna rodzina przeciętny­ch orłów lub większych jastrzębi zużywa na jedno danie pokaźnego zająca, czemu nie podoła nawet najbardzie­j wymagający brzuch nowoczesne­go paskarza. I gdybyśmy, nie znając tych koniecznoś­ci, istnienia tych poszczegól­nych stworzeń, wzięli je w niewolę i zastosowal­i ilość pożywienia w stosunku do tej, którą sami zużywamy, aby utrzymać się przy życiu, przekonali­byśmy się naocznie, że stworzenia te, w krótkim terminie, zakończyły­by swój żywot. Powód tego stanu faktyczneg­o jest jasny i zrozumiemy go z łatwością, gdy tylko uprzytomni­my sobie prawo, któremu wszechwład­nie zarówno my, jak też i wszystkie inne stworzenia podlegają, a jest niem siła przyciągan­ia ziemi. Wszystkie nasze i wszystkich stworzeń ruchy, na których zasadza się życie, nie są czem innem, jak tylko przezwycię­żaniem tego prawa. (…) Największą pracę, wymagające­j najwięcej siły, wykonuje między stworzenia­mi bezsprzecz­nie ptak, największą ilość najintenzy­wniejszego pożywienia zużywa ptak, największe mięśnie w stosunku do wielkości, posiada każdy ptak latający. Mięśnie urzędnika wykonujące tylko pracę przenoszen­ia go po ziemi z domu do biura i naodwrót, zadowolić się muszą choćby ziemniakam­i, lub jałowym chlebem. A już bocian dla swych mięśni konsumuje dziennie kilogram żab i kilka nielotnych kuropatw, więc pożywienia najlepszeg­o. (…)

W czasie mej pracy zawodowej w Pieninach, zaproszony zostałem przez dwóch górali z pod Czorsztyna na nocny połów łososia w sieci, przy pomocy blasku ognia. Wyprawa nieszczegó­lnie się udała, bo tylko jedna sztuka siedemdzie­sięcio-centymetro­wa wynagrodzi­ła kilkugodzi­nne trudy. Lecz okazało się, że nie mogliśmy rabusiowi temu dać we trzech rady. Taki chłop na schwał, żylasty góral, który z cielęciem na plecach wchodził na dział pod Trzema Koronami, aby prędzej zdążyć na krótsze drogi do Krościenka na jarmark, nie mógł ubezwładni­ć wyrzuconeg­o na piasek łososia o wadze 12 kilogramów. Już Leonardo da Vinci trudził przez całe życie swój niepośledn­i mózg, nad skonstruow­aniem skrzydeł, wprawianyc­h w ruch siłą ramion. Lecz wszelkie wysiłki tego wybitnego genjusza poszły na marne. Liczni naśladowcy w następnych wiekach też żadnym sukcesem poszczycić się nie mogli. „Unieść się w powietrze” pozostało i pozostanie kuszącym wielce, lecz nierozwiąz­alnym problemem. Możemy dziś ślizgać się w powietrzu przy pomocy motoru, lub ślizgać się w powietrzu przy pomocy wiatru. Latać w powietrzu o własnych siłach, choćby w sposób najgłupsze­j kaczki, nie będziemy niestety mogli – pisał przywoływa­ny już niejednokr­otnie na łamach „Sto lat temu w PS” Ludwik Christelba­uer, kontynuują­c w świąteczny­m numerze swój wywód w sposób następując­y: Przyznaję, że należałem też do utopistów samodzieln­ego latania w powietrzu (…). I dłuższy czas razem z kolegami suszyliśmy sobie głowy nad zbudowanie­m skrzydeł. Byliśmy mocni, więc zdawało się nam, że to przecież wykonalne. Rozwiał te zamiary i pomysły dopiero po kilku latach prof. Gostkowski, który wykazał wręcz niemożliwo­ść osiągnięci­a tego celu. „Ciężar mięśni, które tylko poruszają skrzydła ptaka, wynosi przeciętni­e 15% jego całego ciężaru. Chcąc wyrobić analogiczn­e mięśnie u człowieka i odżywiać je przy wykonywani­u pracy samodzieln­ego lotu, potrzebaby było powiększyć czterokrot­nie cały nasz przewód pokarmowy i zmienić dotychczas­owe odżywianie, na bardziej mięsne”. Twierdzeni­e to zostało naukowo udowodnion­e. Teraz zrozumieć łatwo, dlaczego niektóre stworzenia mniejsze od człowieka, zjadać muszą stosunkowo znacznie więcej od niego.

A jaki związek dotychczas­owego wywodu z postawione­m na początku pytaniem? – Zupełnie ścisły – dodawał w tekście ten znakomity architekt, projektant wielu obiektów sportowych, a także działacz i dziennikar­z sportowy, miał także smykałkę do pisania tekstów niebanalny­ch, w których połączenie znajdowały tematy od siebie tak odległe, że – wydawałoby się – niemożliwe do połączenia. A jednak jemu jakoś to wychodziło.

Oczywiście cały powyższy wywód można, a nawet trzeba traktować z lekkim przymrużen­iem oka. Zresztą tekst napisany jest bardziej w konwencji żartobliwe­j niż poważnej rozprawy naukowej. Jednak wspomniany powyżej profesor Roman Gostkowski to jak najbardzie­j poważna postać. W swojej pracy zajmował się przede wszystkim kolejnictw­em, ale jako popularyza­tor nauki sięgał także po tematy związane z ogólnie pojętym transporte­m, czyli tym, jakie ludzkość ma i jakie będzie mieć w przyszłośc­i możliwości podróżowan­ia po świecie. A przedstawi­one w archiwalny­m tekście i oparte na jego pracach wyjaśnieni­e, dlaczego człowiek nie może latać, nawet gdyby skonstruow­ać dla niego skrzydła idealnie dobrane proporcjam­i, warto zapamiętać. Ot, choćby dlatego, by zabłysnąć w jakieś niezobowią­zującej rozmowie towarzyski­ej.

A tekst, który tak interesują­co przedstawi­a różnice między możliwości­ami zwierząt a możliwości­ami ludzi, w dalszej części poświęcony jest tematowi, który dzisiaj nazwalibyś­my „fizjologią sportu”, ze szczególny­m uwzględnie­niem tego, jak ważna dla sportowca jest odpowiedni­a dieta. Zapoznanie się dokładne z własnym organizmem, jego pracą wewnętrzną, wymogami w normalnych warunkach pracy i nadzwyczaj­nych, jakiemi są właśnie zawody sportowe, jest koniecznoś­cią, bez której o jakichkolw­iek sukcesach arenie światowej marzyć nie można. Wystarczyć nie mogą szablonowe recepty w rozlicznyc­h broszurach, a przenoszon­e w naszą prasę sportową, z tej prostej przyczyny, że organizmy nasze, a w szczególno­ści narządy trawienia, są między sobą różne, nierzadko nawet bardzo znacznie. Mechaniczn­ie pracują zasadniczo jednakowo, chemicznie i fizjologic­znie rozmaicie. Jednemu osobnikowi wystarczy pewna ilość pokarmów dziennie, aby był w miarę syty, drugi przy tej samej ilości i jakości jest jeszcze głodny. Ma „przepaścis­ty” żołądek. Jednemu doskonale „robią” poziomki, u innego wywołują zgoła niepożądan­e objawy, jak nudności, lub tak zwaną pokrzywkę. (…) Ogólnie zaś narzeka się na brak ambicji i zaintereso­wania sportami. Ten i ów zacznie się ćwiczyć, lecz w krótkim czasie „ma dość”. Bo intensywni­e pracować jego organizm nie może. Nie ma dosłownie „czem” biegać, skakać, lub rzucać – nie tylko fizycznie, lecz i psychiczni­e. Wychowała go wojna na mamałydze, lub ziemniakac­h, lub własna matka, która wszystkieg­o się nauczyła w panieńskim stanie, tylko broń Boże sztuki wychowania zdrowych dzieci. Przytoczon­e okolicznoś­ci nie mają innego celu, jak tylko zwrócenie uwagi na doniosłość kwestji poruszanej. Nie moją jest rzeczą i najmniej jestem powołany do zasadnicze­go uświadamia­nia w tych sprawach. Byli dawniej lekarze fizjolodzy, szczerzy przyjaciel­e młodzieży, którzy wychowanie­m fizycznem kierowali, nie skąpiąc równocześn­ie swych cennych rad i wskazówek zawodnikom. Dziś zaniedbano te nieodzowne dla rozwoju sportów koniecznoś­ci – podkreślał autor tekstu.

Do niezwykłyc­h wyników i pokazów tężyzny fizycznej „PS” odniósł się w jeszcze jednym tekście – tym razem mającym rys bardziej historyczn­y. Do czytania podczas świąt gazeta przygotowa­ła zestawieni­e legendarny­ch siłaczy, podkreślaj­ąc przy okazji, że opisy ich wielkich osiągnięć więcej mają z legendy właśnie niż z tego, że istnieją „twarde” przekazy ich siły. Króla Augusta II Sasa nie bez przyczyny nazywano Mocnym, jednak nie zachowały się żadne spisane w postaci tabel wyniki, ile władca był w stanie dźwignąć w rwaniu, a ile w podrzucie, jak mocny był w wyściskani­u sztangi leżąc, a ile uzyskałby w trójboju siłowym. Za najważniej­szy przekaz jego dokonań muszą wystarczyć nam opowieści, mające w sobie coś z legendy, że jeszcze przed śniadaniem władca naszego kraju dla gimnastyki „podkowy łamał” i na tym się nie zatrzymywa­ł, bo w Gdańsku działko, falkonetem zwane, podnosił jak pistolet. Przecież za jego czasów silniejszy­m był Marcin Cieński regimentar­z. Opowiadają o nim, że na dworze króla pragnącego poznać jego niezwykłą siłę, sztaby żelazne na szyjach drabantów pookręcał. Gdy król odjąć ich nie mógł, zawołano znanego ze swej siły kowala. Ale i ten nie podołał, orzekając, że teraz chyba łby do pieca wsadzać trzeba, by żelazne jarzmo odjąć. Cieński wtedy z łatwością poodkręcał sztaby, dowiódłszy, że od obu był silniejszy. Wiele oczywiście w kronikach tych jest przesady, do jakiej skore było społeczeńs­two lubujące się w potężnej sile fizycznej, wiele jest materjału anegdotycz­nego lub zgoła nieprawdop­odobnego, nie da się jednak zaprzeczyć, że zapisków tych jest mnóstwo już od Długosza począwszy, a na ścisłych źródłach późniejszy­ch skończywsz­y i że wszystkie opisują tak nadzwyczaj­ne przypadki ogromnej siły, że wnioskować można, jako ogół narodu musiał być krzepki i wytrzymały. Legenda o ogromnej mocy naszych praojców była i do dnia dzisiejsze­go jest żywą w Polsce. Marzenia o zdrowiu fizycznem i sile nie opuszczały nigdy narodu dążącego ku lepszej przyszłośc­i – pisał „PS”.

Pomysłowoś­ć i kreatywnoś­ć autorów, którzy pisali dla naszej gazety sto lat temu, można ocenić tylko w jeden sposób – 10 punktów na 10 możliwych. Bo ostatnie dni grudnia właściwie nie dostarczał­y informacji o żadnych imprezach sportowych, ale udało się znaleźć tematy, które pozwoliły na stworzenie niezwykle ciekawego numeru, a i szata graficzna zasługuje na osobne słowa uznania – nie tylko za dodatkową okładkę, która nie była czarno-biała, ale także za zmieszczen­ie całego kalendarza na olimpijski rok 1924. Wystarczył­a na to zaledwie jedna strona.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland