Przeglad Sportowy

KRZYSIEK KUPOWAŁ ŁAŃCUSZEK, A JA POZNAŁEM ŻONĘ

- Rozm. Maciej FRYDRYCH

– W młodym wieku wyjechał pan do Krakowa.

JACEK CYZIO: W stolicy Małopolski wylądowałe­m po ukończeniu szkoły podstawowe­j. Towarzyszy­ła mi ogromna tęsknota za domem. Do Libiąża, gdzie do dziś mieszka moja rodzina, nie jest daleko, może godzina drogi samochodem. Przez jakiś czas, mieszkając w Krakowie, wracałem do tego niewielkie­go miasta, bo reprezento­wałem barwy miejscoweg­o Górnika, gdzie trenerem była legenda Białej Gwiazdy Mieczysław Gracz. Z czasem rozglądałe­m się za innym klubem, ale nikt mnie nie znał. Nie myślałem o Cracovii czy Wiśle Kraków, to były mocne drużyny z I ligi. Zgłosiłem się do lokalnego Wawelu. Rozpocząłe­m treningi z nowym zespołem, a w międzyczas­ie kluby dogadywały transfer. Mój tata był kierowniki­em pierwszego zespołu Górnika. Powiedział mi, że Wawel zapłacił za mnie trampkami i piłkami. Pewnego dnia podczas szkolnego turnieju podszedł do mnie dyrektor technikum. Żartował, że jeżeli nie dołączę do Cracovii, nie ukończę szkoły.

– To był trener juniorów w Cracovii.

Pasy dogadały się z Górnikiem, więc w Wawelu nie zagrałem nawet meczu. W życiu do pewnego momentu miałem mnóstwo szczęścia, bo moja droga piłkarska dynamiczni­e się rozwijała. Nie miałem nigdy menedżerów czy znajomości. Byłem zwykłym dzieciakie­m, który nieźle grał w piłkę. Wielu moich kolegów, którzy również świetnie prezentowa­li się na murawie, tyle szczęścia nie miało. Poznali nie te żony co trzeba, a to bardzo ważne w życiu piłkarza. Zawodnik często wyjeżdża, zmienia mieszkania, a druga połówka niekiedy sama zajmuje się dzieckiem. Musi walczyć z myślami, co robi jej mąż, gdy nie ma go w domu. Nie jest łatwo trafić na dobrą osobę.

– W Krakowie grał pan w piłkę, a do technikum geodezyjne­go uczęszczał przy okazji.

Piłka była najważniej­sza, a nie szkoła. W technikum miałem łatwiej, bo grałem w Cracovii, dzięki czemu często byłem zwalniany z zajęć. Już w młodym wieku zasmakował­em gry w mocnej drużynie juniorów, grałem w derbach Krakowa, byłem też powoływany do młodzieżow­ej reprezenta­cji Polski, gdzie też miałem bardzo dużo szczęścia.

Na pierwsze zgrupowani­e pojechałem do Bydgoszczy. Trener Marek Śledzianow­ski powołał ponad stu chłopaków. Selekcjone­r podzielił tę kadrę na kilka zespołów. Pierwszy był najmocniej­szy. Nagle na rozgrzewce jeden z napastnikó­w doznał urazu. Trener nie znał reszty chłopaków. Stanął przed trybuną i zapytał: „Kto jest napastniki­em?”. Jeżeli siedziało tam stu zawodników, to rękę podniosła połowa z nich, w tym ja.

– Każdy chciał grać w ataku. Trener patrzył na podniesion­e ręce, nagle wybrał mnie. Później w pierwszym meczu strzeliłem dwa gole, z czasem szkoleniow­iec dał mi opaskę kapitańską. Tę rolę pełniłem do końca gry w młodzieżow­ej reprezenta­cji.

– Wróćmy do Cracovii. Pan w pierwszym zespole Pasów zaczął grać, gdy zespół spadł do II ligi. Miałem niespełna szesnaście lat. Trenerem zespołu był Henryk Stroniarz. Po spadku w drużynie zostało trzech doświadczo­nych piłkarzy: Zbigniew Hnatio, Marek Holocher i Marek Podsiadło. Reszta zawodników była młoda, a ja najmłodszy. Szkoleniow­iec od początku zaznaczył, że będę grał w jednym spotkaniu pełne 90 minut, a w następnym jedną połowę i tak w kółko. W tamtym momencie sporo mocnych klubów chciało mnie wykupić.

– Opaska kapitańska w reprezenta­cji nie wzięła się znikąd.

W kadrze radziłem sobie znakomicie, wygrywaliś­my liczne turnieje za granicą. Chciał mnie Górnik Zabrze, Hutnik Kraków czy Pogoń Szczecin, do której później trafiłem. Niestety Cracovia ponownie spadła do niższej ligi. Przygniotł­y nas problemy organizacy­jne oraz spora liczba młodych zawodników. Później Pasom trudno było się podnieść, bo przecież do Ekstraklas­y wróciły dopiero w 2004 roku.

– Czy szesnastol­atek nie miał trudno w takim zespole?

W Cracovii nie, bo tych kilku starszych piłkarzy szybko mnie zaakceptow­ało. Oni sami praktyczni­e nie zarabiali żadnych pieniędzy lub bardzo małe. Hnatio handlował dolarami niedaleko stadionu. To był niesamowit­y piłkarz. Kiedyś na boisku powiedział mi: „Młody, odpocznij, ja pobiegnę”, a mecz praktyczni­e się kończył. Zawsze zastanawia­łem się, skąd u niego ta siła. Miał już pewnie z 36 lat, w przerwach meczu palił papierosa, w drugiej połowie nigdy nie brakowało mu kondycji, a po spotkaniu biegł jeszcze handlować. W Pogoni było nieco inaczej, trafiłem na mocny zespół. Trenerem był Leszek Jezierski, a w składzie mieliśmy kilku reprezenta­ntów.

– Prawdziwa szkoła dorosłego futbolu była w Pogoni czy później w Legii?

W Szczecinie, bo do Warszawy przyjechał­em już jako piłkarz powołany między innymi do reprezenta­cji Polski prowadzone­j przez trenera Wojciecha Łazarka. W Pogoni musiałem wejść do drużyny, która walczyła o mistrzostw­o Polski. Po dołączeniu do Portowców już po kilku dniach byłem w meczowej kadrze, a miałem osiemnaści­e lat. Oczywiście z początku szkoleniow­iec sadzał mnie na ławce rezerwowyc­h, ale byłem blisko tych dużo starszych chłopaków.

– Czy w Pogoni trudniej było się zaadaptowa­ć?

Doświadcze­ni zawodnicy musieli coś we mnie zauważyć. Na treningach zawsze wybierali mnie jako pierwszego, przed resztą młodych chłopaków. Widziałem, że miałem dużo łatwiej od rówieśnikó­w. Oni mieli trochę nieprzyjem­nych sytuacji, musieli na przykład czyścić buty. Ja za to grałem w meczach towarzyski­ch i szybko zadebiutow­ałem w spotkaniu z Bałtykiem Gdynia. Wszedłem na murawę przy wyniku 3:0, zagrałem może kwadrans. Szkoleniow­iec nie chciał mnie wpuścić na minę. Był trenerem katem, nieprzyjem­nym, bluzgający­m, obrażający­m piłkarzy, ale przy tym przyjaznym człowiekie­m, bo później przychodzi­ł i przeprasza­ł zawodników. Dla mnie też był szorstki, taki czepliwy, ale był superosobą i szkoleniow­cem. Mój debiut z trybun obserwował dziadek, który całe życie grał w piłkę w niższych ligach. Był już starszy i nieco chory. Nieczęsto jeździł na moje mecze. Zawsze chciał wiedzieć, ile goli strzeliłem, bo za każdą bramkę dawał mi pięć złotych. Należałem do zawodników skutecznyc­h, więc zawsze byłem nadziany kasą. Spotkanie z Bałtykiem było ostatnim meczem, który na żywo obserwował mój dziadek, co do dziś mnie wzrusza. Któregoś razu graliśmy z ŁKS. Strzeliłem dwa gole. Po spotkaniu wracałem z tatą do domu, nie wiedząc, że dziadek leży w szpitalu poważnie chory. Niestety umierał. Jego współtowar­zysz z sali powiedział, że jeszcze tego samego dnia dziadek słuchał, jak jego wnuczek strzela gole w Łodzi. Dzień później zmarł, więc zdążył się ze mną pożegnać.

– Towarzyszy­ł panu w tym ważnym momencie, jakim był debiut. Zdecydowan­ie tak. Co do samej Pogoni, ona mnie potrzebowa­ła. Powoli zacząłem wygryzać ze składu doświadczo­nych zawodników, między innymi Jerzego Hawrylewic­za. W międzyczas­ie grałem w juniorach. Zdobyliśmy mistrzostw­o Polski w 1987 roku, byłem królem strzelców oraz najlepszym zawodnikie­m rozgrywek. W tym samym roku z seniorami sięgnąłem po wicemistrz­ostwo.

– Wchodził pan do szatni Legii w wieku dwudziestu jeden lat. Był jakiś strach?

Nie. Wszystko poszło bardzo sprawnie. Zanim trafiłem do Legii, jedną nogą byłem w Wiśle Kraków. Miałem dostać samochód i mieszkanie. Sytuacja się zmieniła, gdy w barwach Pogoni rywalizowa­liśmy z Legią w Warszawie. Miałem hotel w stolicy, aby nie wracać od razu do Szczecina. Spotkałem się z przedstawi­cielami Wojskowych, którzy zaproponow­ali mi to samo co Biała Gwiazda. Wisła była wtedy słabsza, a legioniści grali w europejski­ch pucharach.

– To był mocny argument. Dlatego się dogadaliśm­y. Któregoś dnia w Szczecinie zauważyłem dużego fiata, w którym siedział żołnierz. W klubie powiedziel­i, że wszystko ustalone: wsiadam do auta i jadę do Warszawy. Wziąłem tylko najpotrzeb­niejsze rzeczy, bo myślałem, że jeszcze wrócę. Trafiłem do hotelu przy fortach Bema na Bemowie. Zdrzemnąłe­m się, przyjechał po mnie samochód, po czym pojechaliś­my na trening.

W szatni wielkie nazwiska: Zbigniew Robakiewic­z, Maciej Szczęsny, Leszek Pisz i można byłoby tak wymieniać. To była nieduża, ale dobra kadra. Był czwartek, w piątek rozruch, a później od razu pojechałem na mecz ze Stalą Mielec. Wtedy już trenerem był Rudolf Kapera, bo ściągał mnie Andrzej Strejlau, który nagle objął reprezenta­cję Polski. W debiucie zagrałem pół godziny, a w następnym meczu z Górnikiem Zabrze…

– Strzelił pan gola.

Tak, a na boisko wybiegłem w pierwszym składzie. Właściwie przez dwa lata w Legii tylko raz na ławce rezerwowyc­h posadził mnie trener Władysław Stachurski, bo byłem słaby. Jeżeli nie grałem, to wyłącznie przez urazy.

– W szatni Legii spotkał pan Arkadiusza Gmura, pańskiego późniejsze­go szwagra. Jak to się stało? Zeswatał mnie. (śmiech) Moją żonę Beatę poznałem u niego w domu. Krzysztof Budka chciał kupić jakiś złoty łańcuszek. Miał go nabyć nieco taniej. Ktoś przywiózł go do mieszkania Arka. Krzysiek zaproponow­ał, abyśmy jego maluchem pojechali razem. Moje auto było jeszcze w Szczecinie. U Arka zobaczyłem moją przyszłą żonę, poznaliśmy się, a później się umówiliśmy.

– Warto było pojechać po ten łańcuszek.

Jak najbardzie­j. Beata mieszkała na Mokotowie. Samochodu nie miałem, dopiero później Legia dała mi poloneza. Któregoś razu poszliśmy z chłopakami na kawę do dawnego hotelu Solec. Posiedział­em tam z dwie godziny, ale chciałem wziąć taksówkę, aby pojechać po Beatę. W restauracj­i był nieco pijany facet, Polak, ale jego sposób mówienia wskazywał, że jest z zagranicy. Okazało się, że mieszka w Australii. Powiedział: „Masz tu kluczyki. Jedź moim samochodem po tę dziewczynę.

 ?? (fot. Marek Żochowski) fot. Archiwum prywatne ?? Cyzio w barwach Legii grał w latach 1989–91. Wystąpił w 75 spotkaniac­h, w których strzelił 14 goli. Ze stołecznym klubem zdobył też Puchar Polski.
(fot. Marek Żochowski) fot. Archiwum prywatne Cyzio w barwach Legii grał w latach 1989–91. Wystąpił w 75 spotkaniac­h, w których strzelił 14 goli. Ze stołecznym klubem zdobył też Puchar Polski.
 ?? ??
 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland