Gdzie mi będzie lepiej niż w Legii?
ROBERT BŁOŃSKI: Rundę jesienną skończył pan z 2519 minutami na liczniku w klubie plus 147 minutami w kadrze. Wychodzi prawie 2700, czyli 30 pełnych meczów, pan wystąpił w 34. Niektórzy 3000 minut zbierają przez cały sezon. W całym poprzednim sezonie zaliczył pan 40 spotkań i 3265 minut. Kolosalna różnica.
PAWEŁ WSZOŁEK: Nawet nie wiedziałem, że te liczby mogą wyglądać aż tak szokująco. Ale dla piłkarza nie ma większej frajdy niż mecze. A jeszcze w Legii, w której rywalizujesz o mistrzostwo Polski, grasz w europejskich pucharach – czysta przyjemność. O reprezentacji nie wspomnę – w niej się nie czuje zmęczenia. Dziś, już po rundzie, jestem szczęśliwy, że się skończyła, miałem sporo dobrych występów, zdarzały się słabsze, ale chyba mogę być zadowolony. Skończyłem przedwcześnie, długo dokuczał mi mięsień przywodziciel, po przedostatnim meczu powiedziałem: „pas”. Dostałem zastrzyk z osocza i w styczniu powinienem być do dyspozycji trenera. Jakoś wyjątkowo zmęczony nie jestem, najbardziej doskwierały mi częste podróże – nie mogłem przeprowadzić swojego protokołu regeneracyjno-wypoczynkowego. Od lat pracuję z Piotrem Benewiatem, który jest z Gdańska – to mój trener przygotowania fizycznego, z którym konsultuję niemal wszystko. Parę lat temu po skończeniu kontraktu z QPR kilka miesięcy pozostawałem bez klubu. Mimo to, kiedy we wrześniu 2019 roku trafiłem do Legii, byłem gotowy do gry właściwie zaraz. Wyszykował mnie Piotrek. Teraz mam przeciążony mięsień, ale i dostałem czas na odpoczynek.
Odczuł pan te 2700 minut?
Da się z tym żyć. Szybko się regeneruję, bo dbam o siebie jak mało kto. Przywiązuję wagę do każdego szczegółu: odżywianie, nawodnienie, sen, odpoczynek. To wszystko jest niezwykle ważne i bardzo pomaga. W porównaniu z tym, co było kilka lat temu, zmieniłem swoje nawyki o 180 stopni. Organizm przystosował się do wysiłku co kilka dni. Teraz czuję mały przesyt piłki, ale kocham sport – oglądam transmisje, szczególnie kiedy grają Polacy. Latem zdarza mi się zarwać noc dla play-off NBA. Sport od zawsze wypełniał mi życie.
Ale nigdy tak jak w ostatnim półroczu. Graliśmy tak często i intensywnie, że nie było czasu, by o tym rozmyślać. Drugi dzień po meczu, kiedy organizm jest najbardziej zmęczony, spędzaliśmy w podróży na kolejne spotkanie. Wspaniała przygoda, napędzaliśmy się występami. Teraz głowa trochę zwolniła, bodźców jest mniej.
Psychicznie czuł się pan zmęczony?
Tak, szczególnie kiedy mieliśmy słabe wyniki w lidze. Ale najbardziej dokuczały mi momenty, w których nie mogłem się porządnie wyspać. Potrzebuję minimum sześciu godzin snu, a w ostatnim okresie to było zaburzone. Kiedy mogłem, dosypiałem w trakcie dnia – dobrze, że mam wyrozumiałą żonę, która mnie wspiera i o mnie dba. W życiu piłkarza ważny jest nie tylko trening na boisku, ale też to, co robi poza nim. Kiedyś usłyszałem we Włoszech, że dla piłkarza po trzydziestce trening regeneracyjny jest ważniejszy od taktycznego czy piłkarskiego. Zdrowa woda, kriokomora, czasem komora hiperbaryczna – to mój żywioł. Z Bartkiem Sliszem i Bartkiem Kapustką staramy się zawsze tego pilnować. Być może dlatego omijały mnie poważne kontuzje.
Artur Jędrzejczyk mówi o panu „Terminator”. Inni w Legii nazywają pana „Hulkiem”, a młodzież: „Terrorysta”.
Ha, ha, ha. Wszystko dlatego, że pilnuję, co kto je. Czasem patrzę młodym w talerz i zwracam uwagę na to, co się na nim znajduje. Nie znoszę byle jakiego posiłku, szczególnie w trakcie sezonu. Mój dzień zaczyna się od szklanki ciepłej, przegotowanej wody – zimą dodaję cytrynę. Na śniadanie jem naleśniki bądź gofry. Dzień po meczu przygotowuję śniadanie białkowe, dodaję więcej warzyw, jajko, hummus, chleb razowy z dynią. Od kilku lat staram się w ogóle nie jeść laktozy, żadnych produktów mlecznych, praktycznie unikam glutenu. Do kawy dodaję mleko sojowe. Wyjątek stanowi okres wakacyjny, kiedy jadę do Włoch – tam trudno uniknąć glutenu czy parmezanu. Staram się jeść produkty wysokiej jakości – jeśli makaron, to z mąki durum. Piję mnóstwo wody. Jestem wręcz chory na jej punkcie – uwielbiam wodę Fiji. Jeden pije trzy piwa dziennie, a ja wolę dobrą, jakościową wodę. Inwestuję w organizm, mam ten komfort i to szczęście, że stać mnie na takie produkty. Wolę wydać pieniądze na wodę, suplementy, trenerów, ponieważ pomaga mi to w karierze piłkarza. W Legii wielu chłopaków o siebie dba, suplementuje, przyjmuje isopowery, pije zdrowe soki.
Ale pan jest pod tym względem wyjątkowy: inna woda przed rozgrzewką, inna po rozgrzewce. Rano przyjmuję witaminę D, polecam każdemu. Po posiłku – koniecznie omega, czyli tłuszcze w płynie, kreatyna, magnez, koktajle białkowe. Każdy dietetyk panu powie, że to ważne. Chodzi o to, by tego nie zaniedbywać. Czasem mamy słomiany zapał, a po paru dniach się odechciewa albo zapominamy. A u mnie nie – systematyczność to podstawa. Namawiam do tego samego mamę i brata – mam na tym punkcie obsesję. Sporo czytam na ten temat, poznałem swój organizm, na odstępstwa pozwalam sobie w trakcie urlopu letniego i zimowego. Wtedy przez siedem–dziesięć dni jem to, na co mam ochotę.
Na przykład?
Podwójne tiramisu. Głowa tego potrzebuje. Kocham zdrowo jeść i napędzamy się z żoną. Czujemy i widzimy różnicę.
Po śniadaniu w domu jedzie pan na trening.
Nim wejdę do siłowni, wykonuję swój plan ćwiczeń zapobiegawczych. To fundament. Później trening, siłownia, odżywki, białko, kreatyna i odnowa. Praca z fizjoterapeutami to podstawa. Nie chcę wyjść na wszystkowiedzącego czy zwariowanego na tym punkcie...
...ilu ma pan trenerów?
Dietetyka, fizjoterapeutę i od przygotowania fizycznego plus opiekę fachowców w klubie, których praca pod kątem zawodników jest zindywidualizowana i skoordynowana. Dlatego też mieliśmy tak mało urazów w trakcie rundy. Znam wszystkie te osoby, ufam im, a współpraca daje efekty na boisku i poza nim. Inwestuję w siebie, czego owoce zbiorę także po karierze. Skończę z graniem w piłkę i wiem, że brzuch mi nie urośnie, a kolana czy stawy nie zaczną puchnąć. Znajomy powiedział mi, że ciało każdego człowieka jest jak bolid F1. Jak o niego zadbasz, tak będziesz jeździł. Aż maszyna się zepsuje. Przyjeżdżacie na mecz i kto pierwszy idzie na kozetkę do fizjoterapeuty?
Ja. Aktywacja bioder, ćwiczenia przepony, ćwiczenia oddechowe. On jest bardzo ważny przy wysiłku, często ćwiczę. Czasem, nawet jadąc windą, robię głębokie wdechy i wydechy. Potem odblokowanie stawów skokowych i kilkunastominutowe rytuały w siłowni. To, co wykonuję przed treningiem, robię też przed meczem. Wodę staram się pić ze szklanych naczyń – przed rozgrzewką musi być bogata w potas, żeby to, co człowiek wypoci, od razu było uzupełnione. Polecam wodę Vichy Catalan Barcelona, jest bogata w sole mineralne i magnez. Piję ją także
Kiedyś usłyszałem we Włoszech, że dla piłkarza po trzydziestce trening regeneracyjny jest ważniejszy od taktycznego czy piłkarskiego. Zdrowa woda, kriokomora, czasem komora hiperbaryczna – to mój żywioł. Z Bartkiem Sliszem i Bartkiem Kapustką staramy się zawsze tego pilnować. Być może dlatego omijały mnie poważne kontuzje.
w przerwie meczu. To samo robi większość kolegów z Legii.
Skąd się to u pana wzięło? Kiedy w 2013 roku w wieku 21 lat wyjeżdżał pan z Polonii Warszawa do Sampdorii Genua, sylwetka była bardziej opływowa.
Byłem okrąglutki. Nie zwracałem na nic uwagi. Byłem łasuchem, nawet nie zdaje pan sobie sprawy, ile batonów dziennie pochłaniałem. Jadłem jak niedźwiedź. Wszystko przetestowałem na własnej skórze. Po wyjeździe do Włoch diametralnie się zmieniłem – w Genui zacząłem zdrowo się odżywiać. Żona zapadła na chorobę Hashimoto.
Tak, z powodu problemów z tarczycą przestała jeść gluten, ja tak samo. Schudłem, zmieniła się moja sylwetka – nakręcaliśmy się wzajemnie. Dziś Magda jest dietetykiem. Je pan mięso?
Jem, choć miałem przerwę i jadłem tylko ryby. Okazało się, że jestem mięsożerny, ale w trakcie przerwy między rundami czy sezonami staram się to ograniczać i wracam do dobrej jakości ryb. Jeśli jem mięso, to raczej na obiad, a nie na kolację.
Alkohol?
Sporadycznie. Poważnie, nie służy mi, źle znoszę. Dlatego unikam, bo działa na mnie jak trucizna. Oczywiście są momenty, w których pozwalam sobie na kieliszek wina czy szklankę whisky. Ale w sezonie nie było czasu sobie pofolgować.
Jaki ma pan procent tkanki tłuszczowej?
Chyba siedem. Myślę, że w porządku. (śmiech) Chodzi o to, by to był ten dobry cholesterol.
Ile pan śpi?
Nie mniej niż sześć godzin. Najtrudniej jest po meczach, nie zawsze się da tyle pospać, ponieważ nim usnę, jest trzecia, czwarta, a przed ósmą trzeba wstawać. Zdarzają się dni wolne, w których nie nastawiam budzika. Pilnuję za to stałych pór posiłków.
Ile pan wyciska w siłowni?
Stówkę na sztandze spokojnie wyciągnę. Setka nie jest mi obca, mamy w zespole kilka „maszyn”. Fizycznie wytrzymaliśmy rundę znakomicie – jesteśmy pod opieką fachowców.
Dba pan o ciało, a o głowę też?