Mam szacunek do Plebiscytu
PRZEGLĄD SPORTOWY: Powiedział pan w trakcie Gali, że trening cardio ma już za sobą. Tętno z każdym kolejnym miejscem było coraz wyższe. Gdy zbliżaliśmy do czołowej dwójki, emocje już chyba były najwyższe?
BARTOSZ ZMARZLIK (CZTEROKROTNY INDYWIDUALNY MISTRZ ŚWIATA NA ŻUŻLU): Z każdym kolejnym miejscem te emocje narastały. W myślach ciągle pytałem się – czy to już? Kiedy w końcu wyczytają mnie? Im wyższe lokaty były odczytywane, tym człowiek bardziej się stresował.
Sportowcy często mówią, że trudniej jest się utrzymać na szczycie niż na niego wejść. Natomiast pan jest tego absolutnym zaprzeczeniem. Co roku na pełnym luzie zdobywa pan złoto mistrzostw świata. Moim zdaniem powtarzanie pewnych sukcesów jest zdecydowanie trudniejsze. Kiedy robisz coś pierwszy raz, wielu rzeczy nie jesteś świadomy. Kiedy już osiągasz to pierwsze mistrzostwo, masz poczucie, że już sporo wiesz. Jednak później w praniu okazuje się, że się mylisz, że twoje założenie jest błędne. Każdy rok przynosił u mnie inne okoliczności oraz inne spojrzenia. Moim zdaniem każdy sezon trzeba zamykać jak rozdział książki. Odcinać grubą kreską. Kiedy zaczynam sezon, staram się podchodzić do niego jak do nowego etapu. Świadomość, że zdobyłeś już kolejne tytuły, wcale nie pomaga, a raczej może jeszcze przeszkadzać. Moim zdaniem to są kolejne osiągnięcia, ale nie ma co dłużej nad nimi rozmyślać.
Radosław Majdan w naszym studiu opowiadał, że zabrał żonę na zawody Grand Prix w Warszawie i ona przez znaczną część wydarzenia miała zamknięte oczy, bo bała się, że coś wam się stanie. Odczuwała po prostu strach – wy jako żużlowcy macie takie momenty strachu, czy na takie odczucia w tym sporcie nie ma miejsca?
To nie pierwsza taka opinia, którą słyszę od innych. To jest jednak punkt widzenia ludzi z boku. Trzeba pamiętać, że ja zacząłem to robić jeszcze jako dziecko. Miałem wtedy sześć lat. Z czasem się do tego przyzwyczajałem. Dla mnie ściganie się jest czymś oczywistym i wręcz normalnym. Kiedy byłem małym chłopcem, nie rozmyślałem nad tym, że to jest niebezpieczne. Myślę, że gdybym tego nie umiał robić, to pewnie też inaczej bym do tego podchodził. Jednak moje dzieciństwo było bardzo szczęśliwe. Od początku mogłem bawić się sportem i wciąż się nim bawię. Nie wyobrażam sobie życia bez motocykla i żużla.
Jest pan w okresie przejściowym. Zakończył się jeden sezon, a drugi za chwilę rozpocznie. Sportowcy kochają emocje i stymulowanie do rywalizacji. Pan szuka jakichś rozwiązań w takim okresie? Zdecydowanie tak. Często rozmawiam o tym właśnie z żoną lub rodzicami. Rok dzieli się u mnie na etapy. Przy końcówce sezonu bardzo czeka się na tę ostatnią imprezę. Ma się trochę przesyt tego wszystkiego. Rywalizacja naprawdę bywa wyczerpująca psychicznie. Po zamknięciu sezonu robię sobie dwa, trzy tygodnie odpoczynku od żużla. Przestaję myśleć o tym, co robię na co dzień. Później krystalizują się plany. To wszystko płynie. Właśnie jestem w takim okresie. Naładowałem już baterie i zaczynam odczuwać brak motocykli. To jest ten moment, kiedy zaczynam być niecierpliwy. Nie chciałbym, żeby to tak długo trwało.
Wielcy żużlowcy często szukali inspiracji poza torem. Czy pan nie ma obaw, że ta dyscyplina może się znudzić po kilku kolejnych tytułach mistrza świata? Nie będzie pan potrzebował nowych bodźców?
Oj, nie! Ja mam dużo pasji, o których nie do końca mówię, a po cichu się im oddaję. Podczas przerwy zimowej udaje się panu w pełni odpocząć?
Jest przerwa, ale tak naprawdę cały czas jesteśmy w pracy. Codziennie normalnie trenujemy. Wiadomo, że nie tak intensywnie jak w sezonie i nie cały dzień, ale do tego dochodzi praca w warsztacie, czas dla rodziny, pasje, jak kolarstwo, zabawa w składanie starych motocykli i nagle okazuje się, że wstajesz o 6 rano, a wracasz do domu o 21. Zostaje położyć się spać. Czas leci niezwykle szybko. Wiele osób mówi, że za kilka lat stanie się pan żużlowcem wszech czasów. Jak pan do tego podchodzi? Nie zwracam na to uwagi. Staram się robić swoje, bo bardzo mnie to cieszy. Gdy jadę na trening czy zawody, gdy wsiadam w busa, mam takie uczucie jak mały chłopiec, który idzie do swojej piaskownicy bawić się swoimi najfajniejszymi zabawkami. Mając prawie 30 lat, czasami zamieniam się w tego małego chłopca i przeżywam często najwspanialsze chwile. Odkąd mam Antosia, ta świadomość jest inna, człowiek rozmyśla teraz o innych rzeczach. Gdy patrzę na niego, chciałbym zrobić wszystko, żeby był tak samo szczęśliwym dzieckiem, jak ja byłem.
A te nominacje do grona najlepszych sportowców w Polsce i odbieranie kolejnych nagród wyobrażał pan sobie jako dziecko? Myślę, że gdyby ktoś zapytał mnie o to dwadzieścia lat temu, w ogóle bym nie uwierzył, że będę mógł pojawiać się wśród tylu znakomitych gości, a co dopiero jeszcze zgarniać nagrody. A jednak to się dzieje. I cieszę się, że mogę być na kolejnych wydarzeniach. Mam wielki szacunek do tego Plebiscytu. Dla mnie to bardzo miły wieczór i lubię przyjeżdżać na Galę. Gdy staję na podium pomiędzy takimi nazwiskami, jest to niezwykłe uczucie.
Na kilku Galach już pan był. Nie da się przyzwyczaić?
Nie, za każdym razem te odczucia są świeże. Lubię ten rodzaj stresu i emocji. Korzystając z okazji, chciałbym podziękować całej żużlowej rodzinie i wszystkim kibicom, także tym nieżużlowym, za oddane głosy.
Pana skromność jest nie do podrobienia.
Nikogo nie udaję, tylko mówię, jak jest. Dlatego czasami uciekam od odpowiedzi na pytania, bo jeśli nie jestem w coś zagłębiony, nie chcę zabierać głosu na siłę. Wiem, że czasami ktoś chce mnie pociągnąć za język, jakoś nakierować. Staram się od tego uciekać.
Nazwisko Bartosz Zmarzlik kojarzone jest z żużlem. Jak to jest być ambasadorem polskiego żużla? Nie zależy mi na tym, żeby szukać rozgłosu. Przede wszystkim chciałbym, żeby jak najwięcej ludzi oglądało żużel.
Jak mam okazję pokazywać się w innych miejscach, gdzie nasz sport jeszcze nie dotarł, chętnie to robię. Uważam, że warto pokazywać żużel i o nim rozmawiać. To piękny sport, który bardzo kocham. Dlatego chciałbym tą miłością zarazić jeszcze więcej ludzi.
W pana dorobku brakuje jeszcze zwycięstwa przed publicznością w Warszawie.
Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie jest moim celem wygrać Grand Prix przed polską publicznością i w dodatku na PGE Narodowym. Na razie jest pod górkę, ale się nie napalam. Chcę pojechać dobre wyścigi, a wygrana przyjdzie z czasem.
Zgarnął pan już siódmą statuetkę za miejsce w dziesiątce Plebiscytu „PS”. Wszystkie cieszą tak samo? Dwa razy za plecami udało mi się zostawić Roberta Lewandowskiego, a to duży wyczyn. Każda z tych statuetek cieszy i ma inną historię. No i dobrze się to prezentuje na szafce.
ROZMAWIALI DOMINIK LUTOSTAŃSKI, KRYSTIAN NATOŃSKI I MARIUSZ RAJEK
Gdy mam okazję pokazywać się w miejscach, gdzie nasz sport jeszcze nie dotarł, chętnie to robię. Uważam, że warto pokazywać żużel i o nim rozmawiać.