Ciągle drugi, a najlepszy
Ryoyu Kobayashi po raz trzeci w karierze zwyciężył w Turnieju Czterech Skoczni. Polacy w tej imprezie byli tylko tłem dla rywali, choć w Bischofshofen zaliczyli najlepszy konkurs w sezonie.
Tegoroczny triumf Kobayashiego w TCS znacząco różnił się od dwóch pierwszych zwycięstw Japończyka. Gdy w sezonie 2018/19 po raz pierwszy sięgał po Złotego Orła, dołączył do Svena Hannawalda i Kamila Stocha, wygrywając na wszystkich czterech arenach tej imprezy. Trzy lata później był bliski powtórzenia tego niezwykłego wyczynu, ale w ostatnich zawodach zajął piąte miejsce. Teraz z kolei został dziewiątym skoczkiem w dziejach, który okazał się najlepszy w TCS, a nie wygrał po drodze żadnego konkursu.
Wyżej już tylko Ahonen i Weissflog
W 72. edycji turnieju Kobayashi na wszystkich obiektach zajmował drugie miejsce, a żeby było ciekawiej, za każdym razem pokonywał go ktoś inny. W Oberstdorfie triumfował Andreas Wellinger, w Garmisch-partenkirchen Anže Lanišek, w Innsbrucku Jan Hörl, a w Bischofshofen najlepszy okazał się Stefan Kraft. Dla 30-letniego Austriaka, lidera PŚ, była to już szósta wygrana w sezonie, która pozwoliła mu na zajęcie trzeciej pozycji w całym TCS. Rozczarowani mogą czuć się Niemcy, którzy na wygraną w imprezie czekają od 2002 roku. Wellinger prowadził na półmetku tegorocznego turnieju, lecz w Austrii był dwukrotnie piąty i ostatecznie stracił do Kobayashiego 24,5 pkt.
Już wielki szlem sprzed pięciu lat zapewnił Japończykowi honorowe miejsce w historii TCS, ale on nie zamierzał na tym poprzestać i dalej buduje swoją legendę. Z trzema turniejowymi zwycięstwami wskoczył na najniższy stopień podium klasyfikacji wszech czasów. Po trzy triumfy mają także w dorobku Kamil Stoch, Norweg Bjoern Wirkola oraz Helmut Recknagel z NRD. Wyżej w klasyfikacji znajdują się już tylko Niemiec Jens Weissflog (cztery wygrane) oraz Janne Ahonen (pięć). Co ciekawe, Fin był do soboty ostatnim skoczkiem, który zwyciężył w TCS bez konkursowego triumfu. Tej sztuki dokonał 25 lat temu, gdy na szczyt turniejowego podium wstępował po raz pierwszy.
Wielki skoczek, wielka zagadka
Kobayashi jest jedną z najbardziej tajemniczych postaci skoków narciarskich. Komunikuje się głównie w języku japońskim. Towarzyszy mu tłumacz, ale trudno namówić go na wywiad. A jeśli już się uda, to skoczek odpowiada bardzo zwięźle. W grudniu zgodził się jednak na rozmowę z dziennikarzami „Przeglądu Sportowego” Onetu. Przyznał wówczas między innymi, że nie lubi trenować, woli np. dobre jedzenie czy degustację alkoholi. – Wciąż nie lubię ćwiczyć. Czasem muszę, do tego trenerzy mi każą, ale oni od tego są i zawsze mówią, że trzeba robić więcej. Każdy to samo – śmiał się Kobayashi. Poza sukcesami w TCS 27-letni Japończyk ma w dorobku już złoto i srebro igrzysk olimpijskich, dwie Kryształowe Kule za PŚ, triumf w Raw Air, a także srebro MŚ. Przed pięcioma laty w Seefeld był bliski mistrzostwa świata. Na skoczni normalnej prowadził po pierwszej serii, ale finałowy skok oddawał w ekstremalnych warunkach i spadł na 14. miejsce. Jeszcze w tym miesiącu może natomiast uzupełnić dorobek o medal MŚ w lotach (25–28 stycznia, Bad Mitterndorf) – jedynej imprezy, w której nigdy nie stał na podium. W ostatniej dekadzie sukcesami z Kobayashim mogą się równać tylko Stoch czy Kraft. Ryoyu jest na najlepszej drodze, by stać się jednym z największych skoczków w historii. Sam jednak unika porównań do poprzedników. – To inne pokolenia. Nie żyłem w ich czasach, nie skakałem w ich stylu – ucina. Jednym ze znaków rozpoznawczych Kobayashiego jest odporność psychiczna. Świetnie radzi sobie z rolą faworyta i nie przerażają go wielkie wyzwania. Potwierdził to, sięgając choćby po tytuł mistrza olimpijskiego czy wygrywając wszystkie konkursy TCS przed pięcioma laty. Teraz również w Bischofshofen poradził sobie, gdy skakał w roli lidera. – Presja jest zawsze. Pomaga się skupić, być czujnym i skakać daleko. A to z kolei pozwala się cieszyć tym, co robisz – tłumaczy Japończyk.
Polacy daleko, ale coś drgnęło
Zdecydowanie mniej powodów do radości podczas TCS, tak jak od początku zimy, mieli Polacy. Ta edycja była dla nas jedną z najgorszych w XXI wieku. W ubiegłym sezonie mieliśmy trzech przedstawicieli w czołowej piątce klasyfikacji końcowej, a teraz zaledwie dwóch – tyle że w czołowej „20”. Stoch był 15., a Piotr Żyła 17. Jednak wreszcie w przypadku naszych skoczków zaczyna się mówić o jakichkolwiek pozytywach. W Innsbrucku i w Bischofshofen zaliczyli dwa najlepsze występy w sezonie. W sobotę po raz pierwszy do drugiej serii dostało się aż pięciu naszych reprezentantów. Nadal zajmują odległe lokaty z dużą stratą do podium, ale w porównaniu z pierwszymi konkursami PŚ można dostrzec delikatną poprawę.
– Największa różnica pomiędzy tym, co było, a tym, co jest, polega na tym, że czołowe miejsca znajdują się w naszym zasięgu. Na początku sezonu tak nie było. Naszym celem są miejsca w najlepszej dziesiątce, ponieważ teraz jest to naprawdę możliwe – mówi Thomas Thurnbichler. – Wcześniej musiałem być realistą. Aby zajmować miejsca w dziesiątce, potrzebowaliśmy szczęścia. Teraz jesteśmy w stanie wywalczyć to nawet bez niego. Po prostu wystarczy, że wykonamy dwa dobre skoki. Wszyscy zrobili postęp, więc nie chciałbym nikogo wyróżniać. Poziom zawodników rośnie, podobnie ich pewność siebie. Wykonali dobrą pracę – zaznacza selekcjoner kadry.
Już niebawem naszych skoczków czeka kolejne wyzwanie. W piątek kwalifikacjami w Wiśle zainaugurowana zostanie pierwsza edycja Polskiego Turnieju, na który złożą się zawody właśnie na skoczni im. Adama Małysza, a także w Szczyrku i Zakopanem. WSPÓŁPRACA NATALIA ŻACZEK,
„PRZEGLĄD SPORTOWY” ONET