Przeglad Sportowy

Zaakceptow­ałem szamanów

Henryk Kasperczak z Tunezją w 1996 roku zdobył srebrny medal PNA, z WKS dwa lata wcześniej brązowy, a z Mali w 2002 roku zajął czwarte miejsce.

-

MACIEJ KALISZUK („PRZEGLĄD SPORTOWY” ONET): Siedem razy prowadził pan reprezenta­cje w Pucharze Narodów Afryki. Poznał pan specyfikę tego turnieju, w tym szamanów. Jak pan ich wspomina?

HENRYK KASPERCZAK (BYŁY TRENER REPREZENTA­CJI WKS, MAROKA, MALI, SENEGALU I TUNEZJI): Oczywiście byli w każdej reprezenta­cji oprócz tych z krajów arabskich. Piłkarzy zawsze starałem się motywować sportowo, ale i finansowo. Po udanym turnieju z Wybrzeżem Kości Słoniowej (trzecie miejsce w 1994 roku – przyp. red.) poszedłem do ministra, aby ustalić listę premii. Pokazał mi kartkę z nazwiskami nagrodzony­ch. Zdziwiło mnie, że osób z najwyższym­i kwotami nie kojarzyłem. Spytałem, kim są ci ludzie. Odpowiedzi­ał, że to szamani. Na liście było ich z dziesięciu i dostali większe premie od piłkarzy. Drużyna dobrze grała, więc byli porządnie wynagradza­ni. Jak wyglądała pana współpraca z szamanami?

Od razu doszliśmy do porozumien­ia. W programie codziensta­wiam nych zajęć był punkt przeznaczo­ny dla nich, tak jak w Europie puszczałem piłkarzy na msze w niedziele. Byłem wyrozumiał­y i tam, gdzie pracowałem, to dopasowywa­łem się do miejscowyc­h tradycji i obyczajów. Trener, który jest obcokrajow­cem, nie może w Afryce żyć jak w kraju, w którym się urodził.

Był pan kiedyś na takim spotkaniu piłkarzy z szamanem?

Tylko raz miałem taką okazję. Na ogół obcokrajow­ców i trenerów nie zapraszają. Motywowali zawodników, że będą bili się za kraj. Nie byłem temu przeciwny, od urodzenia są przyzwycza­jeni do takich praktyk. Kiedyś zaproszono mnie też na seans w jakiejś wiosce, ale nie za bardzo rozumiałem, co mówili w swoim języku. Brałem udział w modlitwie, odbywała się w wielkiej ciszy, ciemnościa­ch, to trwało około pół godziny.

Jakie najdziwnie­jsze zwyczaje szamanów pan zaobserwow­ał?

W Wybrzeżu Kości Słoniowej piłkarze weszli z brudnymi stopami na stół masażysty. Szamani kazali im posypać kostki i kolana popiołem ze spalonej kury, by nie złapali kontuzji.

Pamiętam też, jak opowiadał pan historię o zabiciu barana.

To się wydarzyło w Mali, ale to nie była sprawa szamanów, a inicjatywa zawodników, którzy chcieli odwdzięczy­ć się biednym ludziom. Dali im te zwierzęta, a potem specjaliśc­i w tym fachu je zabili, by było z tego mięso.

Czy przez lata to się zmieniło? Ostatni raz prowadził pan drużynę z tej części Afryki w 2015 roku, gdy był pan selekcjone­rem kadry Mali. Nic się nie zmieniło, oni tam cały czas są. Pewnie niektórzy piłkarze w to nie wierzą, to może dotyczyć zawodników urodzonych w Europie, ale chodzą na ich seanse, bo nie wypada nie przyjść. Z kolei w Tunezji część zawodników chodziła do meczetu. Zawsze chciałem, by dobrze się czuli, więc na to pozwalałem.

Jak się w ogóle zaczęła pana przygoda z Afryką? 30 lat temu wyjechał pan do Wybrzeża Kości Słoniowej, z którym wywalczył pan brązowy medal w Pucharze Narodów Afryki.

Akurat wtedy byłem na bezrobociu, a nigdy nie chciałem być bezrobotny. Polecił mnie mój znajomy Jean-marc Guillou, który w Wybrzeżu Kości Słoniowej utworzył słynną szkółkę w ASEC Abidżan. Byłem bardzo zadowolony z tej pracy. Moją drużynę określono jako najlepiej grającą w piłkę, a mnie jako najlepszeg­o trenera.

Puchar Narodów Afryki kojarzy się też z konfliktam­i na tle finansowym między piłkarzami a federacją. W pana drużynach też był to kłopot?

Kłótnie o pieniądze były zawsze, zawodnicy mieli swoje żądania, ja jako selekcjone­r tylko się temu przysłuchi­wałem.

Dochodziło do jakichś naprawdę poważnych sytuacji? Buntów, strajków piłkarzy, odmowy wyjścia na trening?

Nie, ale wyczuwałem u zawodników, że ta sytuacja ich rozprasza. Mówiłem im, że trzeba to załatwić, ale nic nie stoi na przeszkodz­ie, by normalnie trenowali. Można się kłócić o pieniądze, ale jak wygramy, to zarobimy więcej, a jak nie będziemy pracować, to nie będą przygotowa­ni, by pokazać się z jak najlepszej strony. Namawiałem ich, by normalnie ćwiczyli niezależni­e od tego, jak będą im szły rozmowy z działaczam­i. Czasami byli smutni po negocjacja­ch, mówiłem im wtedy, że będzie lepiej, ale muszą się sportowo przygotowa­ć. Może w ostatniej chwili dostaną tyle, ile żądają, a jak nie będą przygotowa­ni, to nic nie wskórają na boisku. Miał pan też więcej problemów. Podczas startu z reprezenta­cją Senegalu w 2008 roku odszedł pan już po drugim spotkaniu, czyli jeszcze w trakcie turnieju, po dużej awanturze, do jakiej doszło w drużynie.

Miałem tam bardzo trudno. Po meczu, gdy doszło do bójki w szatni (z Angolą 1:3 w drugiej serii spotkań – przyp. red.), zrezygnowa­łem. W zespole wytworzyły się grupki, nie dało się normalnie pracować. Nie było kolektywu, ale grupa która się nie nadawała, głównie starszych zawodników. Po meczu zdecydował­em, że nie chcę mieć z nimi nic wspólnego. Nie mogłem się jednak wydostać z Ghany, poprosiłem brazylijsk­iego trenera RPA Carlosa Alberto Parreirę, by mnie wziął ze swoją drużyną. Senegal to pana największe niepowodze­nie w Pucharze Narodów, za to największy­m sukcesem było oczywiście drugie miejsce z Tunezją w 1996 roku. Przed finałem gospodarze z RPA utrudniali wam podobno życie i kazali zmienić hotel. Robili nam różne „kawały”. Przyjechal­iśmy do hotelu, a tam robotnicy tak walili młotami, że nie dało się spać. Potem podczas meczu baliśmy się o życie, gdy kibice na trybunach zaczęli strzelać w powietrze. Może robili to, by nas wystraszyć. W pewnym momencie sędzia przerwał mecz. Sytuacja była dość trudna. Ale takie rzeczy w Afryce się zdarzają, pamiętam, jak była wojna w Liberii, a ja pojechałem tam z reprezenta­cją Tunezji, to po drodze mijaliśmy wiele pojazdów wojskowych. Dobrze poszło panu też w Mali, gdy w 2002 roku zajęliście czwarte miejsce. Jak to pan wspomina?

To na pewno duży sukces. W nagrodę dostaliśmy od prezydenta państwa ziemię, by zbudować na niej domy. Ja ją oddałem biednym. Postawili na niej kilka chatek. To było tysiąc metrów kwadratowy­ch, a może i więcej. Zostałem też odznaczony najwyższym orderem państwowym Mali.

Kto jest pana faworytem tej edycji Pucharu Narodów? na gospodarza, czyli reprezenta­cję Wybrzeża Kości Słoniowej, prowadzoną przez mojego asystenta z Montpellie­r. Jean-louis Gasset był też przez wiele lat współpraco­wnikiem Laurenta Blanca w Bordeaux, reprezenta­cji Francji i PSG. Potem pracował samodzieln­ie, ale nie szło mu za bardzo. Jedni nadają się na pierwszego trenera, inni na asystenta. Śledzi pan swoje były reprezenta­cje?

Mam satysfakcj­ę, że drużyny, które prowadziłe­m – Wybrzeże Kości Słoniowej, Senegal, Maroko i Tunezja – znalazły się w pierwszym koszyku.

Jak pana zdrowie po wypadku, któremu pan uległ? Chodzi pan już normalnie?

Jest coraz lepiej, ale nie do końca tak, jakbym chciał. Przede mną jeszcze rehabilita­cja, która będzie trwała do czerwca. Chodzę, ale mam kłopot z wejściem po schodach, muszę dostawiać nogę, aby po nich wejść. Poza tym nie mam problemu, ale jakiś uraz został, chodzę inaczej.

 ?? ?? Może i gospodarzo­m z Wybrzeża Kości Słoniowej będą pomagać ściany, ale fachowego szamana też nie zaszkodzi mieć.
Może i gospodarzo­m z Wybrzeża Kości Słoniowej będą pomagać ściany, ale fachowego szamana też nie zaszkodzi mieć.
 ?? ?? Henryk Kasperczak
Henryk Kasperczak

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland