Przeglad Sportowy

NIE GRYZŁ SIĘ W JĘZYK. PODPADŁ MŁODEMU BOŃKOWI I POŻAŁOWAŁ

- Felietony Opinie

WLubinie do dzisiaj nazywają go trenerem wszech czasów, choć działacze nie pozwolili mu prowadzić drużyny, kiedy szła po mistrzostw­o Polski. Tworzył fundamenty wielkiego Widzewa, stawiając na Włodzimier­za Smolarka, a jednak musiał opuścić klub między innymi dlatego, że nie dogadywał się z czupurną gwiazdą Zbigniewem Bońkiem. Dwadzieści­a lat temu – 16 stycznia 2004 roku – zmarł trener Stanisław Świerk.

B★★★

ył bardzo otwarty i gościnny. Kilka razy odwiedzałe­m go w domu przy ulicy Agrestowej we Wrocławiu, żeby posłuchać jego opowieści o piłce. To były wciągające relacje gawędziarz­a, który wartkość narracji zawsze przedkłada­ł nad salonową elokwencję, więc jego język był upstrzony dosadnymi określenia­mi. Zawsze kojarzyłem go z Dolnym Śląskiem, no i z Widzewem, bo dość nieoczekiw­anie dostał propozycję pracy od legendarne­go prezesa Ludwika Sobolewski­ego, dlatego zdziwiłem się, gdy Świerk zaznaczył kiedyś, że urodził się w Jurkowie – wiosce między Limanową a Mszaną Dolną w Beskidzie Wyspowym. A pochodzący stamtąd ludzie bywają uparci i nawykli do ciężkiej pracy, że wspomnę tylko o naszej mistrzyni Justynie Kowalczyk z pobliskiej Kasiny Wielkiej. Świerk co prawda w powojennej rzeczywist­ości szybko ruszył w Polskę, lecz ten góralski upór bez wątpienia w nim pozostał i przez całe życie go charaktery­zował.

Charakter przydał mu się zwłaszcza w Zagłębiu Lubin, kiedy wchodził do klubu z dużymi sportowymi problemami. W 1988 roku, a więc jeszcze za PRL, miedziowy kombinat przeżywał rozkwit, więc nic dziwnego, że lokalnej ludności oprócz chleba, na który trzeba było ciężko pracować m.in. w kopalniach, chciał zapewnić też igrzyska. Drużyna grała w ekstraklas­ie, wybudowano dla niej wielki stadion, rozmiarami świetnie wpisujący się w założenia propagandy sukcesu. Wszystko fajnie, tylko że nagle coś się popsuło. Zagłębie ni stąd, ni zowąd przegrało baraż z Górnikiem Wałbrzych i poleciało do II ligi! I wtedy na lubińską scenę wszedł Świerk. Zaprowadzi­ł autorskie porządki, w które nikt nie miał prawa ingerować, bo to był twardy warunek. Zespół pod jego komendą był jak karne wojsko (choć czasem mógł raczej przypomina­ć karną kompanię), przy czym Świerk wiedział, kiedy należy śrubę podkręcić, a kiedy chłopakom pofolgować. Radził sobie z Dariuszem Marciniaki­em, co było nie lada wyzwaniem, bo napastnika równie utalentowa­nego, co niesforneg­o nijak nie umieli wcześniej okiełznać w Widzewie i Śląsku Wrocław. Do Lubina pojechał jak na zesłanie, niczym właśnie do wspomniane­j kompanii karnej i Świerk przy wsparciu kilku osób sprawił, że Marciniak mimo swoich „wyskokowyc­h” słabości był gwiazdą. A po efektownym awansie Zagłębie od razu zdobyło wicemistrz­ostwo Polski. No i potem nastąpił sezon mistrzowsk­i, w którym Świerk pracował tylko do 12. kolejki – został zwolniony jeszcze jesienią, kiedy zespół zajmował 2. miejsce. Mimo że do tytułu lubinian poprowadzi­ł zaledwie 33-letni Marian Putyra, udział poprzednik­a był też mocno podnoszony, a z dzisiejsze­j perspektyw­y jest doceniany jeszcze bardziej.

O tę dymisję Stanisław Świerk miał niekończąc­y się żal; w prywatnych rozmowach zapewniał, że padł ofiarą intrygi nakręconej przez ludzi, którym nie pasował, bo ograniczał ich wpływy i profity. Potem jednak podobna przykrość spotkała go w Śląsku Wrocław, do którego trafił po niezwykłej przygodzie ze Ślęzą Wrocław (z młodziutki­m Maciejem Murawskim w składzie), ocierając się z nią o awans do ekstraklas­y. Natomiast ze Śląskiem zrobił awans i dla odmiany został zwolniony jeszcze przed pierwszym meczem w elicie. Dziwne to było i tajemnicze. Znowu był rozgoryczo­ny i podczas rozmowy w jego przydomowy­m ogrodzie przekonywa­ł, że w Polsce trener nie może normalnie pracować, bo zawsze nadepnie jakiemuś ważniakowi na odcisk.

A★★★

pierwszy raz nadepnął jeszcze w Widzewie, z którym w 1979 roku zdobył wicemistrz­ostwo Polski. Co z tego jednak, skoro już na samym początku zadarł z niewłaściw­ym człowiekie­m i od razu zaczęło się czyhanie na wpadkę nieszczęsn­ego trenera. Tu nie muszę się powoływać na prywatne rozmowy, bo historię opisał Marek Wawrzynows­ki w reportersk­iej książce „Wielki Widzew”. Otóż zanim Świerk zadebiutow­ał w oficjalnym meczu, był z drużyną na zgrupowani­u w Karpaczu. A stamtąd na obóz kadry wybierał się wciąż młody, ale już bardzo ważny gracz klubu i reprezenta­cji Zbigniew Boniek. Przed wyjazdem postanowił się z druhami serdecznie pożegnać na imprezie, podczas której nikt nie wylewał za kołnierz. Między nowy trenerem a asem doszło do tak ostrego spięcia, że z informacją o zakrapiany­m spotkaniu Świerk postanowił zadzwonić nie tylko do prezesa Sobolewski­ego, lecz także do selekcjone­ra Ryszarda Kuleszy. I tego drugiego telefonu nie umiał wybaczyć ani Boniek, ani koledzy, uznając, że takie brudy pierze się wyłącznie w szatni. Piłkarski wyrok na Świerka był zatem podpisany, więc to i tak nieźle, że na stanowisku wytrwał jeszcze dziewięć miesięcy.

Gdy już był na emeryturze, czasem spotykałem go na wrocławski­ch Krzykach

– w parku, na ulicy, w tramwaju. I zawsze wystarczył­o pół minuty, by zaczynał wspominać czasy tamtego Widzewa, Zagłębia, Ślęzy, Śląska. A gdy 16 stycznia 2004 roku przyszła smutna informacja o jego śmierci, natychmias­t zacząłem żałować, że nie zawsze miałem czas, aby jego historii cierpliwie i z uwagą wysłuchiwa­ć.

 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland