SPEKTAKL PIĘKNY, ALE BEZ AKTORÓW
Ozaproszenia bili się wszyscy. Każdy chciał się pokazać na gali FIFA. Pełna sala, wszystkie miejsca zajęte, reflektory, efekty specjalne, muzyka, transmisja do kilkudziesięciu krajów, miliony ludzi przed telewizorami. No i jakoś głupio wyszło, bo zabrakło aktorów. Nagrody The Best dla najlepszego piłkarza świata nie odebrał Leo Messi, bo go nie było. Drugiego w tym głosowaniu – Erlinga Haalanda zresztą też, trzeciego – Kyliana Mbappe również zabrakło. Nie przysłali nawet kogoś, kto by odebrał nagrody. Główną musiał wznieść… prowadzący galę. Napisać „kuriozalny spektakl” to stracić okazję na użycie słowa „bzdura”. Po cholerę było się tak nadymać i ośmieszać!
Ta karykaturalna, poniedziałkowa impreza w Londynie pokazała, jakim nieporozumieniem są takie plebiscyty i jaką wartość mają nawet dla nagradzanych. Przecież organizatorzy musieli mieć świadomość, że wyróżnionych nie będzie. I wyszło szydło z worka – FIFA i wspólnicy robią to tylko dla siebie, by błyszczeć w świetle jupiterów. A że zabrakło laureatów, to może i lepiej, nie odwracali uwagi od organizatorów. To może zbyt złośliwe. Bo przecież to nie działacze FIFA głosują, lecz kapitanowie i trenerzy wszystkich reprezentacji na świecie, a także kibice. Ktoś to jednak firmuje i się ośmiesza. Co roku są kontrowersje dotyczące wyborów najlepszych, ale teraz ludzie się już tylko śmieją. W zeszłym roku Messi odbierał Złotą Piłkę jako kapitan mistrzów świata, dzięki niemu Argentyna wygrała mundial. A i tak podważano werdykt. Teraz miał być oceniany okres po mistrzostwach. Za Messim przemawiało mistrzostwo Francji, które i tak drużyna PSG zdobyłaby bez problemów bez niego. I jeszcze Puchar Lig (amerykańskiej i meksykańskiej), o którym mało kto w ogóle słyszał. Czym tu się chwalić i jak porównywać do innych trofeów, o które walczą najlepsze kluby na świecie? Kto w ogóle w Europie zarywa noce i ogląda mecze Miami? No ja, człowiek uzależniony od oglądania gry Messiego. I powiem Wam szczerze, że moim zdaniem poziom MLS to mniej więcej druga liga hiszpańska, i to raczej nie jej czołówka. Słabiutkie wyszkolenie techniczne, przestarzały styl gry, unikanie akcji indywidualnych, niestosowanie pressingu. Jak ktoś się uprze, to może tylko pochwalić dobrze wykonywane rzuty rożne. Niepoważne jest przyrównywanie tamtych rozgrywek do europejskich. Liczbą goli i rangą zdobytych tytułów Messi absolutnie nie zasłużył na zwycięstwo. Patrząc na ten okres, zwróciłbym raczej uwagę na rewolucję, jaką wywołał w amerykańskiej piłce, podpisując kontrakt w Miami. Jak wielkim bodźcem dla piłki w USA stało się jego przybycie, ilu ludzi przyciąga na trybuny, jak popularyzuje tę dyscyplinę. Może i zasłużył na The Best, ale raczej w nieistniejącej kategorii influencera. Argentyńczyk zdobył w karierze tyle najprzeróżniejszych pucharów i trofeów, że nawet nie zauważy, że przybędzie mu jeszcze jedno. To mu niepotrzebne i jeszcze irytujące tylu ludzi. U nas nawet do Roberta Lewandowskiego są pretensje, że to właśnie za sprawą jego głosu Messi wygrał z Haalandem, bo dostali tyle samo punktów, a o zwycięstwie Argentyńczyka zdecydowała większa liczba pierwszych miejsc w głosowaniu kapitanów reprezentacji. A co dopiero mają powiedzieć kibice Realu Madryt, skoro Messiego na pierwszym miejscu postawili kapitanowie Chorwacji (Luka Modrić) i Urugwaju (Federico Valverde)? Ciekaw jestem, ile meczów Messiego w Ameryce obejrzeli oni i ich koledzy z innych krajów?
Oczami wyobraźni widzę galę z 2030 roku. „The winner is…”. No nie, znowu!