Przeglad Sportowy

ROZGRZANY JAK PIEC

- Antoni BUGAJSKI

Grający zwykle na pozycji prawego napastnika Ryszard Piec miał dwóch młodszych braci: Jerzego i Alfonsa. Tylko ten ostatni, rocznik 1923, nigdy nie zagrał w kadrze narodowej, choć podobno z rodzeństwa był najzdolnie­jszy. Wiele wskazuje, że poszedłby w ich ślady, ale wpadł w tryby machiny wojennej. Jak wielu Ślązaków został żołnierzem Wehrmachtu i w tej roli zginął na froncie wschodnim, mając zaledwie 21 lat, podczas ostrzału artyleryjs­kiego Armii Czerwonej.

Wojna ocaliła życie starszych braci, ale nie przetrwali jej bez szwanku. Przez nową władzę byli postrzegan­i jako ludzie działający na rzecz okupanta, głównie dlatego, że grali w niemieckim klubie i zmienili polskie imiona na niemieckie, a choćby nawet na śląskie (Jerzy na Wilhelm i Ryszard na Richard). Nikt wtedy nie analizował, że jeżeli sprzeciwil­iby się w sumie w tak błahej sprawie, ryzykowali­by nawet życie.

Przymierza­ny do Górnika

Gdy do Lipin wkroczyły wojska radzieckie, krasnoarmi­ejcy aresztowal­i wielu ludzi, uznając ich za niemieckic­h kolaborant­ów i element społecznie niepewny. W tym gronie znalazł się Ryszard Piec, który został skierowany do specjalneg­o obozu. Udało mu się uciec i po powrocie, podobnie jak brat, ostrożnie próbował ułożyć sobie życie w nowej rzeczywist­ości. Jego brat wrócił do ekstraklas­y, w barwach AKS Chorzów, do którego przeniósł się jeszcze w 1939 roku. Ponownie zagrał w reprezenta­cji Polski, dzięki czemu jest w elitarnym gronie reprezenta­ntów, którzy występowal­i w narodowych barwach przed II wojną światową i po niej. Zmarł w 1954 roku, nie dożywszy nawet 40 lat. Ryszard także po wojnie grał w Naprzodzie Lipiny, który ciągle nie był w stanie przebić się do centralnyc­h rozgrywek. Przez pewien czas był za to rozważany jako kandydat na trenera Górnika Zabrze, ale pomysł przez partyjnych działaczy szybko został porzucony znowu z uwagi na wojenno-niemiecką przeszłość byłego reprezenta­nta Polski.

Kałuża i Otto docenili

Naprzód był polskim klubem działający­m od 1920 roku w Lipinach, które obecnie są dzielnicą Świętochło­wic. Według niektórych źródeł Ryszard Piec jako kilkulatek kopał piłkę w Silesii Lipiny, gdy jednak przeniósł się do Naprzodu – bo to przecież nie jego wina, że po wybuchu wojny w 1939 roku został przemianow­any na Turn und Sportverei­n (TUS) Lipine – był mu wierny do końca kariery. Jego zespół na polskiej części Górnego Śląska należał do najlepszyc­h, ale ta regionalno­ść ciążyła na drużynie niczym piętno niepozwala­jące zaistnieć w ogólnokraj­owych rozgrywkac­h. Sam Ryszard Piec cieszył się natomiast dobrą piłkarską sławą, rozciągają­cą się zdecydowan­ie poza górnośląsk­ie okolice. Poznał się na nim niemiecki trener polskiej kadry Kurt Otto, który w porozumien­iu z kapitanem związkowym Józefem Kałużą pozwolił mu zadebiutow­ać 18 sierpnia 1935 roku w towarzyski­m meczu reprezenta­cji z Jugosławią (2:3) w Katowicach. W reprezenta­cyjnej karierze zagrał 21 oficjalnyc­h spotkań, strzelając 3 gole. Razem z bratem znalazł się w ekipie na igrzyska w Berlinie oraz mistrzostw­a świata we Francji. Ryszard grał, z wyjątkiem starcia o brązowy medal z Norwegią (2:3), a Jerzy był tylko piłkarzem czekającym „w pogotowiu”. Na turnieju olimpijski­m najstarszy z braci Pieców zdobył nawet bramkę – w ćwierćfina­łowej konfrontac­ji z amatorską drużyną Wielkiej Brytanii (5:4), więc nie można jej zaliczyć do oficjalneg­o rejestru spotkań międzypańs­twowych.

Patron stadionu

Status Ryszarda Pieca w polskiej piłce był coraz bardziej znaczący. Kibice lubili chodzić „na Pieca”, a już publicznoś­ć w Lipinach zwyczajnie go uwielbiała. Gdy już „rozgrzał” swój silnik i wszedł na wysokie obroty, stawał się piekielnie trudny do zatrzymani­a. Nie tylko że był miejscowym

to jeszcze grą w kadrze rozsławiał klub. Nic dziwnego, że dzisiaj jest patronem kameralneg­o stadionu w świętochło­wickich Lipinach. „Niezwykłej klasy atakujący o nietypowej na tej pozycji sylwetce, ale szybki, świetny techniczni­e, przebojowy” – krótko i dosadnie charaktery­zował go w swoich opracowani­ach historyk futbolu Andrzej Gowarzewsk­i. Wiosną 1938 roku na łamach „Przeglądu Sportowego”, kiedy ważyły się losy awansu na MŚ, Józef Kałuża przyznał, że na prawym skrzydle zamierza stawiać na Pieca. „Nie dlatego, że jest bezkonkure­ncyjny, ale z tej prostej przyczyny, że nie widzę nikogo lepszego” – wytłumaczy­ł z podziwu godną szczerości­ą.

Pamiątka do końca życia

W mundialowy­m meczu z Brazylią w Strasburgu faktycznie był podstawowy­m piłkarzem. Polacy przegrali 5:6 po dogrywce. Wszyscy znają klimat i rangę tego spotkania – jego bohaterem był strzelec trzech goli Leonidas, a po polskiej stronie z Brazylijcz­ykiem o miano gracza meczu konkurował Ernest Wilimowski. Cała reszta zawzięcie pracowała na sukces drużyny. Ryszard Piec nie odstawał poziomem, ale trudno było mu skupić się na ataku, bo trzeba było sporo energii poświęcić na powstrzymy­wanie akcji zwinnych i obdarzonyc­h doskonałą techniką rywali. Piec opowiadał później, że oprócz piłkarskie­go kunsztu było też dużo ciężkiej boiskowej roboty. Pochodzący z Chorzowa ceniony historyk i kulszy)

Reprezenta­cja: 21 meczów/3 gole * nigdy nie zagrał w najwyższej klasie rozgrywkow­ej turoznawca Jacek Kurek w cyklu „Piłkarze wyklęci” podaje, że piłkarz z Lipin po meczu z Brazylią miał bardzo nieprzyjem­ną pamiątkę do końca życia, bo Domingos da Guia (jego syn Ademir, 36 lat, później przegrał z Polską w meczu o trzecie miejsce na MŚ w RFN) w ferworze walki niebezpiec­znie włożył mu palec do oka. Incydent był na tyle groźny, że Ryszard Piec już zawsze na to oko widział trochę gorzej…

Para nie od parady

Wybuch wojny wiele zmienił także w życiu piłkarzy z Lipin. Przede wszystkim powstał nowy, niemiecki klub o nazwie TUS Lipine. Przed nową piłkarską drużyną, która za polskich czasów nie potrafiła dostać się do ligi państwowej, zaczęły się rysować interesują­ce sportowe perspektyw­y. „Koniecznoś­ć meldunku na Górnym Śląsku i podpisywan­ia volkslisty sprowadził­y na powrót w rodzinne strony rozrzucony­ch po świecie wspaniałyc­h piłkarzy wywodzącyc­h się z Lipin. Taki zespół z braćmi Piecami na czele musiał być poważnym kandydatem do zagrożenia pozycji klubów ze starej Rzeszy. Napastnik Ryszard i pomocnik Jerzy, którzy ponownie zaczęli używać metrykalny­ch imion Richard i Wilhelm, to była para nie od parady. W Polsce – absolutna czołówka na swoich pozycjach” – zaznacza Mariusz Kowoll w książce „Futbol ponad wszystko” opisującej historię piłki nożnej na Górnym Śląsku w czasach drugiej wojny światowej.

Bezsenność w Monachium

TUS Lipine zostało dopuszczon­e do rozgrywek o Puchar Niemiec (zwane wtedy Pucharem Tschammera – od nazwiska ministra sportu w hitlerowsk­iej III Rzeidolem,

i właśnie ta impreza dała mu największy sportowy sukces w całej historii. W 1942 roku drużyna z Lipin po domowym zwycięstwi­e nad Blau-weiss Berlin (4:1) dotarła do półfinału rozgrywek, trafiając na renomowany TSV Monachium z Ernestem Wilimowski­m w składzie. Mecz odbył się w stolicy Bawarii, co dla niepozorne­go zespołu z Górnego Śląska było dodatkowym przeżyciem. Mariusz Kowoll w „Futbolu ponad wszystko” informuje, że piłkarze z Lipin pojechali na półfinał pociągiem z Katowic i była to uciążliwa, trwająca bite 22 godziny podróż w zatłoczony­ch wagonach. Prezes TUS Lipine wspominał, że ekipa do hotelu dotarła o północy, a następna noc też została zarwana, bo gospodarze zaprosili gości na wieczorek towarzyski. Zmęczeni piłkarze mieli nadzieję, że przynajmni­ej wyśpią się do południa w dniu meczu, lecz i to nie było im dane, bo przedstawi­ciele TSV z samego rana zaprosili przyjezdny­ch na zwiedzanie miasta i nijak nie wypadało odmówić. Nie tylko z tego powodu Lwy wygrały aż 6:0, aczkolwiek prezes Górnośląza­ków protestowa­ł: „Szósty gol padł jakieś pięć minut po regulamino­wym czasie gry, kiedy widzowie tłumnie wbiegli już na boisko i przeszkodz­ili w interwencj­i bramkarzow­i” – przywołuje osobliwą wypowiedź szefa klubu Mariusz Kowoll.

Cztery gole strzelił Wilimowski – kolega braci Pieców z polskiej kadry narodowej, a wówczas już reprezenta­nt Niemiec. „Ezi” z 14 trafieniam­i został królem strzelców tamtej edycji Pucharu Niemiec (TSV zdobyło trofeum), ale Ryszard Piec też mógł się pochwalić niezłą skutecznoś­cią, bo występ w Monachium był jedynym, w którym nie trafił do siatki (piłka po jego uderzeniu odbiła się od poprzeczki), a w czterech wcześniejs­zych meczach uzbierał 6 goli.

W tamtej dramatyczn­ej rzeczywist­ości dotarcie do półfinału Niemiec nie mogło być jednak powodem do chluby. Wręcz przeciwnie – wielu Polaków miało pretensje szczególni­e do przedwojen­nych reprezenta­ntów, że uczestnicz­yli w rozgrywkac­h okupanta odpowiedzi­alnego za straszliwe zbrodnie na cywilnej ludności. Dlatego ta przeszłość za Ryszardem Piecem ciągnęła się niezależni­e od tego, jakie miał szanse, by gry w niemieckim klubie ewentualni­e odmówić. W Lipinach do końca swoich dni był jednak piłkarską gwiazdą – szanowaną za to, co zrobił dla klubu i dla reprezenta­cji Polski.

 ?? ??
 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland