DWIE TWARZE JOSUE
Nie tylko dobrze kopie piłkę, ale jest też mistrzem brudnych gierek. „Po rozpoczęciu meczu coś w niego wstępuje” – mówi jeden z sędziów. W drugiej części cyklu kontynuujemy temat kapitana Legii.
Warszawę da się lubić, a w Legii można się zakochać. Ten klub ma to do siebie, że przyciąga wielu zagranicznych piłkarzy, którzy posmakowali w nim gry. Do Legii wracali po krótkiej (Tomaš Pekhart) lub dłuższej nieobecności (Carlitos), ochotę za kadencji Aleksandara Vukovicia na ponowny przyjazd miał Marko Vešović. Z kolei ostatniej wiosny jako bezrobotny z Legią trenował Walerian Gwilia. Gruzin odrzucał oferty z innych klubów z nadzieją na ponowny kontrakt w stolicy, lecz ostatecznie Legia się na niego nie zdecydowała. W wolnym czasie na ulicach Warszawy już po wyjeździe do USA można było spotkać spacerującego Nemanję Nikolicia, a na stadion przy Łazienkowskiej regularnie zaglądają Miroslav Radović i Ivica
Vrdoljak
(dziś agenci piłkarscy). Josue też czuje się związany z Legią.
Metamorfoza Josue została zauważona w Legii: „Zaczął patrzeć szerzej na zespół”
Portugalczyk ma 33 lata. W żadnym innym klubie nie rozegrał tylu meczów co w Legii. Jest w niej trzeci sezon. – Wcześniej jego charakter nie zawsze był tolerowany, nie każdy umiał sobie z nim poradzić, a on niekoniecznie dobrze tam się czuł. W Legii jest inaczej. Być może dojrzał, znalazł swoje miejsce, zdobył Puchar Polski, gra w Europie. To normalne, że zbliża się koniec kariery i łatwiej wyważyć, co jest istotne, a co nie ma znaczenia. Bierzesz pod uwagę choćby to, jak w tym miejscu czuje się twoja rodzina – Dariusz Mioduski naświetla kulisy zmian u Josue.
Jego metamorfozie przyglądał się też Marcin Szymczyk, redaktor naczelny serwisu Legia.net. – Na tym etapie kariery znalazł się w przyjemnym miejscu do życia, gdzie w lidze umiejętnościami przewyższa zdecydowaną większość, jak nie wszystkich. Mogło do niego dotrzeć, że jeżeli chce zostać w Legii, ratować go mogą jedynie wyniki, co przełoży się na sympatię kibiców. Jeżeli oni za nim staną, nikt w klubie nie będzie miał argumentu do pozbycia się go. To też kalkulacja – zauważa dziennikarz Legia.net.
– Wiosną 2022 roku na koncie Ekstraklasy pojawił się wpis dotyczący Josue. Sugerowano, że nie jest zadowolony z poziomu Legii. Skomentowałem, że on generalnie może być niezadowolony z poziomu Ekstraklasy i najchętniej by stąd odszedł przy pierwszej okazji, bo tak słyszałem od trenerów – opowiada Szymczyk. Następnego dnia w drodze na trening Legii odebrał cztery połączenia od osób z klubu, w tym od Konrada Paśniewskiego. Kierownik drużyny pytał go: „Coś ty zrobił? Josue chodzi z twoim zdjęciem po szatni i powtarza:
I kill him!”.
Na szczęście nikt nikogo nie zabił. – Dotarłem do LTC i zobaczyłem, że Josue wyszedł z budynku. Podszedłem do niego, a on zaczął tłumaczyć, dlaczego nie spodobał mu się mój komentarz. On nie był rozczarowany poziomem ligi, kolegów czy trenerów. Jedyne, co go rozczarowało, to postawa właściciela i dyrektora Zielińskiego. Z jego relacji wynikało, że od dwóch miesięcy zabiega o spotkanie z nimi, a oni nie mają dla niego czasu. Albo dyrektor był zajęty, albo prezes był zajęty, albo obu nie było. Jacek mu to zapamiętał. To był moment, w którym pomiędzy nimi ewidentnie nie grało – wyjaśnia Szymczyk. Josue chciał porozmawiać na temat swojej przyszłości w Legii, żeby wiedzieć, czy ma szukać nowego klubu. – Na letni obóz w Austrii przyjechał Jacek. Stał akurat przy autokarze, kiedy w jego kierunku schodami prosto z boiska szedł Josue – kontynuuje redaktor naczelny Legia.net. – Wszyscy wycelowali obiektywy w ich kierunku. Byli zaciekawieni, co się wydarzy. Nie wydarzyło się nic. Później obaj to sobie wytłumaczyli. Po pierwszym sezonie Josue w Warszawie z klubu docierały informacje, że nie wszyscy są do niego przekonani. Kosta Runjaić przed przyjściem do Legii nasłuchał się, że działa destrukcyjnie na szatnię. Zresztą wydawało się, że akurat ten piłkarz może nie pasować do stylu gry preferowanego przez tego szkoleniowca – biega ze zbyt małą intensywnością, no i nowemu trenerowi warszawian mogło się nie podobać, że drużyna jest tak uzależniona od jednego piłkarza jak Legia od Josue. Od kiedy jednak zaczęli pracować, Runjaić stał się jego pierwszym admiratorem.
Rywale prowokują Josue z nadzieją, że nie wytrzyma i dostanie czerwoną kartkę
Josue nie tylko dobrze gra w piłkę, ale jest też aktywny w pyskówkach, prowokacjach na boisku. W tej brudnej części futbolu, którą rzadko wyłapie telewizyjna kamera, ale istnieje pomiędzy nabuzowanymi piłkarzami. Tam też Portugalczyk jest w ligowej czołówce. Do spotkania z tymi, z którymi zdążył zadrzeć we wcześniejszych meczach, przygotowuje się specjalnie. Przegląda choćby instagramowe konta tych zawodników i szuka punktów, w które będzie mógł uderzyć słownie w trakcie meczu. Spięcia miał choćby z Tomašem Petraškiem (Raków), Krzysztofem Kubicą (Górnik Zabrze) czy rodakami i Brazylijczykami z Radomiaka. Josue potrafi podpalić emocje, ogień wtedy bucha. – Nie mogę pojąć, dlaczego w ostatnim finale Pucharu Polski pokazywał w kierunku naszej ławki „zero” – dziwi się Marek Papszun, wówczas szkoleniowiec Rakowa. Po zwycięstwie Josue wśród rozradowanych kolegów w szatni udawał, że ociera łzy, a na koniec złośliwie zwrócił się do trenera przeciwników: „Papsun cry”.
Wiele z zachowań Josue nie rozumieją też sędziowie w Ekstraklasie. Opowiada jeden z nich: – Prywatnie to miły facet z czułością opowiadający o rodzinie. Po rozpoczęciu meczu coś w niego wstępuje, traci panowanie nad sobą. Może nie wiedzieć, że sędziowie znają portugalskie słowa. I kiedy mówi do któregoś z nas „puta, puta” (dziwka), doskonale wiemy, co to oznacza. Na boisku go odcina, a później zrzuca to na swoją ambicję. Zapytałem go, czy wie, czym ludzie różnią się od zwierząt? Po chwili sam mu odpowiedziałem: „Ludzie mogą używać mózgu i kontrolować emocje”. Rywale też wiedzą, że warto prowokować Josue. A przynajmniej spróbować. Pierwszy sezon w Legii kończył z trzynastoma żółtymi kartkami i jedną czerwoną. – W kilku sytuacjach dawał wyprowadzić się z równowagi, ale dziś mam wrażenie, że nauczył się to kontrolować. Nadal ma swój charakter, potrafi odezwać się słowami, których lepiej nie powtarzać, tylko jest bardziej świadomy, że inni na to czekają – Przemysław Małecki, asystent Kosty Runjaicia, przedstawia perspektywę Josue.
– Wszystko kumuluje się na nim. Jest sam, a prowokuje go jeden, drugi, trzeci, czwarty przeciwnik. Wszyscy z nadzieją, że im się uda i „Jo” nie wytrzyma ciśnienia. Widzimy to choćby w meczach z Lechem. Praktycznie za każdym razem czujemy, że lechici go prowokują, rzucają uszczypliwości. Ich celem jest spowodować, by nie myślał o grze. Na początku miał spięcia z Tibą i Amaralem. Przed listopadowym meczem powtarzałem Josue, żeby na to uważał, prosiłem: „Będą cię bombardować z prawej, z lewej, z tyłu. Skup się na grze” – opowiada Małecki, który pracował w Lechu, zostawił tam znajomych i wie, jak przygotowują się do meczu z Legią.
Temat Josue pojawia się na odprawach innych zespołów z wielu powodów. On też na boisku pokazuje rogi, szuka okazji do prowokacji, a inni starają się przed tym zabezpieczyć. Zwłaszcza ci, którzy go znają. Jak Vuković. – Grzesiek Tomasiewicz dostał wskazówkę, by w ogóle nie reagować na zaczepki Josue, nie odzywać się, udawać, że nic nie słyszy. To na niego najlepszy sposób – zdradza trener Piasta.
– Przed ostatnim spotkaniem też mówiłem, żeby nie dali się sprowokować przy jego gierkach. Patryk Dziczek się nabrał, dostał żółtą kartkę. Josue świetnie się w tym czuje. Kiedy to się zaczyna, on nie traci na jakości. Zaraz weźmie piłkę i dalej będzie grał to samo. To inni wytrącają się z rytmu. Radę kierowałem szczególnie do Katranisa, który grał przy nim najbliżej. Miał w żaden sposób nie wchodzić z nim w ustne gierki, bo Josue wyprowadzi go z równowagi i będzie po Katranisie. Jeżeli uda mu się go ignorować, wtedy ma szansę na dobry mecz.
Josue jest wrażliwy na swoim punkcie
Z jednej strony Josue nie cofa języka w prowokacjach na boisku, przyznaje, że karmi się obelgami na obcych stadionach i nie przejmuje się opiniami innych. Tylko co jakiś czas pokazuje, że niektóre go dotykają. Jedna z wysoko postawionych osób w Legii przed rozpoczęciem rozmowy o nim upomina sama siebie. – Muszę uważać nawet na drobne rzeczy, które o nim powiem. „Jo” jest wrażliwy na swoim punkcie. Na początku poprzedniego sezonu Legia przegrała z Cracovią
0:3. Szymczyk był wtedy na urlopie, ale mecz w Krakowie oglądał, a po nim napisał wnioski z gry na stronie Legia.net. Przy Josue pojawiła się opinia, że „im dłużej trwał mecz, tym mniej biegał. Jako kapitan musi dawać przykład pozostałym swoim zaangażowaniem, a tego w Krakowie u niego brakowało”. – Zadzwonił do mnie. Pokrzyczał, że się nie zgadza i się rozłączył – opowiada Szymczyk.
O złości Josue wiedzieli w klubie. Do dziennikarza w tej sprawie odezwali się z biura prasowego Legii, a Josue dosłał swoje statystyki biegowe z meczu z Cracovią.
– Odebrałem to pozytywnie. Pokazywał, że nie zgadza się z taką oceną i zależy mu na przedstawieniu swojej perspektywy. Po dwóch tygodniach przyjechałem na trening Legii. Nie miał pretensji, powiedział, że mam prawo do własnej opinii – wspomina Szymczyk.
Josue dla „Naszej Legii”: „Odkąd gram w Warszawie, media i przeciwnicy poświęcają mi mnóstwo uwagi. Nie będę ukrywał, lubię to. Czasem zaglądam do internetu i tłumaczę teksty na mój temat. Żona też często podsyła mi artykuły albo opowiada, co ostatnio o mnie przeczytała”.
Josue miał pretensje do Piotra Urbana za krytykę
Sobotni program „Piłkarski salon” w kanale Meczyki.pl.
Eksperci, w tym Piotr Urban, omawiają wyjazdowy mecz Legii z FC Midtjylland (3:3) w eliminacjach Ligi Konferencji Europy. Urban pracuje dla Eleven Sports, a wcześniej przez ponad pięć lat był związany z Akademią Legii jako koordynator i jej wicedyrektor. W programie temat schodzi na krytykowanych od początku sezonu obrońców warszawskiej drużyny. „Proponuję zerknąć, gdzie się te problemy zaczynają, który zawodnik nie wychodzi w odpowiednim momencie do pressingu albo go unika… Często to jest ten sam piłkarz, Josue. Jestem jego fanem, kiedy jest przy piłce, wtedy jest top. Ale w pressingu nie pracuje dobrze. Dlatego uważam, że to trochę nie fair, kiedy się mówi, że utracone gole to tylko wina obrony” – zwraca uwagę Urban. Wielu kibiców Legii reaguje na krytykę ich idola. Na portalu X (dawniej Twitter) Urban czyta o sobie, że nie zna się na piłce, jest „odklejony”, „pierd..i głupoty” lub w łagodniejszej wersji, że „palnął głupotę”. Wkrótce odzywa się też Josue. „Niektórzy ludzie rozumieją piłkę nożną tak samo, jak ja rozumiem badmintona. Wiem, że każdy ma prawo się wypowiadać… ale czasami lepiej jest milczeć” – pisze Portugalczyk.
Urban był zaskoczony, że Josue w ogóle mu odpowiedział. – Z jego punktu widzenia jestem anonimem. Czy opinia takiej osoby jest dla niego aż tak istotna? Samo to, że ktoś mu to przetłumaczył i chciało mu się to napisać, pokazuje, że może mieć problem z krytyką. Nie czułem, żebym powiedział coś kontrowersyjnego. Wyraziłem opinię o jednym z najlepszych piłkarzy w lidze, który nie pracuje w obronie – ocenia dziś Urban. – Mogłem jedynie mocniej zaakcentować, że nie chodzi tylko o mecz z FC Midtjylland, bo tam stracili gole po stałych fragmentach gry. Kibic widzi, że padła bramka po stałym fragmencie, a nie zastanawia się, dlaczego w ogóle ten stały fragment był? Może dlatego, że Josue nie pressuje rywala, przez co jego koledzy nie są na swoich pozycjach?
Kilka osób, nie tylko Josue, miało do niego pretensje za słowa wypowiedziane w „Piłkarskim salonie”. Nie podobał im się czas, pytali: „Dlaczego poruszasz ten temat przed tak ważnym meczem jak z Midtjylland?”.
Urban odpowiada: – Najlepsze, co mogło wydarzyć się dla trenera w takiej sytuacji, to że ktoś skrytykował Josue. Bo teraz zechce udowodnić, że to nieprawda i on na boisku haruje. Jestem przekonany, że wtedy go zmotywowałem.
Były trener Akademii Legii rzeczywiście zmobilizował Josue. Portugalczyk chodził po klubie i powtarzał: „Już ja mu pokażę, że nie umiem biegać. Jest z Hiszpanii, powinien rozumieć, że ktoś analizuje zachowania na boisku, a nie biega jak głupek”. Najpierw odpowiedział na portalu społecznościowym, a później na boisku.
Kilka dni po uwagach Urbana rozegrał 120 minut w rewanżu z Midtjylland, w weekend dołożył 90 minut przeciwko Widzewowi. Trudno było mu zarzucić, że nie pracuje w obronie. – Jak go podminujesz, to biega jak szalony. Choć to też bywa niebezpieczne, bo może wtedy zrobić głupotę – podsumowuje Małecki. Nawet na treningach zdarza się, że kiedy Josue usłyszy, że nie biega, to akurat tego dnia będzie miał dobre wyniki biegowe. Albo rewanż z Alkmaar. Josue po skandalicznych wydarzeniach po pierwszym meczu w Holandii był jednym z dwóch zatrzymanych legionistów.
Przy Łazienkowskiej są przekonani, że kiedy przyszedł czas rewanżu, to ich zadziora z Portugalii szczególnie skupił się na tym, jak odegrać się na Holendrach. Żadna dodatkowa motywacja nie była potrzebna. W meczu miał dwie zjawiskowe asysty, Legia wygrała i wyrzuciła AZ z pucharów.
Urban w ocenie gry w pressingu Josue nie jest wyjątkiem. Wielu ekspertów kwestionuje jego zaangażowanie w pomoc zespołowi, lecz w sztabie Legii patrzą na to inaczej. – Josue raczej nie biega w ciemno. Ktoś powie, że kalkuluje. Określiłbym, że analizuje. Tak rozumie grę, jest na tyle inteligentny, że stara się przewidywać ruchy przeciwnika. Dzisiaj często chcemy, żeby to on zaczynał pressing. Nie zawsze to zrobi, gdy np. czuje, że jest za daleko, nie zdąży. Wtedy nie pobiegnie. To nie wynika z lenistwa, a z oceny sytuacji. Bo z kolei jak go zmotywujesz, to ma predyspozycje do tego, żeby biegać i pracować. Są mecze, w których nie odstaje od pozostałych w statystykach biegowych – zdradza Małecki.
Portugalczycy z Legii na początku żartowali z Yuriego Ribeiro
Przed Legią występował w FC Porto, Galatasaray czy Bradze. Jego przeszłość robiła wrażenie, ale i zastanawiała, bo najdłużej w jednym miejscu wytrzymał dwa sezony. Legia jest jego dwunastym klubem w seniorskiej karierze. Z tego ostatniego, Hapoelu Beer Szewa, odszedł, gdy prezesi zawiesili go za bójkę z kolegą z drużyny. Temat Josue w Legii pojawił się dzięki Radosławowi Kucharskiemu, byłemu już dyrektorowi sportowemu warszawskiego klubu. Kiedy przekazał jego kandydaturę do działu skautingu, skauci szybko zauważyli, z jakim piłkarzem mają do czynienia.
„Top” – krótko komentowali. Zaraz jednak ten podstawowy sprawdzian pokazał szczegóły jego zachowań, które niepokoiły. – Nie trzeba było głęboko szukać, by zobaczyć, że Josue jest nieobliczalny – słyszę od jednego ze skautów, który analizował tego zawodnika przed transferem do Legii. – Nazwisko wpisane w Google, prasa izraelska i artykuły o nim. W Beer Szewie chcieli się go pozbyć po tym, gdy narozrabiał w szatni. Poinformowano o tym na oficjalnej stronie klubu, przetłumaczyliśmy ten tekst z hebrajskiego. Wiedzieliśmy, co zrobił. Skontaktowaliśmy się z pięcioma agentami i zapytaliśmy o Josue. Każdy z nich odpowiedział w podobnym stylu: jako człowiek jest trudny. Tylko później oglądasz jego mecze, patrzysz na bramki, asysty i widzisz, jak gra.
W Legii nie mieli wątpliwości, że chcą Josue. Decyzja o jego zatrudnieniu zapadła w ciągu trzech–czterech dni. Trzeba było się spieszyć. – Baliśmy się, że jeśli będziemy działać opieszale, to sytuacja w Hapoelu może zostać załagodzona. Kibice bardzo chcieli pozostania Josue. Mógł też dostać lepszą ofertę z innego kierunku. To było okazja i musieliśmy podjąć ryzyko. Chcesz zawodnika z jakością lub nie chcesz. W normalnych okolicznościach nie trafiłby do Legii – nie kryje skaut.
W Legii wiedzieli więc, że za Josue ciągnie się opinia krnąbrnego, ale właśnie dlatego jest u nich. W innym wypadku mógłby nadal grać w Porto, bo akurat umiejętności czysto piłkarskie go do tego uprawniają. To piłkarz, który widzi więcej. I nie dość, że widzi, to jeszcze potrafi zagrać w wybrane przez siebie miejsce. Bo są też tacy na boisku, którzy widzą, ale nogi nie są w stanie przysposobić informacji wysłanej przez mózg. A Josue kopie tam, gdzie chce.
Przy jego transferze do Legii udzielał się dobrze znany przy Łazienkowskiej agent Hugo Cajuda. Wcześniej w stolicy robił interesy przy zatrudnianiu trenera Ricardo Sa Pinto czy kilku piłkarzy – Luisa Rochy, Salvadora Agry, Iuriego Medeirosa czy Andre Martinsa.
I to właśnie Martins przekonywał Josue, żeby przyszedł do Legii. Zachwalał mu klub, miasto i Polskę.
Gdy Josue miał dotrzeć na zgrupowanie legionistów w Austrii, Czesław Michniewicz zapytał Martinsa, czy się znają. – Tak, z kadry Portugalii i grania w Playstation
– zaskoczył trenera portugalski pomocnik.
Mieli za sobą wspólne występy w młodzieżowych reprezentacjach Portugalii, lubili też grać w komputerową strzelankę
Call of Duty, w której można łączyć siły lub rywalizować z różnych zakątków świata. Josue w Legii spotkał kolejnego rodaka – Rafę Lopesa. Dołączył do nich Brazylijczyk Luquinhas i tak stworzyli czteroosobową grupę.
W tym samym czasie co Josue do Legii trafił inny Portugalczyk – Yuri Ribeiro.
Na początku znalazł się poza ich paczką.
– Co ty jesteś za Portugalczyk, jak w piłkę nie potrafisz grać? – dowcipkowali z niego. Bo Josue, Martins i Lopes to byli artyści, a Yuri według nich nadawał się jedynie do biegania. Nie było widać, żeby specjalnie cenili jego umiejętności.
– On tylko biega i nic nie umie z piłką zrobić. To żaden Portugalczyk. Może to jakiś Słowak? – zastanawiali się głośno, przekazując wątpliwości Michniewiczowi.
Ribeiro na zaufanie Josue musiał zapracować. Dziś kapitan Legii mówi o nim, że jest dla niego zdecydowanie kimś więcej niż przyjacielem, bo traktuje go jak brata.
Od tego sezonu dołączył do nich trzeci rodak i tak w Legii spotkał się ekstrawertyczny Josue z introwertycznym Gilem Diasem. Po jednym z treningów dziennikarz serwisu Legia.net poprosił trójkę Portugalczyków o pamiątkowe zdjęcie. Z ochotą stanęli obok siebie, uśmiechając się w kierunku obiektywu i obejmując. Po wszystkim Josue zaczął dla zabawy okładać Gila Diasa po twarzy.
– Na początku tylko do tego będzie mi potrzebny – rzucił żartem.
Gil Dias nie zareagował.
W części 3. reportażu pt. „UCIECZKA Z PIEKŁA” opiszemy przyczyny zapaści Legii sprzed dwóch lat, Dariusz Mioduski opowie o grzechu pierworodnym, a trenerzy i zawodnicy Legii o tym, jak bronili klub przed największą kompromitacją w jego historii.