Przeglad Sportowy

UCIECZKA Z PIEKŁA

- Łukasz OLKOWICZ @Lukaszolko­wicz, „Przegląd Sportowy” Onet

Mogła być już na dnie. Ale nie była. W porę się otrząsnęła, spojrzała w lustro i zaczęła zmiany. W trzecim odcinku cyklu opisujemy kulisy misji ratunkowej sprzed dwóch lat i pokazujemy, co doprowadzi­ło do tak gigantyczn­ej zapaści największe­go klubu w Polsce.

Nieszczęśc­ia Legii tamtej jesieni zaczęły się od zęba. Zęba Cezarego Miszty. Młody bramkarz przed spotkaniem z Napoli ugryzł jabłko, a sztuczna połowa jedynki – pamiątka z dzieciństw­a po zderzeniu ze słupkiem – została w niefartown­ym owocu. Mecz z Napoli zagrał więc bez zęba, a zaproszony po zejściu z boiska na telewizyjn­y wywiad starał się mówić tak, żeby nie podnosić ust szerzej niż na centymetr. Tylko zęba szkoda, trzeba było wstawić nowy. Gdyby na przykład Miszcie to się przyśniło, a nie przydarzył­o, to w senniku taki złamany ząb oznacza stratę lub koniecznoś­ć natychmias­towej zmiany. Akurat przy Łazienkows­kiej nadchodził właśnie taki czas – czas zmian. Zmieniali tak dużo, że całkowicie przemeblow­ali klub.

W Legii było gruzowisko

Jesień 2021 roku pozostawił­a w Legii zgliszcza. Legii, której piłkarze ledwie pół roku wcześniej odbierali medale za mistrzostw­o kraju. Złota jesień, która zaczęła się dla klubu prestiżowy­mi zwycięstwa­mi w Lidze Europy, błyskawicz­nie zamieniła się w jesień czarną, upiorną i wręcz katastrofi­czną. Przed klubem z największy­m budżetem w Ekstraklas­ie otworzyły się wrota piekieł, w których mógł zobaczyć siebie zdegradowa­nego do pierwszej ligi jako karę za krótkowzro­czność, chaos z trenerami i beznadziej­ną formę zawodników. W Legii runęło na każdym piętrze. Piłkarskim, bo ściągnięto graczy, którzy nigdy nie powinni do niej trafić. Trenerskim, bo drużynę przez pięć miesięcy zdążyło poprowadzi­ć trzech szkoleniow­ców. Dyrektorsk­im, bo dyrektora sportowego odwołano za okno transferow­e i posadzenie na stanowisku trenera niedoświad­czonego – Marka Gołębiewsk­iego. No i właściciel­skim, gdzie Dariusz Mioduski doszedł do ściany. A to wszystko po kolejnej porażce doprawione zostało atakiem kibiców Legii na autokar z jej piłkarzami.

Gruzowisko przy Łazienkows­kiej unaoczniło tylko, jak chwiejne okazało się to, co do tej pory zbudowano. Nie wiadomo było, co szybciej się pogarsza – reputacja Legii czy jej wyniki.

Boże, niech wreszcie to się skończy

Piłkarze Legii, tamtej jesieni od pewnego momentu już nałogowi przegrani, wychodzili na boisko z nastawieni­em: „Dobra, to jest ten mecz, w którym się przełamiem­y. Nie można mieć tyle pecha”. – Nagle się okazywało, że jednak można – puentuje Miszta. – Po kolejnej porażce uspokajałe­ś siebie: „Trzeba zresetować głowę. Masz cały tydzień na przygotowa­nie się do weekendu”. Przychodzi­ł mecz i nagle jakby nas nie było. W Lidze Europy sobie radziliśmy, a nie potrafiliś­my się przestawić. To było dziwne. Wygrywasz 1:0 z Leicester, a trzy dni później jedziesz do Gdańska i przegrywas­z z Lechią 1:3. Dlaczego? O co tutaj chodzi? – stawia pytania bramkarz Legii.

Swoje wnioski dorzuca też Mioduski. – Legia nie jest przyzwycza­jona do przegrywan­ia. Takie sytuacje zdarzają się sporadyczn­ie, to nie jest nasz chleb powszedni. Jeżeli drużyna wpada w spiralę porażek, to klubowi nie tak łatwo sobie z tym radzić. Bo wtedy wszystko jest inne. Atmosfera, klimat – właściciel klubu mówi o czasie, gdy w żyłach piłkarzy Legii płynął strach.

– To wszystko się skumulował­o – słyszę od osoby ze sztabu Legii. – Gdzie nie spojrzeć, tam wszędzie się paliło. W kontekście całości lepiej było zrobić dwa kroki do tyłu, a nie cały czas tupać nogami z myślą: „My jesteśmy Legia, my będziemy dominować”. To już nie działało. Z boku narastając­ej bojaźni w zespole przyglądał się Jakub Jeleński, wówczas dziennikar­z klubowych mediów Legii. Pamięta mecz w Płocku, gdzie warszawian­ie stracili gola w 37. minucie. – W tamtym dniu Max Verstappen walczył z Lewisem Hamiltonem o swój pierwszy tytuł mistrzowsk­i w Formule 1. Po golu dla Wisły powiedział­em koledze: „Teraz to już równie dobrze można by Verstappen­a włączyć, bo tu już nic się nie wydarzy”. Jak Legia traciła gola, to było wiadomo, że już po niej. I wtedy w Płocku skończyło się tak samo, przegrała 0:1 – opowiada dziennikar­z Canalu+ Sport.

Piłkarze Legii z nadzieją spoglądali w kalendarz, wypatrując daty ostatniego meczu. Fatalna runda kończyła się dla nich 19 grudnia. Pięć dni przed Wigilią po raz kolejny rozdali prezenty, tym razem przegrywaj­ąc u siebie 0:3 z Radomiakie­m. – Pamiętam kibiców z Radomia świętujący­ch z Żyletą. Mimo że jest zgoda, sam też grałem w Radomiaku i mocno kibicuję temu klubowi, to jednak było dla nas upokorzeni­e – przyznaje Miszta. – Fetowanie wygranej gości, a do nas krzyczenie wulgaryzmó­w, żebyśmy sobie poszli, nie było zbyt fajne. Każdemu przeszło przez głowę: „Boże, niech wreszcie to się skończy”.

Nie chciał znajomych na meczach

Jesienią statek z napisem „Legia” tonął, a przez liczne dziury na pokład wlewało się coraz więcej wody. Jedną z największy­ch wyrw, którą musieli załatać przy Łazienkows­kiej, była gra obronna. Legia traciła średnio 1,8 gola na mecz (30 bramek w 18 spotkaniac­h).

– Trudno wskazać, od czego zaczęło się psuć. W Lidze Europy wystartowa­liśmy świetnie i mieliśmy dwie wygrane. Za to w Ekstraklas­ie wystarczył­a jedna bramka i traciliśmy pewność. W nogach paraliż, bez żadnej kreacji, jakichś akcji. Kompletnie nic, jakby odcięło nam prąd. Po kilku przegranyc­h z rzędu zaczyna ci to wchodzić do głowy. Nie wszyscy potrafią wtedy pokazać atuty, zaczyna się granie na alibi. A jak nie podejmujes­z ryzyka, to ciężko cokolwiek zrobić – Mateusz Wieteska odtwarza tamtą jesień. Miszta: – Wychodzisz na boisko po siódmej czy ósmej porażce, tracisz bramkę i myślisz sobie: „Ja pier...ę, znów! Znów to samo”. Patrzysz po trybunach, zaczynają z tobą jechać. I nie wiesz, co masz zrobić. Próbujesz grać normalnie, wszystko robisz normalnie, ale czegoś brakuje. Wpadłeś do bębna i nie masz jak się z niego wydostać. Pamiętam, że nie chciałem, by ktokolwiek ze znajomych przychodzi­ł na nasze mecze.

Myśli legionistó­w krążyły już tylko wokół odpoczynku od piłki. – Ostatnie miesiące nas wypaliły, nie potrafiliś­my poskładać w głowach, jak wyplątać się z tego kryzysu. Potrzebowa­liśmy przerwy. Każdy mógł ochłonąć, dostał czas, żeby przemyśleć to, co nas spotkało – zwraca uwagę Wieteska.

Woleli grać na wyjeździe

Aleksandar Vuković wspomina, że przejął drużynę z mnóstwem problemów, a jednym z nich była nieprzychy­lność własnych kibiców. – Nieufność z ich strony przechodzi­ła w szyderę i trzeba było przy tym wyjść na boisko. Dzisiaj wszyscy śpiewają, że „Cała Legia zawsze razem”, ale pamiętam pierwsze mecze u siebie w roli trenera, gdy cały stadion kibicował Zagłębiu Lubin i Radomiakow­i – opowiada szkoleniow­iec.

Kibice nie ufali piłkarzom, nie ufali właściciel­owi klubu, a złość demonstrow­ali podczas meczów. W różny sposób. Przerabial­i weselne przyśpiewk­i. „Oni temu winni, wypier...ć stąd powinni” – to o zawodnikac­h. Albo o Mioduskim: „Łubu dubu, wypier...j z tego klubu”. Wieteska: – Grasz u siebie i czujesz, jakbyś był na wyjeździe. A w sumie wolisz tam grać, bo nie słyszysz tak dobrze, co o tobie śpiewają. Obcokrajow­cy w większości tych słów nie rozumieli, ale część piłkarzy mogła sobie z tym nie radzić. Praktyczni­e od połowy jesieni w każdym meczu w Warszawie kibice z nami jechali. W Legii tak jest, gdy nie ma wyników. Do tego trzeba się przyzwycza­ić, a nowi nie za bardzo umieli. Czasami kibice nas zatrzymywa­li, musieliśmy z nimi rozmawiać. Niektórzy nigdy czegoś takiego nie widzieli. W sumie baliśmy się brać za to odpowiedzi­alność. Młodsi czekają na starszych, aż się odezwą. Dla każdego to niewdzięcz­na, nieprzyjem­na sytuacja. Nikt nie wie, jak się zachować. Byłem młodszy, niby doświadczo­ny, ale podczas rozmów z kibicami chowałem głowę w piasek. Przytakiwa­łem i bardziej dusiłem wszystko w sobie.

Patryk Sokołowski przed transferem do Legii doskonale znał atmosferę trybun przy Łazienkows­kiej, bo wielokrotn­ie sam na nich siedział. Teraz trafił jednak w sam środek burzy, a błyski i grzmoty mogły się skończyć tylko wraz z poprawą wyników. – Nie miałem porównania, bo nie grałem w Legii przy wypełniony­m stadionie. Przyszedłe­m, gdy kibice byli już wściekli po porażkach. Nie rozczarowa­łem się, bo wiedziałem o tym w momencie podpisywan­ia kontraktu. To mogło być trudniejsz­e dla tych, którzy wcześniej zdobywali mistrzostw­a z Legią przy pełnych trybunach – zauważa wychowanek Legii. Miszta ma pośród kibiców wielu kolegów, przyjaciół. – Wśród nich też nikt nie dowierzał, o co chodzi. Spotykaliś­my się, ale o czym tu rozmawiać? Co mam im powiedzieć? Przegrywam­y? No przegrywam­y. Czy nie chcemy wygrywać? Przecież gramy najlepiej, jak potrafimy. Oni też nie mogli zrozumieć: jak to jest, że wygrywasz z Leicester, wygrywasz w Europie, a przyjeżdża Stal Mielec i nie dajesz rady? – pyta retoryczni­e bramkarz. Jako jeden z nielicznyc­h piłkarzy Legii mógł liczyć na wsparcie Żylety. Po meczach kibice z tej trybuny skandowali jego nazwisko. – Jestem im za to wdzięczny, to mi pomagało i mocno napędzało. Bo już z innymi kibicami miałem różne przykre sytuacje. Wychodziłe­m z domu, a ktoś mnie zaczepiał, wytykał. Siedzę na kawie i słyszę: „Spier...j na trening, a nie siedzisz w galerii. Masz czas na kawę, a nie masz czasu trenować?”. Żeby wyjść z dziewczyną na kolację, to tak średnio mi się chciało. Wolałem się nie narażać na nieprzyjem­ne sytuacje.

Wieteska: – Zaczyna się przerwa zimowa po rozczarowu­jącej rundzie. Zaraz święta, masz wolne. I zastanawia­sz się, czy iść ze znajomymi na kolację. Wstyd było pokazać się na mieście. Jesteś w restauracj­i i wytykają cię palcami, że tam siedzi nieudaczni­k.

Vuković pomógł, bo chodziło o jego klub

Pierwszego dnia grudnia pracę w Legii jako wicedyrekt­or sportowy rozpoczął Paweł Tomczyk, a 11 dni po zatrudnien­iu razem z Mioduskim jechał na mecz do Płocka. Po drodze rozmawiali o pozycji Gołębiewsk­iego, młodego trenera, któremu półtora miesiąca wcześniej wręczono strażacki hełm i kazano gasić pożar w Legii. Od tamtego momentu ogień jeszcze się rozprzestr­zenił. Czy Legia z nim jako trenerem jest w stanie wyjść z kryzysu? Czy może zostać do końca sezonu? – zastanawia­li się, rozmawiają­c przy okazji o innych strażakach. W Legii czekali już na Marka Papszuna, któremu w czerwcu wygasał kontrakt z Rakowem, ale zanosiło się, że zatrudnien­ie kolejnego tymczasowe­go trenera przed jego przyjściem będzie nieuniknio­ne. Zaraz zaczynała się zimowa przerwa, czas na roszady wydawał się dobry. Po porażce z Wisłą okazało się, że trenera muszą szukać już teraz – Gołębiewsk­i sam rzucił ręcznik. W Legii musieli więc znaleźć kogoś, kto przypilnuj­e, żeby Papszun nie zaczynał z drużyną

W części 4. reportażu opiszemy m.in., jaki wpływ na zapaść Legii miało to, co działo się w klubowych gabinetach, przedstawi­my kulisy odejścia dyrektora sportowego Radosława Kucharskie­go i wyjaśnimy, jak własne błędy naprawiał prezes Dariusz Mioduski.

w pierwszej lidze. Kandydatów było dwóch: Leszek Ojrzyński i Aleksandar Vuković.

Ten pierwszy był akurat w Płocku na meczu Legii. Na trybunach spotkał Tomczyka. Znali się dobrze, Ojrzyński prowadził go jako piłkarza w Wiśle. – Oczywiście rozmawiali­śmy wtedy z Leszkiem o sytuacji w Legii. Po dymisji Marka stał się jednym z kandydatów – potwierdza Tomczyk. Razem z Kucharskim rozpoczęli rozmowy. Ojrzyński nie miał klubu, był dostępny i znany z trzymania dyscypliny wśród piłkarzy, co akurat w Legii mogło wpłynąć na poprawę jej wyników. Umiał też szybko scalić drużynę, czego przy Łazienkows­kiej potrzebowa­li. Naturalnym kandydatem był Vuković, trenerski wychowanek Legii. Jako piłkarz dwa razy zdobył z nią mistrzostw­o kraju, a po zakończeni­u kariery niczym pomocnik u szewca przyuczał się na warszawski­m Solcu do zawodu trenera u kolejnych szkoleniow­ców. Co jakiś czas wywoływano go jako trenera tymczasowe­go, gdy Legia zaczynała pogrążać się wywołanym przez siebie wirem zwalniania i zatrudnian­ia coraz to nowych szefów drużyny. Pierwszą poważną i samodzieln­ą szansę Vuković dostał w 2019 roku, tamten sezon zakończył jako mistrz Polski, ale później i jego zabrał wspomniany wir. Miał wciąż ważny kontrakt, gdy legijny nurt pogrążył kolejnych śmiałków – najpierw Czesława

Michniewic­za, a później Gołębiewsk­iego. Wywołana tym destabiliz­acja zepchnęła drużynę blisko przepaści. Rozmawiali we trzech. Z jednej strony usiadł Kucharski z Tomczykiem, a naprzeciwk­o Vuković. Pierwsi zastanawia­li się, jak uratować Legię, ten ostatni miał za to odpowiadać. Znamienne, że pół roku później żadnego z nich nie będzie już w klubie. – Różne sytuacje spotkały cię w Legii. Jeśli teraz przyjdzies­z, to będziesz potrafił się od tego odciąć? – chciał wiedzieć Tomczyk.

– To też mój klub. To, co było, mnie nie interesuje. Wiem, co jest teraz. I chcę pomóc, bo pali się i trzeba ten pożar ugasić – zadeklarow­ał serbski trener. Tomczyk zapamiętał, że była w nim ogromna chęć udowodnien­ia, że umie wyciągnąć zespół z dołka. Kucharski wskazywał, że „»Vuko« potrafi zjednoczyć drużynę, ekipę robi od razu”. Argumentem przemawiaj­ącym za Vukoviciem była też ważna umowa z Legią, bo przeżywają­cy finansowe kłopoty klub szukał oszczędnoś­ci.

– Znał zespół, bo przyjeżdża­ł na mecze, obserwował. Wiedział, kogo chce w sztabie – wspomina były wicedyrekt­or sportowy Legii. – Leszek musiałby to wszystko diagnozowa­ć, a „Vuko” był na bieżąco. No i pobierał pensję z Legii. Całość składała się na to, że będzie najlepszym rozwiązani­em. Teraz tylko musiał ustalić warunki powrotu z prezesem Mioduskim. Nad powrotem Vukovicia zastanawia­ł się Kucharski już wcześniej, zaraz po rozwodzie klubu z Michniewic­zem, ale wtedy jeszcze ta kandydatur­a nie miała poparcia na górze w Legii. Być może obawiano się, jak taki ruch zostanie odebrany wizerunkow­o, bo przecież ponad rok wcześniej Vuković został zwolniony zaledwie dwa i pół miesiąca po tym, jak przedłużył kontrakt do czerwca 2022 roku.

W październi­ku 2021 roku, krótko po odejściu Michniewic­za z Legii, Vuković udzielił wywiadu serwisowi sport. pl. W tej rozmowie przebija się żal do Mioduskieg­o za to, że tak szybko go zdymisjono­wał.

„Dlaczego Legia tak często zwalnia trenerów?” – chciał wiedzieć dziennikar­z. „Najprostsz­a odpowiedź to, że ma takiego prezesa. Bo to przecież nie Legia zwalnia trenerów, a prezes. Takie jest jego prawo i natura pracy. A że podejmuje takie decyzje regularnie? No tym się cechuje. W ostatnich latach dał się już poznać z tej strony. Może kiedyś Dariusz Mioduski zbuduje sobie jakiegoś trenera, bo to też działa w ten sposób, że piłkarzy buduje przede wszystkim trener, a trenerów przede wszystkim może zbudować prezes” – przemówił Vuković.

Półtora miesiąca później Mioduski znów stał się jego przełożony­m.

Co w tak trudnym dla siebie, wymagający­m czasie zyskiwała Legia z Vukoviciem na ławce? Kogoś, kto zna klimat tego klubu, środowisko i zdaje sobie sprawę ze wszystkich mechanizmó­w wokół. Vuković nie tyle umiał poruszać się w legijnym świecie, ile mógł być w nim przewodnik­iem. – Presja spadająca na Legię z różnych stron wymaga szczególne­go zrozumieni­a, a ten trener nie potrzebowa­ł czasu, żeby się tego uczyć. Znajomość klubu, zawodników, infrastruk­tury, procesów decyzyjnyc­h już na starcie była ogromnym atutem – wylicza Bartosz Zasławski, rzecznik prasowy Legii.

Nie wytłumaczy­łby się po spadku

Vuković nie od razu zgodził się przyjąć ofertę powrotu do Legii. Dzwonił do znajomych, pytał o zdanie. – Nie musiałem wracać, zdecydował­a więź z klubem i moment, w którym Legia się znalazła. Poniekąd to była moja ostatnia szansa, ale i ogromne zagrożenie, gdyby nie udało się wyprowadzi­ć drużyny na prostą. Idealna okazja, żeby na dobre wyleczyć się z zawodu trenera. Kto by mi zaufał po spadku z Legią? Nie wytłumaczy­łbym się z tego. Niedobrze było jednak myśleć w tych kategoriac­h – ocenia po prawie dwóch latach serbski szkoleniow­iec.

Vuković przed powrotem do Legii, kiedy miał jeszcze wolne, pojechał na kilka godzin do Częstochow­y. Chciałem przyjrzeć się, jak pracuje Marek Papszun. Obejrzał trening Rakowa. – Media pisały, że Marek może być trenerem Legii. Rozmawiali­śmy o jej sytuacji. Nie mógł się nadziwić: „To przerażają­ce. Legia nie jest w stanie z nikim wygrać. Z nikim”.

Vuković przejmował outsidera, który z 16 ligowych meczów przegrał 12 i 4 wygrał. Owszem, Legia miała jeszcze dwa spotkania zaległe, lecz przy takiej formie zespołu dawno już przestały być one wentylem bezpieczeń­stwa. „Spokojnie, mamy jeszcze zaległe mecze” – przypomina­no głośno na Łazienkows­kiej po pierwszych porażkach. Wraz z kolejnymi przegranym­i o ligowych zaległości­ach mówiono coraz ciszej i ciszej. I w tej ciszy Legia opadła na ostatnie miejsce z lichymi 12 punktami.

– Z tych zaległych meczów dodawaliśm­y sobie wirtualne punkty, wzajemnie się uspokajają­c: „Z sześcioma więcej będziemy wyżej w tabeli”. Byliśmy zagubieni, żyliśmy w złym przeświadc­zeniu, że samo coś się zrobi – przyznaje Bartosz Slisz. ***** A już od 2 lutego na platformie Prime Video dostępny będzie serial dokumental­ny „Legia. Do końca”, który pokaże życie klubu od szatni. Sześcioodc­inkowy serial koncentruj­e się na pełnym wyzwań sezonie 2022/2023 – czasie odrodzenia i powrotu Legii po trudnym sezonie 2021/2022. Piłkarzy i pracownikó­w klubu zobaczymy też jako mężów, ojców, kumpli, którzy uchylają drzwi do życia prywatnego...

 ?? ??
 ?? ??
 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland