Prywatyzacja wyhamowana
Choć rozmowy o sprzedaży większościowego pakietu akcji Śląska trwają, nie towarzyszy im już taka temperatura jak jeszcze kilka miesięcy temu. We Wrocławiu zmieniły się okoliczności, a swoją rolę odgrywa również lokalna polityka.
Nie będzie przesadą stwierdzenie, że przed rozpoczęciem obecnego sezonu w kontekście Śląska we Wrocławiu więcej niż o transfe- rach i przebudowywaniu drużyny, mówiło się na temat wydarzeń rozgrywanych poza boiskiem. Miasto latem podjęło rozmowy z firmą Westminster w celu wyczekiwanej od lat sprzedaży większościowego pakietu akcji klubu, kilka miesięcy później trudno jednak powiedzieć, że zejście Śląska z garnuszka wrocławskiego podatnika jest bliżej niż dalej.
Znowu będzie 13 milionów
Przyczyn spowolnienia rozmów dotyczących sprzedaży większościowego pakietu akcji Śląska Wrocław jest kilka i jak można było się spodziewać, trudno w tej kwestii uciec od pieniędzy. Jeszcze na początku sezonu miasto wyceniało wartość piłkarskiej spółki na około 8 milionów złotych, wtedy jednak Śląsk był po dwóch fatalnych latach, w których kończył zmagania w PKO BP Ekstraklasie na ostatnim bezpiecznym miejscu w tabeli, a teraz zupełnie niespodziewanie zimuje w roli lidera. Dobre wyniki sprawiły, że w mieście jest mniejsze oczekiwanie szybkich i zdecydowanych ruchów, bo zespół z Oporowskiej po kilku kolejnych sezonach sportowej posuchy wreszcie spełnia oczekiwania, a kolejne pieniądze przekazywane na Śląsk nie wzbudzają już takich emocji jak jeszcze kilka miesięcy temu. Choć wciąż nie ma oficjalnego komunikatu, należy się spodziewać, że również w 2024 roku miasto Wrocław jako właściciel lidera PKO BP Ekstraklasy wesprze Śląsk kwotą 13 mln złotych, a nie można zapominać, że poza tymi pieniędzmi w ubiegłym roku do klubu trafiło również 18 mln przeznaczonych na bieżące funkcjonowanie.
Tamta kwota była jednak pożyczką, o której nikt w mieście nie zapomniał, a jak słychać w klubie, pierwsza część z miejskiego wsparcia została już spłacona. W Śląsku nawet gorzko żartują, że z czysto finansowego punktu widzenia bardziej opłacalny w którymś z dwóch poprzednich sezonów byłby nawet… spadek z ligi, bo drużyny opuszczające PKO BP Ekstraklasę mogą liczyć na wsparcie „spadochronowe” zainspirowane przykładem z ligi angielskiej. Sportowo nikt jednak oczywiście nie chciałby podzielić losów niedawnych spadkowiczów Wisły Kraków czy Podbeskidzia Bielsko-biała, które spotkały się z niełatwą rzeczywistością w I lidze.
Decyzje na gorąco
Kolejnym czynnikiem uspokajającym sytuację wokół Śląska jest polityka, a konkretnie wybory samorządowe, których pierwsza tura ma odbyć się 7 kwietnia. Urzędujący prezydent Jacek Sutryk zapowiedział walkę o reelekcję już pod koniec ubiegłego roku i choć piłkarski klub akurat teraz jest dobrą wizytówką miasta, to wszyscy w ratuszu mają świadomość, że w poprzednich latach zdecydowanie tak nie było. W tym czasie pięścią w stół potrafił uderzyć nawet sam Sutryk, który po pierwszej dymisji Jacka Magiery w marcu 2022 roku w głośnym internetowym wpisie bez ogródek domagał się od ówczesnego zarządu klubu „szybkiej reakcji i planu naprawczego”, zanim… on to zrobi. Gorąco było także przy okazji kolejnej odsłony dramatycznej walki o utrzymanie Śląska wiosną ubiegłego roku, kiedy decyzja o dymisji dyrektora sportowego Dariusza Sztylki zapadła na gorąco, kilkanaście minut po przegranym meczu z Piastem Gliwice (0:1), a gdyby kilka tygodni później zespół stracił szanse na utrzymanie po spotkaniu z Wisłą Płock (wygrał 3:1, choć przegrywał), w podobnych okolicznościach ze Śląskiem żegnałby się zarząd klubu.
Piotr Waśniewski w roli prezesa oraz jego współpracownicy dotrwali ostatecznie do końca sezonu, który przyniósł niezwykle szczęśliwe utrzymanie kosztem Nafciarzy. Sutryk wie jednak, że bilans ostatniego pięciolecia rządów dowodzonego przez niego miasta w Śląsku okazałby się niewygodny w kampanii wyborczej. Lokalna opozycja na potrzebę sprywatyzowania klubu w przeszłości wskazywała już niejednokrotnie i gdyby ten temat trafił w najbliższych tygodniach na tapet, mógłby być dla obecnego prezydenta wizerunkowym problemem. Żeby Śląsk znowu stał się dumą dla lokalnej władzy, musi utrzymać się w czołówce tabeli zdecydowanie dłużej niż przez kilka tygodni, a najlepiej przełożyć to na wymierny efekt w rundzie wiosennej trwającego sezonu.
Wieloletnie próby
To, co się nie zmienia, to chęć miasta, by nowy właściciel przejął większościowy pakiet akcji obecnego lidera PKO BP Ekstraklasy w wymiarze 75 procent. To wystarczająco dużo, by potencjalny kontrahent zyskał swobodę działania i podejmowania decyzji w klubie, jednak nie na tyle, by gmina Wrocław została zupełnie zmarginalizowana. Należy pamiętać, że Śląsk własnych „aktywów” wiele nie ma – do miasta należą stadion na Pilczycach wybudowany przed EURO 2012, baza treningowa przy Oporowskiej, gdzie wcześniej oficjalne mecze rozgrywali wrocławianie, a także budowane od niedawna na Nowych Żernikach Wrocławskie Centrum Sportu, które ma stać się domem dla młodzieży z całego regionu. Obecnie w rękach miasta jest ponad 99 procent akcji Śląska, co oznacza, że wszystkie najważniejsze decyzje zapadają w ratuszu, a mniejszościowi udziałowcy w praktyce mają wpływ na codzienne funkcjonowanie jedynie na papierze.
Miasto próby sprywatyzowania klubu podejmuje od lat, czego stosunkowo niedawnym dowodem była współpraca z Wrocławskim Konsorcjum Sportowym (ostatni pakiet akcji został od niego odkupiony jesienią 2019 roku), a wcześniej z jednym z najbogatszych Polaków Zygmuntem Solorzem-żakiem. Jak słyszymy w klubie, na sukces samodzielnego zarządzania w największej mierze składają się trzy powiązane ze sobą czynniki – wyniki, frekwencja, a także umiejętność transferowania najlepszych zawodników, a w Śląsku w poprzednich latach zamiast sukcesów na tych polach jedno nieszczęście natychmiast pociągało drugie. To sprawiło, że choć miejskich klubów w PKO BP Ekstraklasie jest więcej (by wskazać tylko najgłośniejsze przykłady Górnika Zabrze czy Piasta Gliwice), to najczęściej właśnie o Śląsku mówiło się w najbardziej negatywnym kontekście. Trwający sezon przyniósł odbicie pod względem sportowym, wszystko wskazuje jednak na to, że na nowe otwarcie pod względem organizacyjnym trzeba będzie jeszcze poczekać.