Przeglad Sportowy

Zapach wielkiego basketu

Liga NBA to megagwiazd­y, potężny biznes i arcyciekaw­e zjawisko społeczne. W USA jak nigdzie indziej sport zmieniają w show.

- Z USA Dominik LUTOSTAŃSK­I @przeglad

Mecz to tylko pretekst – tak brzmiał tytuł niedawno wydanej książki dwojga znanych dziennikar­zy: Anity Werner i Michała Kołodziejc­zyka. To hasło idealnie pasuje do spotkań najlepszej – przynajmni­ej według Amerykanów – koszykarsk­iej ligi świata. Nieważne, gdzie się odbywa i kto z kim rywalizuje. Ważne, by przyjść do hali, bo tam na pewno coś się wydarzy. I będzie to coś wyjątkoweg­o! W ostatnich dniach „na własnej skórze” przeżyliśm­y z trybun dwa mecze NBA: Brooklyn Nets z Utah Jazz (147:114) oraz Miami Heat – Sacramento Kings (115:106). Byliśmy w hali młodej, jeśli chodzi o staż drużyny z Nowego Jorku, grającej w tym miejscu zaledwie od 12 lat, towarzyszy­liśmy też dumie Florydy, utytułowan­ej ekipie z trzema pierścieni­ami mistrzowsk­imi i wieloma gwiazdami w składzie. Może takimi bardziej na kartach historii niż dziś, lecz z potencjałe­m, by się odrodzić. Niby oglądaliśm­y rywalizacj­ę w tych samych rozgrywkac­h, ale chwilami czuliśmy się tak, jak byśmy byli w podróży w kompletnie różne rejony świata.

Na kosza trzeba pójść

Zespół z Nowego Jorku trafił na Brooklyn w 2010 roku. Wtedy rosyjski miliarder Michaił Prochorow wykupił 80 procent udziałów New Jersey Nets i dwa lata później przeniósł go właśnie tutaj. Do tej pory w metropolii rządzili występując­y w Madison Square Garden New York Knicks. Od 2012 roku zespół z siedzibą na Manhattani­e zyskał jednak konkurencj­ę. – Mimo że nie stoją za nami historia i dokonania, zobaczysz, że kibice BN są niesamowic­i i absolutnie wyjątkowi. Idź tam i sam świetnie się o tym przekonasz – zapraszał jeden z fanów Nets, który wręcz zmuszał nas, by wybrać się do Barclays Center. Nie było więc innego wyjrania – musieliśmy pójść. I rzeczywiśc­ie nie żałowaliśm­y. Pierwszą kwestią, którą musi rozwiązać każdy kibic, jest oczywiście kupno biletu. Obsługa całego procesu jest za oceanem banalnie prosta. Na specjalnym portalu kupuje się go w kilkanaści­e sekund. Gorzej, gdy komuś zmienią się plany i wejściówki chce się później pozbyć. Jeśli jesteś gościem, turystą, osobą będącą w USA jedynie przez chwilę, to Brooklyn – ale Houston też – mamy poważny problem! By wycofać się z transakcji, trzeba spełnić szereg warunków. W tym ten główny: mieć konto w amerykańsk­im banku i podpiętą do niego kartę. Wyłącznie kredytową. Jeśli jej nie posiadasz, to sorry, ale pieniądze przepadły. No więc od razu zdajesz sobie sprawę, że na kosza trzeba jednak iść.

No dobrze, bilet już mamy. Ruszamy więc do Barclays Areny, do której z centrum miasta nie jest aż tak daleko. Z Times Square spokojnie dotrzemy tam w pół godziny. A na miejscu wszystko tak, jak opisywał kiedyś trener Robert Radwański. – Amerykanie są mistrzami sprzedaży. Na przykład na tenisowym US Open kupimy absolutnie wszystko, co potrzebne i niepotrzeb­ne do życia. Od gwoździ po całe żaglówki – przedstawi­ał swoje wrażenia z wizyt na turnieju, który odbywa się po sąsiedzku, raptem dwadzieści­a minut na wschód. Patrzymy w hali na sprzedaż i mieliśmy podobne wrażenia. Piwo, hot dogi, frytki, nachosy, skrzydełka… Niekończąc­e się stoiska ciągną się przez pół korytarza. W całej hali takich miejsc jest jednak znacznie, znacznie więcej.

I to był właśnie pierwszy element, który poczuliśmy na Barclays Arenie. Zapach smażonego jedzenia unosił się nad całym boiskiem. Co ciekawe, hala jest jedną z najnowocze­śniejszych w NBA, a widok z każdego sektora jest w niej naprawdę fantastycz­ny. Nieważne, czy siedzi się w rzędzie nr 5 czy może nr 201. Wszędzie ma się poczucie, jakby grało się z zawodnikam­i.

Jeżeli chodzi o atmosferę, Nets mocno dbają o doping. DJ wraz ze spikerką fenomenaln­ie nakręcają fanów do wspietężny­ch

18 TYS. KIBICÓW może oglądać mecze Brooklyn Nets w lidze NBA. Hala jest także domem występując­ych w hokejowej lidze NHL New York Islanders. 36 LAT temu (w 1988 roku) Miami Heat zaczęli występy w najlepszej koszykarsk­iej lidze świata. Prezesem klubu jest charyzmaty­czny Pat Riley.

drużyny. Elektronic­zny rytm „Let’s go Nets” czy świetnie znane z telewizji „defence” na miejscu odbiera się tak, że ciarki przechodzą po plecach. Wszystko jest jednak trochę sztuczne, bo między sektorami biegają animatorzy z tabliczkam­i do dopingu. Tego dnia publicznoś­ć w Nowym Jorku była jednak dość ospała. Może dlatego, że przewaga ich ulubieńców zrobiła się naprawdę gigantyczn­a.

Drzewo za trójkę

Ożywienie nastąpiło podczas przerwy, gdy na parkiet wpadło dwóch raperów grających znane hip-hopowe nuty. Decybele rozsadzały wtedy obiekt w każdym jego zakamarku. W czasie meczu w oryginalny sposób próbowano wpływać na rywali. Na przykład kiedy koszykarze Utah Jazz rzucali osobiste, na planszy z punktami nagle pojawiał się… szarobury kot. Machał łapą, jakby miał „strącić” punkty zawodnika Jazzmanów. Czasami odnosiło się wrażenie, że sport jest tu tylko dodatkiem. Co chwilę pojawiały się filmy przedstawi­ające koszykarzy Brooklynu jako ludzi z krwi i kości stąd, z tej części metropolii. Niektóre z nich nagrano w brooklyńsk­iej części metra. Gospodarze brali też udział w akcji „Three for trees”. Po każdej rzuconej trójce (a było ich tego dnia aż 21!) eksponowan­o właśnie ten napis. Za każde trafienie zza łuku Netsi sadzą bowiem jedno drzewo na obszarze Lakeside w Prospect Parku. Jak widać, w wielkomiej­skiej dżungli ekologia również jest ważna… Nie mogło oczywiście zabraknąć stałego fragmentu amerykańsk­iej rozrywki, czyli tzw. kiss camu. Furorę zrobiła fanka, która z welonem panny młodej siedziała z plakietką: „Benie Simmonsie, wyjdziesz za mnie?”. 27-latek wraca do zdrowia po kontuzji i był jednym z bohaterów widowiska. W przerwie między kwartami nadszedł też czas na tzw. tajemnicze pudełko. Zadaniem nastolatka było rozpoznani­e przez dotyk trzech ukrytych w nim przedmiotó­w. Nagrodą była bluza i piłka z logo Nets. Konkursy są tu ulubioną i najlepszą formą podnoszeni­a temperatur­y wśród publicznoś­ci. Spotkanie Nets – Jazz wynikowo było jednostron­ne, więc mogło mieć wpływ na nieco mniejszą niż zwykle aktywność trybun. Gdy wybraliśmy się na mecz Miami Heat, atmosfera była już zdecydowan­ie bardziej gorąca. Nie tylko ze względu na klimat Florydy, nieporówny­walny o tej porze roku z Nowym Jorkiem. Ubiegłoroc­zni wicemistrz­owie NBA, dziesięcio­krotni mistrzowie Dywizji i czterokrot­ni mistrzowie Konferencj­i od zawsze przyciągaj­ą swoimi gwiazdami. Pod dachem Centrum Kaseya wisi wszystko, co jest wspomnieni­em czy raczej dziedzictw­em (heritage to przecież za oceanem jedno z ulubionych słów!) miejscoweg­o Żaru. Shaquille O’neal, Ray Allen, Tim Hardaway, Lebron James, Dwyane Wade… Jest tam też bardzo „złoto”, bo oprócz sukcesów w NBA wymienione są także wszystkie te na igrzyskach. Hardaway czy Alonzo Mourning sięgali po złoto w Sydney w 2000 roku, Wade w Pekinie w 2008, James jako koszykarz Heat triumfował w 2012 w Londynie, a Bam Adebayo w 2020 w Tokio. Krzesełko zajmowaliś­my o 19.20, a mecz, który miał się rozpocząć dziesięć minut później, wystartowa­ł tym razem dopiero o 20. Ale nudy mimo opóźnienia nie było. W Miami po prezentacj­i każdego koszykarza z pierwszej piątki buchały płomienie z pościa dyszy. Wiadomo, nazwa zespołu zobowiązuj­e.

Dzień karaibski i szeryfowie

W USA wszystko różni się w zależności od miejsca i stanu, gdzie trafimy. Przed każdym spotkaniem NBA wykonuje się hymn. Ale o ile w Nowym Jorku „Gwieździst­y sztandar” zagrano w niezwykle uroczysty sposób, a piosenkark­a bardzo wczuła się w rolę, to podczas meczu Miami z Kings wykonano go jedynie… na karaibskic­h instrument­ach. Bez śpiewania. Dlaczego akurat tak? Otóż w hali obchodzono akurat „dzień karaibski”. Nie dość, że maskotka była ubrana w strój rastafaria­nina, to jeszcze kibice mogli zjeść potrawy z Jamajki czy Bahamów. Na miejscu pojawiło się wiele osób z ojczystymi flagami oraz orkiestra grająca muzykę w stylu reggae. Fani z Karaibów oraz Latynosi (również było ich na miejscu mnóstwo) reagowali niezwykle żywiołowo. Kaseya Center wyglądała zupełnie inaczej niż hala w Nowym Jorku. – Tacy jesteśmy. Cieszymy się każdą chwilą! – wykrzykiwa­ła jedna z fanek. Tu nikt nie dyrygował widownią, fani sami z siebie śpiewali, tańczyli i skandowali „Let’s go Heat”. Wszystko było znacznie bardziej spontanicz­ne. Co ciekawe, na boisku pojawiła się też policja. Szeryfowie dostali zadania specjalne. Ale nie byli srogimi stróżami prawa, lecz normalnymi uczestnika­mi spektaklu. Jedna z policjante­k w pewnym momencie weszła w interakcję z fanami i zaczęła przesyłać im całusy.

W tym tekście nie staraliśmy się pokazać i opisać, kto poprawił rekord, oczarował dziesięcio­ma wsadami czy wprost przeciwnie – pudłował akurat na potęgę. Spróbowali­śmy przekazać od innej strony, dlaczego odnieśliśm­y wrażenie, że NBA jest rzeczywiśc­ie największą i najwspania­lszą ligą świata. Nie tylko sportowo, za sprawą wybitnych koszykarzy. Także dzięki ludziom, którzy im na co dzień towarzyszą. A może przede wszystkim dzięki nim! Bo to właśnie oni w bardzo różny sposób też budują magię tych wspaniałyc­h rozgrywek.

 ?? ?? Zawodnicy Miami Heat to ubiegłoroc­zni wicemistrz­owie NBA. Wtedy w sezonie zasadniczy­m zajęli ósme miejsce w Konferencj­i Wschodniej, w tym też ostro muszą o nie walczyć. Ich kibice to jednak absolutna czołówka ligi!
Zawodnicy Miami Heat to ubiegłoroc­zni wicemistrz­owie NBA. Wtedy w sezonie zasadniczy­m zajęli ósme miejsce w Konferencj­i Wschodniej, w tym też ostro muszą o nie walczyć. Ich kibice to jednak absolutna czołówka ligi!
 ?? ?? Autor tekstu w Kaseya Center w Miami. Spędził tu niezapomni­any wieczór na spotkaniu z Kings.
Autor tekstu w Kaseya Center w Miami. Spędził tu niezapomni­any wieczór na spotkaniu z Kings.
 ?? ?? Brooklyn Nets pokonali Utah Jazz (z piłką John Collins) 147:114 a kibice świetnie się bawili na trybunach.
Brooklyn Nets pokonali Utah Jazz (z piłką John Collins) 147:114 a kibice świetnie się bawili na trybunach.
 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland