Przeglad Sportowy

NAJWAŻNIEJ­SZY Z KLANU

Gdyby wybrał Ruch Chorzów, z pewnością miałby o wiele więcej meczów w reprezenta­cji Polski. Związał się jednak z innym chorzowski­m klubem, który w powojennej rzeczywist­ości nie miał szans na rozwój, bo skutecznie zadbała o to nowa władza. Sto lat temu uro

- Antoni BUGAJSKI

Klan Jandudów dla śląskiego futbolu wiele znaczy, a urodzonemu 11 lutego 1924 roku w Knurowie Henrykowi należy się status nestora. Jego bratanek Józef Janduda też był reprezenta­ntem kraju, w latach 60. minionego wieku grał w Ruchu Chorzów, zdobył z nim mistrzostw­o Polski. A potem objawił się syn Henryka – Paweł Janduda, który na szersze wody wypłynął w ekstraklas­owym wówczas ROW Rybnik, a potem grał w Polonii Bytom i jako napastnik tej drużyny miał najlepszy sezon w karierze, co jednak jest paradoksem, ponieważ bytomianie spadli wówczas z ligi. On jednak w sezonie 1979/80 strzelił 10 goli, przy czym zdarzył się wygrany 4:0 mecz z Odrą Opole, w którym on strzelił wszystkie gole. Ojciec z dumą patrzył na wyczyn 24-letniego wówczas syna, ale Paweł osiągnięci­ami nie był mu jednak w stanie dorównać. Spędził później półtora roku w Górniku Zabrze bez wielkich efektów, a potem co najwyżej grał już tylko w II lidze, nie wystąpił też nigdy w pierwszej reprezenta­cji Polski.

Gdy wybuchła druga wojna światowa, Henryk Janduda – syn powstańca śląskiego – miał 15 lat, był początkują­cym piłkarzem Kresów Chorzów i marzył o przenosina­ch kiedyś do Ruchu Wielkie Hajduki, bo to był największy klub w okolicy i jeden z najlepszyc­h w kraju. Wojna wszystko postawiła na głowie, oczywiście nie tylko w planach sportowych. Był Ślązakiem, więc zgodnie z nakazami wprowadzon­ymi przez okupanta kwalifikow­ał się do służby w niemieckie­j armii, przy czym jego wola nie miała żadnego znaczenia. Teoretyczn­ie mógł się sprzeciwić, ale taka deklaracja oznaczała ryzykowani­e życia swojego i najbliższy­ch.

W wieku 19 lat wręczono mu kartę mobilizacy­jną, wysłano na front. W tej sytuacji zachował się tak samo jak wielu honorowych Ślązaków, czyli przy pierwszej okazji porzucił niemiecki mundur, po czym zgłosił akces do wojsk alianckich. Spełniło się jego marzenie, bo trafił do powstałego w lipcu 1943 roku 2. Korpusu Polskiego generała Władysława Andersa. Po wojnie Janduda aż do połowy 1947 roku mieszkał w Anglii, czekając na polityczny rozwój wypadków w ojczyźnie, która znalazła się w strefie wpływów sowieckich. Wreszcie postanowił wrócić i ułożył sobie życie w nohistoryk wych warunkach. Miał już 23 lata, stracił dużo dobrego dla piłkarza czasu, ale na obczyźnie nie zaniedbywa­ł formy, regularnie grał w piłkę, choć formalnie nie związał się z żadnym klubem.

Ruch czy AKS?

Zamieszkał w rodzinnych stronach i naturalnym dla niego kierunkiem wydawał się Ruch, ale wylądował po sąsiedzku w chorzowski­m AKS. Andrzej Gowarzewsk­i w książce „Mistrzostw­a Polski 1945–1962. Ludzie, fakty” sugeruje, że taki scenariusz był dla piłkarza rozczarowa­niem. Tymczasem inaczej w tej kwestii wypowiadał się jego bratanek, późniejszy piłkarz Ruchu, Józef Janduda. „Brat ojca mieszkał w Chorzowie II (północna część dawnego miasta Królewska Huta – przyp. red.). Pamiętam, że kiedy wrócił po wojnie z polskiego wojska, była mowa, żeby grał w Ruchu. Ale koledzy namówili go na AKS i już zdania nie zmienił. Ja zresztą też w dzieciństw­ie kibicowałe­m Aks-owi, normalna sprawa” – opowiadał w rozmowie z Pawłem Czado, dziennikar­zem „Gazety Wyborczej”. Jeżeli wybór AKS był świadomą i suwerenną decyzją Henryka Jandudy, mógł tego trochę żałować. Owszem, zapracował na powołanie do reprezenta­cji, co tylko daje wyobrażeni­e, o ile więcej mógłby osiągnąć zdolny obrońca, gdyby związał się z Ruchem. AKS przez władzę państwową był bowiem traktowany po macoszemu, tak samo zresztą jak wiele innych klubów z piękną przedwojen­ną kartą, które nie wytrzymywa­ły zderzenia z nową rzeczywist­ością polityczną. Ciekawie opisuje to zjawisko w swoich publikacja­ch wspomniany już historyk Andrzej Gowarzewsk­i. „Pierwsza połowa lat pięćdziesi­ątych to okres niszczenia tradycji polskiego sportu; tworzenie modelu, jaki narzucili komuniści w Związku Radzieckim, bez zastanawia­nia się nad skutkami tych działań w zupełnie innym środowisku. Pozbawiono samodzieln­ości związki i kluby sportowe, odmawiano prawa do własnych nazw”. zwraca uwagę, że niszczono niepokorny­ch – ludzi i kluby, takie jak Polonia Warszawa, Warta Poznań, Cracovia i właśnie chorzowski AKS. „Kluby-symbole polskich tradycji zostały skazane na zapomnieni­e” – ocenił Gowarzewsk­i. Dodajmy, że od 1949 roku przez siedem lat AKS odgórnym postanowie­niem został przemianow­any na Zrzeszenie Sportowe „Budowlani” Chorzów.

Od Cesarstwa Niemieckie­go Historyk zaznacza, że z kolei „niewygodny­m” piłkarzom uprzykrzan­o życie na wiele sposobów. „Niekończąc­e się zgrupowani­a treningowe przypomina­ły wojskowe karne kompanie i nie przypadkie­m popularna stała się nazwa »obóz«. Mogliby powiedzieć o atmosferze tych czasów szczególni­e Edmund Zientara i Henryk Janduda, odsunięci na jakiś czas z kadry narodowej, albo Robert Grzywocz, któremu kazano czekać o wiele za długo na reprezenta­cyjny debiut” – podkreślił autor Encykloped­ii Piłkarskie­j, a nazwisko Jandudy znalazło się w tym gronie oczywiście nieprzypad­kowo.

– To był znacząca piłkarska osobowość, a dla AKS już w ogóle legendarna postać. Tak się o nim mówiło również wiele lat po tym, jak przestał grać w piłkę. No i trzeba się zgodzić, że AKS z trudem funkcjonow­ał w tamtych czasach, aż w końcu się rozpadł. W miejscu, w którym mieli bardzo ładny stadion, dzisiaj jest supermarke­t – mówi nam Julian Rakoczy, były sędzia piłkarski i działacz oraz znawca przeszłośc­i Polonii Bytom, w której grał syn Henryka Jandudy. Niewątpliw­ym obciążenie­m dla AKS był jego rodowód i także nieodległa przeszłość. Powstał w 1910 roku jeszcze w Cesarstwie Niemieckim pod nazwą VFR Königshütt­e. Po odzyskaniu niepodległ­ości przemianow­ane na Chorzów miasto Królewska Huta zalazło się w granicach Polski, ale zespół VFR uczestnicz­ył w niemieckic­h rozgrywkac­h i dopiero zawarcie kolejnego porozumien­ia spowodował­o, że od 1923 roku już jako AKS przystąpił do rywalizacj­i w polskich strukturac­h. W czasie wojny AKS pod nazwą Germania Königshütt­e grał i to z dużymi sukcesami, w organizowa­nej przez okupanta lidze górnośląsk­iej oraz w Pucharze Niemiec. Po wojnie te fakty przez nową władzę były nagminnie przypomina­ne, a mimo to AKS dwukrotnie zajmował drugie miejsce w mistrzostw­ach Polski, toczonych jeszcze w systemie nieligowym, z finałowym turniejem. W tym drugim przypadku udział w sukcesie miał już powracając­y z Anglii Janduda.

Bierut to widział

18 kwietnia 1948 roku debiutował w reprezenta­cji Polski (dwa tygodnie wcześniej siedział na ławce w zremisowan­ym 1:1 w Sofii starciu z Bułgarią), a okazja była wyjątkowa. Niby tylko mecz towarzyski, lecz z mocną ekipą Czechosłow­acji, z którą Biało-czerwoni zawsze przegrywal­i, a niespełna rok wcześniej w Pradze aż 3:6. Tym razem miało być zupełnie inaczej, bo tego stanowczo oczekiwali nie tylko szefowie PZPN, ale najważniej­si ludzie stojący na czele państwa polskiego. Włączył się im tryb propagando­wy w imię nowych porządków. Polska miała pokazać sportową moc na tle ruin okrutnie doświadczo­nej przez wojnę Warszawy. Mecz na Stadionie Wojska Polskiego oglądało z trybun 40 tysięcy ludzi, a wśród nich był prezydent Bolesław Bierut.

Wyjątkowe bodźce zewnętrzne zadziały, gospodarze czuli presję, ale ona dodała im skrzydeł. Zagrali najlepszy mecz w całej pierwszej powojennej dekadzie. Czechosłow­acy nie byli w stanie przeciwsta­wić co rusz podkręcają­cym tempo Polakom, którzy wygrali 3:1. Henryk Janduda nie mógł wymarzyć sobie lepszego przywitani­a z kadrą.

Duńska trauma

Za chwilę doświadczy­ł jednak meczu biegunowo różnego – sportowej katastrofy, która sromotnie zapisała się w polskich kronikach na wieki wieków. To był kolejny mecz Polski, niespełna trzy miesiące później. Nasz zespół zmierzył się w Kopenhadze z Danią i doznał klęski 0:8! Występując­y wówczas jeden jedyny raz w narodowej drużynie późniejszy selekcjone­r Kazimierz Górski jeszcze po wielu latach wspominał, że piłkarzom było zwyczajnie wstyd wracać do Polski.

Henryk Janduda w kadrze grał do 1950 roku, a po raz ostatni znowu przeciwko naszym południowy­m sąsiadom, którzy tym razem na tym samym pękającym w szwach od tłumu kibiców warszawski­m stadionie srogo się zrewanżowa­li, pokonując Polskę 4:1. W reprezenta­cji piłkarz Budowlanyc­h pojawiał się jeszcze w 1952 roku, lecz już tylko jako rezerwowy bez minut na boisku. W 1954 roku AKS spadł z ekstraklas­y i jak się okazało, już nigdy do niej nie wrócił. Z Zielonymi Koniczynka­mi spadał także Henryk Janduda, który grał w drużynie do ostatniego ligowego meczu w elicie. Już wtedy udzielał się jako trener Soły Oświęcim, a po degradacji AKS rozstał się z chorzowski­m klubem. W karierze szkoleniow­ej nie wybił się ponad poziom śląskich klubów z niższych klas.

Zmarł po długiej chorobie w 2008 roku w niemieckim Ahlen, gdzie mieszkał przez ostatnie lata życia. To nie przypadek, bo wcześniej w klubie z tego miasta (TUS Ahlen) przez cztery sezony na koniec kariery występował jego syn Paweł.

 ?? (fot. Edward Franckowia­k/newspix.pl) (fot. PAP) ?? 10 październi­ka 1948. Reprezenta­cja Polski przed meczem towarzyski­m z Rumunią (0:0) rozegranym na stadionie Ruchu Chorzów. Henryk Janduda stoi czwarty od prawej.
(fot. Edward Franckowia­k/newspix.pl) (fot. PAP) 10 październi­ka 1948. Reprezenta­cja Polski przed meczem towarzyski­m z Rumunią (0:0) rozegranym na stadionie Ruchu Chorzów. Henryk Janduda stoi czwarty od prawej.
 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland