NAJWAŻNIEJSZA POSTAĆ W KLUBIE
Dostał władzę, jakiej nikt jeszcze nie miał. W 5. części reportażu „Legia w czyśćcu” wyjaśniamy, w jakich okolicznościach Jacek Zieliński został głównym „rozgrywającym” stołecznego klubu.
Zgrupowanie piłkarzy Legii. Rutynę obozowego życia urozmaicają na różne sposoby. Grają też i w szachy, choć tutaj akurat z góry wiadomo, kto wygra. Jacek Zieliński jest z nich po prostu najlepszy. Piotr Włodarczyk, kolega z drużyny, może i nie zna tylu kombinacji, za to nadrabia sprytem. A ten spryt wykracza daleko poza szachownicę. Proponuje Zielińskiemu pojedynek. Kapitan Legii nie wie o jego planie. Kiedy szykują się do rozpoczęcia partii, na łóżku obok z laptopem na kolanach jest już inny legionista, Marek Saganowski. On grać nie chce, za to przegląda zdjęcia. Przynajmniej Zieliński myśli, że przegląda. W rzeczywistości Saganowski ma otwarty komputerowy program do gry w szachy Kasparow, w którym będzie odtwarzał ruchy Zielińskiego i pokazywał Włodarczykowi, jak zagrać. Usiadł tak, żeby widział go tylko „Włodar”.
Zaczęli. Im dłużej trwa partia, tym Zielińskiemu trudniej uwierzyć w metamorfozę Włodarczyka. A ten ma swój dzień. Zamyślony pochyla się nad szachownicą, poprawia czuprynę, a w rzeczywistości zerka na laptopa. I zaraz sięga po gońca. Kolejny zaskakujący ruch. – Im trudniejsze ruchy wykonywałem, tym bardziej nie mogłem uwierzyć, że ty wpadłeś na jeszcze bardziej skomplikowane – powie mu później Zieliński. Na razie o niczym nie wie. Nie wie, że de facto gra z rosyjskim arcymistrzem, nie wie też, że Włodarczyk kazał ustawić program na najwyższy poziom trudności. Szach-mat. Pretendent nieoczekiwanie wygrywa. Zdumiony Zieliński chce rewanżu, wiadomo.
W drugiej partii to samo. Włodarczyk z pomocą Kasparowa ponownie zaskakuje faworyta. Saganowski co jakiś czas odwraca laptopa ze zdjęciami na ekranie w kierunku zaabsorbowanych kolegów, żeby zmylić jednego z nich.
– A zobaczcie to zdjęcie – zagaduje, gdy Kasparow jest starannie ukryty. Czujność Zielińskiego i tak już dawno drzemie, on skupia się na szachownicy. A tam szach-mat po raz drugi. Włodarczyk znów pokonuje legijnego mistrza. Do żartu przyzna się następnego dnia, gdy już nie będzie mógł patrzeć na jego zafrasowaną minę. – Człowieku, ja spać nie mogłem. Próbowałem zrozumieć, co się stało – wyjawi Zieliński.
Kilka lat później, już w innych okolicznościach, Zieliński też będzie próbował zrozumieć, co się stało. Tym razem z Legią.
Legenda na ławce rezerwowych
W Akademii Legii ponuro żartują, że gdy pierwszy zespół zbytnio spoufala się z porażkami, to wówczas najważniejsze osoby w klubie przypominają sobie o nich. Dbanie o talenty obroni się zawsze i spodoba kibicom. Tak było za kadencji Ivana Kepciji, dyrektora technicznego Legii, gdy pogorszyły się wyniki w jej najważniejszym zespole. Podobne spotkanie zorganizował też Radosław Kucharski. Chodziło o projekt monitorowania sześciu–siedmiu najzdolniejszych nastolatków. Dyrektor sportowy Legii chciał im zapewnić dodatkowy trening z zawodnikami z pierwszego zespołu, którzy rokują najlepiej i można ich sprzedać, jak Ernest Muci czy Luquinhas. Co tydzień, dwa tygodnie miały też odbywać się spotkania grupy, która oceniałaby projekt – pojawiałby się ktoś ze sztabu pierwszego zespołu, trener rezerw i CLJ, najważniejsi ludzie z akademii oraz Jacek Zieliński jako szef rozwoju karier indywidualnych i wypożyczeń. Opowiada jeden z byłych trenerów akademii: – Nagle ktoś zapytał: „A kto ma odpowiadać za organizację tych spotkań?”. Radek
wskazał na Jacka. Po jego reakcji było widać, że kompletnie nie wie, o co chodzi. „No wiesz, zorganizujesz spotkanie. Kawa, herbata, jakieś ciasteczka i będziemy rozmawiać” – doprecyzował Radek. Na miejscu Jacka poczułbym się źle. To czas, gdy Zieliński, legenda Legii, usiadł w swoim klubie na ławce rezerwowych. Minęły ponad dwa lata. Łazienkowska 3. Gabinet dwóch ważnych dla Legii postaci. Dyrektora i wiceprezesa. Symbol nowej Legii, pacjenta na terapii. Po prawej stronie, bliżej okna – biurko Marcina Herry. Wiceprezesa odpowiedzialnego za organizację klubu, który w waż
nym dla niego okresie pomyślał, że Legia powinna łączyć, a nie dzielić. Biurko po lewej, bliżej wejścia, należy do Zielińskiego. Dyrektora sportowego i szachisty, który ma zadbać o mocne figury w każdej partii rozgrywanej przez Kostę Runjaicia.
Na ścianie zdjęcia z Legią jako motywem przewodnim. Jest Pałac Kultury w klubowych barwach, jest drużyna uradowanych legionistów w szatni po zwycięstwie, jest trofeum przyznawane za mistrzostwo Polski – kompas, który ma prowadzić klub w każdym ligowym meczu. Znalazło się też miejsce dla koszykarza Łukasza Koszarka, w końcu cała Legia zawsze razem. Jest też pomysł, jaki Herra z Zielińskim mają na klub.
Obsesja na punkcie rozwoju
W swoim półgabinecie Zieliński na moment odchodzi do stolika, sięga do torby i szuka laptopa. Za chwilę zagłębi się w swoim świecie, pokaże wykresy, analizy. Grzebiąc w poszukiwaniu przenośnego komputera gdzieś w drugim kącie gabinetu, Zieliński po 45 minutach naszej rozmowy rzuca pięć zdań esencji z jego obecnych wyzwań. – Mam obsesję na punkcie rozwoju. Wyniki są oczywiście niezwykle ważne, sukcesy potrzebne, bo bez nich kibice będą rozczarowani. Ale gdybym w trakcie sezonu myślał jedynie o trofeach – wygramy coś, czy nie wygramy – wcale nas to do nich nie przybliży, a ja będę jeszcze bardziej zestresowany. Wolę skupić się na rozwoju, strukturach, zastanowić się, jak pomóc trenerom. Wtedy będziemy bliżej zwycięstw – Zieliński wygłasza krótkie expose znad torby z laptopem. Oczywiście to jest Legia, tutaj zawsze muszą być zwycięstwa. Ale tym razem mają to być zwycięstwa zaplanowane i przygotowane, a nie od przypadku do przypadku. W legijnej kuchni od pół roku pichci coś w tajemnicy Przemysław Małecki, asystent Kosty Runjaicia. Przygotowane przez niego danie pokażemy w ostatnim, finałowym odcinku opowieści o „Legii w czyśćcu”.
Na razie młody szkoleniowiec dzieli się spostrzeżeniami: – Legia zmieniła koncepcję. Wcześniej postrzegałem Legię jako „tu i teraz”. Sukces? Tu i teraz. A jutro znowu zrobimy „tu i teraz”. Brak było perspektyw. Dziś strategia jest inna. Długofalowa z chęcią zabezpieczenia tego „tu i teraz”. Bo Legia zawsze musi osiągać sukces, ale już nie za wszelką cenę. To ciśnienie i parcie na zwycięstwa musi być, mentalność w Legii nie może się zmienić. Priorytetem jest długofalowy rozwój. Sukces jak najbardziej. Ale sukces, który będzie trwały. Tylko że o wizji, projekcie, długofalowym rozwoju nasłuchali się kibice Legii w ostatnich latach wystarczająco. Ich nieufność nie powinna dziwić.
Kiedy Zieliński wygłaszał nieoczekiwany wywód z dala od naszych stygnących kaw, dyktafon prężył się, żeby zarejestrować każde jego słowo. Teraz, gdy mam gospodarza naprzeciwko siebie, proszę go, by opowiedział o swojej obsesji. Czy w sporcie sukces można zaplanować?
– Nie znam z historii biznesu inicjatywy, która od początku była dobra. To zawsze był plan. Lepszy, gorszy, nigdy idealny. Potem zaczynasz go realizować, oceniasz, poprawiasz. My musimy mieć plan na to, jak ten zespół rozwijać. Jaka ma być jego struktura? Jak ma wyglądać jego trzon? Kto ma być dźwignią tej drużyny? Zawodnicy o jakich profilach? O jakim charakterze? – Zieliński sam zarzuca pytaniami. – To też praca nad rozwojem indywidualnym zawodników, co już należy do trenerów. Wcześniej dobierasz ich do sztabu, oni rozwijają twoich piłkarzy, model gry, szukasz specjalistów w kwestii fizyczności. Nic więcej. Dobieranie ludzi i stworzenie im przestrzeni do rozwoju.
Człowiek zaufany w akademii
W marcu 2017 roku Zieliński został rektorem na legijnym uniwerku i jako dyrektor akademii przez ponad dwa lata odpowiadał za kształcenie młodzieży. Wcześniej prowadził reprezentację Polski U-20, a w Wigrach Suwałki jako dyrektor sportowy pomagał w szkoleniu i wychodził na boisko z młodymi piłkarzami. Teraz miał jednak odpowiadać za całość jednej z największych akademii w Polsce. To było dla niego coś nowego. Tym różnił się od innych ważnych person w Akademii Legii, jak Richard Grootscholten, Piotr Urban czy teraz Marek Śledź, że nie miał w szkoleniu takiego doświadczenia. Nie pracował wcześniej w akademii, nie prowadził zespołów w piłce młodzieżowej.
W akademii poznał Radosława Mozyrkę, koordynatora ds. rozwoju. To on stał się jego najbliższym współpracownikiem. Po latach jednym z pierwszych pomysłów Zielińskiego już jako dyrektora sportowego było właśnie ściągnięcie Mozyrki, który przyszedł z Warty Poznań i w Warszawie został szefem skautów.
W akademii Zieliński był bardziej łącznikiem, trzymał się bliżej prezesa. Wiele koncepcji przygotowywał Mozyrko, a dyrektor to akceptował. Sam oglądał mecze przeważnie najstarszych zawodników – skupiał się na rezerwach, zespole 18- czy 19-latków.
Zieliński w pierwszym roku uwagę poświęcił programowi szkolenia. Do jego tworzenia włączył trenerów akademii. – To był wspólny projekt. Chciałem, by mieli przekonanie do tego, co robią – podkreśla. – Z Radkiem Mozyrką stworzyliśmy ramy, a nad szczegółami pracowaliśmy już z kilkoma wybranymi trenerami z różnych zespołów. Widzieliśmy, że się rozpędzamy. Zdobyliśmy mistrzostwo Polski U-15, U-17. Wcześniej Legia w U-15 takich wyników nie osiągała. Owszem, mieliśmy wyniki u 19-latków, kiedy już ściągnęliśmy zawodników z zewnątrz – zauważa Zieliński.
W akademii wspominają, że praca u nich nie była docelowym zajęciem Zielińskiego. Być może przyjął to stanowisko, bo to była Legia. Był w swoim klubie, no i jako dyrektor. Z tej pozycji łatwiej zrobić kolejny krok. – Zdawaliśmy sobie sprawę, że wcześniej czy później Jacek dostanie szansę przy pierwszym zespole – przyznaje były trener akademii.
Mógł podejść do tego długofalowo, a pracę w akademii traktować jako możliwość zdobycia doświadczenia. Gdy temat schodził na pierwszy zespół, dzielił się spostrzeżeniami: – Nie no, w jedynce ja bym zrobił tak i tak.
Mówił to w wąskim i zaufanym gronie bez wychylania się, by jego głos dotarł do Mioduskiego. Na razie przyglądał się z oddali, obserwował. Było jednak widać, że procesor w jego głowie pozwalał przygotować plan, jak on ułożyłby całość. Miał już za sobą udaną pracę w Wigrach Suwałki, gdzie przez dwa i pół roku właśnie jako dyrektor dopasowywał klocki przy budowie drużyny.
W cieniu Grootscholtena
Hierarchię w akademii zmieniło przyjście Grootscholtena. Wprawdzie Holender nie przejął berła od Zielińskiego, ale realną władzę już tak – jako dyrektor techniczny zaczął wyznaczać kierunki dla akademii. – Czy Jacek nie mógł nadal pracować jako dyrektor? Z dzisiejszej perspektywy mogę powiedzieć, że poradziłby sobie spokojnie. Też zrobiłby to dobrze, może nawet lepiej. Z Richardem uzyskaliśmy nowe kompetencje i dodatkowe spojrzenie, którego się nauczyliśmy – tłumaczy Mioduski.
Zieliński nie czuł się dobrze w nowym rozdaniu. Trudno, żeby po tym, jak został odstawiony, tak po prostu zaakceptował utratę wpływów w akademii.
– Poczuł pan, że znalazł się na aucie? – pytam Zielińskiego o tamten czas.
– Czułem się nie w pełni wykorzystany. Nie powiem, że byłem zły, ale zdziwiony na pewno. Dwa lata swojej pracy w akademii uważałem za owocne – przyznaje dyrektor sportowy Legii. Usankcjonowaniem tego, kto za co odpowiada, były kolejne roszady. W marcu 2021 roku Grootscholten W części 6. reportażu opiszemy akademię warszawskiego klubu – pokażemy, czy legijne talenty mają udrożnioną drogę do pierwszego zespołu.
z dyrektora wykonawczego awansował na dyrektora akademii. Mioduski tłumaczy, skąd w ogóle wziął się pomysł jego zatrudnienia w Legii: – Potrzebowaliśmy kogoś z zewnętrz, kto przygotuje od strony strukturalnej cały proces pod ośrodek, zarządzi nie tylko szkoleniem, ale i infrastrukturą oraz de facto rozpocznie działalność akademii. Richard był taką osobą. Dostał na to trzy lata – klaruje prezes Legii. Jednym radość, innym rozczarowanie. Grootscholten awansował, a Zieliński został szefem rozwoju karier indywidualnych i wypożyczeń. – Jacek po przyjściu Richarda poszedł w odstawkę, miało go nie być. Został, bo jest legendą Legii. Gdyby padło na kogoś innego, to już nie pracowałby w klubie – nie ma wątpliwości jeden z trenerów akademii.
Klub informował w komunikacie: „Zadaniem Zielińskiego w oparciu o jego unikalne doświadczenia i kompetencje, będzie bardzo mocne wspieranie i rozwijanie poszczególnych zawodników wchodzących w seniorski futbol, tak aby jeszcze lepiej realizowali swój potencjał, szczególnie w ramach pierwszej drużyny, jak również w ramach prowadzonych projektów wypożyczeniowych”. Rolę Zielińskiego w akademii zmarginalizowano. – Ta funkcja nie była godna takiej osoby i pozycji, jaką miał w Legii. Chyba w klubie brakowało pomysłu na tak mocne nazwisko. Jacek po prostu został schowany do szafy – ocenia Marek Gołębiewski, który od czerwca 2021 roku prowadził rezerwy Legii.
Legia na drodze do kadry
Gdy więc w klubie nie mieli pomysłu na Zielińskiego, sporo czasu spędzał na rozmowach z trenerami pierwszej drużyny Legii. Być może gdyby wcześniej został dyrektorem, to znacznie dłużej w Warszawie popracowałby Czesław Michniewicz. Obaj się lubili, często rozmawiali. Współpracownik Michniewicza: – Trenera wkurzało, że Jacek ma taką pozycję w klubie, że nie wiadomo, czym się zajmuje. Grootscholten traktował go fatalnie, a trener tego nie rozumiał: „Mamy takiego fachowca, a klub z niego nie korzysta”. Z nim nie byłoby tego kryzysu z jesieni.
Zieliński wspomina dyskusje z Michniewiczem. – Ja uwielbiam rozmawiać o taktyce, on uwielbia rozmawiać o taktyce. Ceniłem te kontakty z Cześkiem – kiwa głową dyrektor sportowy Legii. – Nie oceniałem tego, co robi w klubie, nie udzielałem mu rad, bo o to nie prosił. Nie chciałem się pchać, chociaż widziałem kilka rzeczy, które mógłbym podpowiedzieć z zewnątrz. Tylko nie wiedziałem, jak to zostanie odebrane, a nie chciałem tych naszych relacji psuć. Obserwując z boku, czasem widzisz więcej niż wtedy, gdy jesteś w centrum. To tak jak z jazdą samochodem. Na tylnym siedzeniu masz inną perspektywę, możesz rozejrzeć się w prawo, w lewo. Za kierownicą patrzysz przed siebie. Michniewicz po odejściu z Legii pracował z reprezentacją Polski, poprowadził ją w mistrzostwach świata. Po powrocie z Kataru na początku wydawało się, że zachowa posadę selekcjonera. W rozmowie z prezesem PZPN Cezarym Kuleszą pojawił się pomysł, żeby poszukał do sztabu byłego piłkarza, który nie tyle pomoże mu w treningu, co spojrzy z boku i będzie potrafił coś doradzić. Kogoś, kto pomoże też obłaskawić dziennikarzy, bo klimat wokół Michniewicza robił się nieznośny. Pierwszą osobą, o której pomyślał, był właśnie Zieliński. Mówił: „Nie oczekuję za dużo od dyrektora poza tym, że podpowie mi coś, czego nie widzę i po prostu będzie umiał zachować się w trudnej sytuacji”. Przeszkodą była praca Zielińskiego w Legii. Ostatecznie kimś takim miał być Radosław Michalski z PZPN, ale z Michniewiczem
już nie popracował. Trenera zdymisjonowano.
W Legii na krótko zastępcą Michniewicza został Gołębiewski. Jego gabinet też odwiedzał Zieliński. – Mieliśmy nieoficjalne spotkania. Wpadał na kawę, rozmawialiśmy o sytuacji drużyny. Wiedział, jak trudny jest okres w klubie i z jego strony dostałem bardzo dużą pomoc merytoryczną. Wspierał mnie w decyzjach, mocno ceniłem jego rady – chwali były szkoleniowiec Legii.
W czasie gdy Legia schowała Zielińskiego, sam znalazł sobie zajęcie. Klub kazał mu opiekować się wypożyczonymi, a on jeszcze rozprawiał z trenerami o futbolu. ***** Na platformie Prime Video dostępny jest już serial dokumentalny „Legia. Do końca”, który pokazuje życie klubu od szatni. Sześcioodcinkowy serial koncentruje się na pełnym wyzwań sezonie 2022/23 – czasie odrodzenia i powrotu Legii po trudnym sezonie 2021/22. Piłkarzy i pracowników klubu zobaczymy jako mężów, ojców, kumpli, którzy uchylają drzwi do życia prywatnego…