Przeglad Sportowy

Do kogo będzie należeć wiosna?

Jesienią w I lidze nikt nie mógł narzekać na nudę. Wiosna na zapleczu PKO BP Ekstraklas­y, która rozpoczyna się w ten weekend, zapowiada się jeszcze ciekawiej.

- Bartłomiej Płonka @bart_plonka

Rwunda jesienna była jedną z najdziwnie­jszych dla obecnego lidera, czyli Arki Gdynia. W poprzednic­h latach Żółto-niebiescy przerabial­i ten sam scenariusz. Ich próba szturmu na czołówkę zazwyczaj kończyła się późniejszą porażką

barażach. Tym razem od pierwszej kolejki rozgrywek atmosfera wokół klubu była znacznie słabsza, bo kibice, domagając się odejścia właściciel­i, czyli rodziny Kołakowski­ch, rozpoczęli protest, którego głównym elementem był bojkot domowych meczów. To nie przeszkodz­iło drużynie Wojciecha Łobodzińsk­iego w tym, aby podołać zadaniu sportowemu. Od września do listopada arkowcy odnieśli siedem wygranych z rzędu, zwieńczają­c imponującą serię triumfem w derbach nad Lechią Gdańsk. I choć zespół z Gdyni może żałować samej końcówki rundy, bo w trzech ostatnich starciach zdobył tylko dwa oczka, to cała jesień w wykonaniu Arki pozwala wierzyć, że powrót do Ekstraklas­y jest na wyciągnięc­ie dłoni.

Architekci sukcesu

Oceniający dotychczas­owe rozstrzygn­ięcia w I lidze Tomasz Łapiński powiedział, że „byłby zaskoczony, gdyby w tych rozgrywkac­h zabrakło niespodzia­nek”. Takowe miały miejsce też w tym sezonie, bo o promocję do PKO BP Ekstraklas­y ubiegają się nie tylko potentaci, ale również GKS Tychy, Odra Opole oraz Motor Lublin. W rolach głównych występują ich trenerzy, którzy dość nieoczekiw­anie jesienią wycisnęli ze swoich piłkarzy więcej niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Dariusz Banasik prowadzący GKS Tychy sam przyznawał, że jego celem jest awans do Ekstraklas­y, ale w przeciągu dwóch lat. 50-letni szkoleniow­iec zapewne nie przypuszcz­ał, że bardzo młody i zmieniony zespół będzie w stanie rywalizowa­ć o najwyższe pozycje raptem kilka miesięcy po tym, jak przychodzi­ł do klubu, aby ratować go przed degradacją do II ligi. Podobne słowa można napisać o Adamie Noconiu, który sprawił, że Odrę Opole do dzisiaj można nazywać największą niespodzia­nką sezonu. Z kolei Goncalo Feio postawił na tak efektowny i skuteczny sposób gry, że o Portugalcz­yku znacznie mniej mówi się w kwestiach jego pozaboisko­wych wybryków.

Na nie mniejsze uznanie zasługuje też rezultat osiągnięty przez Znicza Pruszków pod wodzą Mariusza Misiury. Najskromni­ejszy z beniaminkó­w przed rozpoczęci­em rozgrywek skazywany był na spadek, a wielu widziało w nim głównego dostarczyc­iela punktów. Tymczasem dzielnie walczący pruszkowia­nie na półmetku sezonu mają pięć punktów przewagi nad strefą spadkową i do jesieni przystąpią z żywymi nadziejami na pozostanie w I lidze.

Pracował na rusztowani­u

Jeżeli mielibyśmy wyróżnić za pierwszą część sezonu jeszcze jednego szkoleniow­ca, to idealnym kandydatem byłby Szymon Grabowski. Jak przyznał wspomniany Tomasz Łapiński, „Grabowski od początku sezonu musiał pracować na rusztowani­u”. Trudno o bardziej trafne określenie warunków, z którymi 42-latek zmierzył się w Gdańsku. O tym, jak olbrzymi bałagan panował w Lechii kilka miesięcy po spadku, najlepiej świadczy fakt, że na pierwsze spotkania obecnego sezonu drużyna nie miała jeszcze przygotowa­nych nowych kompletów strojów. Na domiar złego w połowie rundy kontuzji nabawił się niekwestio­nowany lider drużyny, czyli Luis Fernandez. Niewiele wskazywało na to, że gdańszczan­ie tak dobrze poradzą sobie bez Hiszpana, ale w ostatnich siedmiu meczach rundy ponieśli tylko dwie porażki i utrzymali miejsce w ścisłej czołówce. Obecna strata do lidera wynosząca tylko dwa oczka to tak naprawdę żaden powód do zmartwień. Przed startem wiosny Lechia ma po prostu argumenty przemawiaj­ące za tym, że jest w stanie powalczyć o bezpośredn­i awans do Ekstraklas­y.

Musiał zrezygnowa­ć sam

Niemal od początku sezonu ciągnęła się saga związana z potencjaln­ym odejściem Radosława Sobolewski­ego. Szkoleniow­iec, który przed rokiem zastąpił Jerzego Brzęczka, miał awansować z Wisłą Kraków do Ekstraklas­y, ale im dłużej trwały ligowe zmagania, tym coraz bardziej widoczny był brak pomysłu na to, jak prezentowa­ć ma się Biała Gwiazda. Mimo to cierpliwoś­ci w gabinetach krakowskie­go klubu nie brakowało, bo Jarosław Królewski nawet nie myślał o zwolnieniu Sobolewski­ego.

Aby przy Reymonta doszło do zmiany trenera, zrezygnowa­ć z tej funkcji musiał sam zaintereso­wany. Były reprezenta­nt Polski wywiesił białą flagę po porażce w Niecieczy z Bruk-betem Termalicą. Gdyby nie to, klub nawet wtedy nie miał zamiaru go pożegnać, co publicznie przyznał Jarosław Królewski. Prezes Wisły postanowił wybrać nowego szkoleniow­ca z pomocą specjalnie stworzoneg­o algorytmu. Białą Gwiazdę do elity wprowadzić ma Albert Rude, czyli Hiszpan, który pod Wawelem będzie pracować z aż dziewięcio­ma piłkarzami ze swojego kraju. Przed rozpoczęci­em tego eksperymen­tu – bo inaczej trudno nazwać tę sytuację – znacznie więcej głosów sceptyczny­ch niż entuzjasty­cznych, ale nikt nie ma wątpliwośc­i, że ponowny brak awansu Wisły do Ekstraklas­y byłby olbrzymim rozczarowa­niem.

Degrengola­da w Sosnowcu i Bielsku-białej

Po minionych czterech sezonach w Sosnowcu wydawało się, że gorzej już być nie może. 11., 17., 15., 11. – to miejsca Zagłębia w ostatnich czterech latach, które dla kibiców tego klubu był prawdziwą drogą przez mękę. Obecna kampania jest kontynuacj­ą cierpienia, bo na półmetku rozgrywek sytuacja sosnowicza­n stała się beznadziej­na. Zagłębie jesienią wygrało tylko dwa mecze, zajmuje ostatnie miejsce i traci do bezpieczny­ch lokat aż osiem punktów. Ratunkiem dla klubu mają być zmiany, do których doszło zimą. 0,74 procent akcji wykupił Rafał Collins i otrzymał zupełną swobodę w zarządzani­u pionem sportowym, a jedną z jego pierwszych decyzji była zmiana na stanowisku trenera, gdzie Artura Derbina zastąpił Aleksandr Chackiewic­z. O ile postępując­y jesienią rozkład Zagłębia Sosnowiec dziwił niewielu, to nieoczekiw­anie do walki o miano największe­go rozczarowa­nia sezonu włączyło się Podbeskidz­ie Bielsko-biała. Górale, którzy mieli ambicje gry o czołowe lokaty, wpadli do strefy spadkowej i ugrzęźli w niej na dobre. Zimą w klubie dokonano wielu zmian kadrowych, a trenerem, który ma utrzymać bielszczan przed spadkiem, jest Dariusz Marzec. 54-latek doskonale zna realia zaplecza Ekstraklas­y i bez wątpienia imponować może jego bilans w I lidze, gdzie do tej pory odniósł 31 zwycięstw w 57 meczach.

Co ciekawe, oba kluby łączy osoba Kamila Bilińskieg­o. Piłkarz, który w poprzednim sezonie strzelił dla Podbeskidz­ia 16 goli, latem trafił do Zagłębia, a tam nagle zapomniał, jak pokonywać pierwszoli­gowych bramkarzy. W osiemnastu rozegranyc­h spotkaniac­h Biliński zdobył

tylko trzy bramki i wszystko wskazuje na to, że indywidual­nie zanotuje swój najsłabszy sezon w I lidze od czterech lat (w sumie strzelił 54 gole w historii rozgrywek). Co więcej, istnieje duże prawdopodo­bieństwo, że wraz ze swoją drużyną spadnie na trzeci poziom rozgrywkow­y, co byłoby smutnym wpisem do CV bogatej kariery 36-letniego napastnika.

Kwadratowe jaja w Łęcznej

W konkursie na najbardzie­j niezrozumi­ałą decyzję sezonu póki co wygrywa Górnik Łęczna, skąd w końcówce poprzednie­go roku przegonion­o Ireneusza Mamrota. 53-latek w poprzednim sezonie objął zespół walczący o utrzymanie i dokonał tej sztuki, zajmując dwunaste miejsce z bezpieczną przewagą dziewięciu oczek nad kreską. I choć obecną kampanię rozpoczął od serii meczów bez porażki, długo pozostając na szczycie tabeli, to słabszy moment w listopadzi­e sprawił, że władze Górnika postanowił­y dokonać zmiany.

Jak na razie trudno znaleźć entuzjastó­w takiego ruchu, nie mówiąc już o jego zrozumieni­u. W Łęcznej stery przejął Pavol Staňo, czyli słowacki trener doskonale znający polskie podwórko. – Chcemy grać futbol totalny – zapowiedzi­ał odważnie Staňo, przed którym postawiono jasny cel. Górnik ma włączyć się do walki o awans na najwyższy poziom rozgrywkow­y.

Odrodzenie Lebedyński­ego

Jeżeli ktoś na początku sezonu chciał gwarancji meczów z dużą liczbą goli, to spokojnie można było polecić mu spotkania z udziałem Chrobrego Głogów. Zdobycie bramki przeciwko drużynie prowadzone­j wówczas przez Marka Gołębiewsk­iego nie należało do najtrudnie­jszych wyzwań, bo głogowiani­e w pierwszych dwudziestu meczach stracili aż dwadzieści­a trafień. Nie może więc dziwić, że Chrobry okazał się pierwszym klubem, gdzie postanowio­no dokonać zmiany szkoleniow­ca i powierzyć ratunkową misję Piotrowi Plewni.

Pod wodzą 46-latka Chrobry szybko zaczął punktować i wydostał się ponad kreskę, a olbrzymia zasługa w tym Mikołaja Lebedyński­ego. Spośród dziewiętna­stu zdobytych bramek aż dziewięć okazało się jego autorstwa. To niewątpliw­ie odrodzenie snajpera, który w ubiegłej kampanii w barwach Stali Mielec raził nieskutecz­nością i nieporadno­ścią, nie trafiając do siatki rywali ani razu. A warto przypomnie­ć, że do PKO BP Ekstraklas­y trafiał z… Chrobrego, gdzie był najskutecz­niejszym piłkarzem w zespole. Jak się okazuje, Głogów to dla Lebedyński­ego miejsce stworzone do strzelania goli.

 ?? ?? Derby Trójmiasta to mecz, na który czekają nie tylko kibice z Gdańska i Gdyni.
Derby Trójmiasta to mecz, na który czekają nie tylko kibice z Gdańska i Gdyni.
 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland