„PS” z 19.02.2009 15 lat temu Dramat. Wczoraj zmarła nagle podczas zgrupowania w Portugalii Kamila Skolimowska, mistrzyni olimpijska z Sydney w rzucie młotem. Polka zasłabła na treningu. Została odwieziona do szpitala, ale lekarzom nie udało się jej urato
W radiu lojalnie poinformowałem przełożonego, że jestem z Kamilą. I zapytałem, czy wobec tego oczekuje ode mnie dalszego relacjonowania lekkiej atletyki. Usłyszałem, że mam pracować normalnie i niczym się nie przejmować. Nie było to łatwe, ale starałem się w tym odnaleźć i oddzielać sport oraz dziennikarstwo od naszego życia prywatnego. Najtrudniejszy wywiad z Kamilą przeprowadziłem po tym, jak w 2007 roku w mistrzostwach świata w Osace zajęła czwarte miejsce. Była bardzo rozczarowana, leciała tam z nadzieją na medal. Generalnie nasze rozmowy radiowe nigdy nie należały do najłatwiejszych, bo Kama, co naturalne, zwykle okazywała emocje. Płakała na zmianę – albo z radości, albo ze smutku. Wtedy tak naprawdę zamieniałem się w słuchacza. Pamiętam też nasz wywiad podczas igrzysk w Pekinie, gdy odpadła w finale po trzech nieudanych próbach. Musiało upłynąć sporo czasu, zanim przeprowadziłem tę rozmowę. Teraz sobie to uzmysłowiłem, ale tak naprawdę był to nasz ostatni wywiad w życiu.
– W tym Pekinie nasza mistrzyni olimpijska z 2000 roku z Sydney zemdlała, co już mogło sygnalizować poważne problemy zdrowotne, których jednak żaden lekarz odpowiednio nie zdiagnozował. Był pan przy tym?
Nie, to się wydarzyło na treningu, a ja w tym czasie byłem na stadionie lekkoatletycznym. Telefony w Chinach nam nie działały, dlatego mieliśmy stały rytuał, że spotykamy się codziennie w tym samym miejscu – na murku przed wejściem do wioski olimpijskiej, o tej samej porze. Z tego, co pamiętam, o 14, dlatego po porannej sesji zawodów jechałem do wioski. Jako dziennikarz nie miałem prawa wstępu do środka.
Pamiętam to jak dziś. Siedziałem na tym murku, Kama się spóźniała. Wreszcie wyszła, cała zapłakana. Ledwie szła, blada, jakby postarzała się o dobrych dziesięć lat. Myślałem, że chodzi o słabszy trening – bo było to dzień przed kwalifikacjami. „Zasłabłam. Lekarze mówią, że to przez chiński smog. Ale generalnie to nie wiem, nie wyglądało to za ciekawie. Trochę mnie cucili, byłam pod tlenem” – opowiadała. Mówiła też, żebym tym zasłabnięciem specjalnie się nie przejmował, że większym problemem jest raczej dokuczająca pachwina, która nie pozwalała jej kręcić się w kole. Doktor Śmigielski zrobił zastrzyk, ale szła na kwalifikacje, nie wiedząc, na co ją stać. Pogadaliśmy z godzinę i pamiętam, jak mówiła na koniec, że chciałaby coś jeszcze w sporcie osiągnąć, że nie chciałaby rozczarować kibiców, Polaków, rodziny… Ale też żebym za dużo nie oczekiwał, bo choć zrobi wszystko, co w jej mocy, to jednak zdaje sobie sprawę, w którym jest miejscu.
– W jakich okolicznościach został pan jej narzeczonym? Najlepsze było to, że ja nigdy oficjalnie nie założyłem jej pierścionka na rękę! Kama przeczuwała, że mam takie zamiary i wyraźnie mi powiedziała, że będę mógł się oświadczyć dopiero po tym, jak skończy karierę. A pierścionek miałem już kupiony. Kama o tym wiedziała, ale poprosiła: „Marcin, nie spieszmy się z tym. Gdy skończę ze sportem, wszystko spokojnie zaplanujemy. Chcę się tym nacieszyć, zaplanujemy datę ślubu. Chcę, aby ten dzień był szczególny”. Ślub właściwie mieliśmy już zaplanowany… Pamiętam naszą pierwszą poważną rozmowę na ten temat, był wrzesień 2007 roku. Bo to, że chcemy ze sobą spędzić życie, wiedzieliśmy już po pół roku znajomości, od lutego 2007 – od walentynek. Siedzieliśmy wtedy na balkonie mieszkania Kamy, piliśmy wino. Zapytała, czy nie myślałem o tym, żebyśmy zostali razem już na zawsze. Mówię: „Kama, ja to wiem od dnia, w którym cię poznałem. Zastanawiałem się raczej, co ty sądzisz na ten temat”. Wtedy zdecydowaliśmy, że datą graniczną są igrzyska w Londynie 2012, o ile zdrowie pozwoli Kamie tak długo startować. W Pekinie na pewno chciała wystąpić, w mistrzostwach świata w Berlinie w 2009 roku też. A potem miała już decydować co roku.
– Jaki ślub i wesele marzyły się Kamili?
To miała być ogromna impreza, kilkudniowa, na kilkaset osób! Kamila uwielbiała świętować i otaczać się ludźmi. Ale paradoksalnie największą frajdę – o czym chyba jeszcze nigdy nie mówiłem – sprawiały jej bardzo drobne gesty. Nie drogie prezenty czy dalekie wakacje. Kama wprost uwielbiała przygotowywać specjalne kartki! Odręcznie napisane, wręczała je z bardzo różnych okazji.
Do dzisiaj zachowałem jedną z nich, dostałem ją z okazji wylotu na igrzyska w Pekinie. Kama wiedziała, że nie lubię się pakować, dlatego zawsze chciała się upewnić, czy aby na pewno niczego nie zapomniałem. Dlatego kiedy powiedziała, że zerknie mi do walizki, niczego nie podejrzewałem. Kiedy doleciałem do Pekinu i ją otworzyłem, zauważyłem kopertę z kartką. Napis brzmiał tak: „Kochanie, życzę Ci wspaniałych Igrzysk Olimpijskich, aby wszystko potoczyło się po Twojej myśli, aby otworzyły one drzwi do Twojej kariery. Spełniaj swoje marzenia. Trzymam za Ciebie kciuki. Bardzo Cię kocham”.
Kama lubiła takie drobne gesty. Nie tylko wobec mnie, ale i rodziców czy przyjaciółek. Niby takie drobnostki, a jednak sprawiały tyle radości. O Kamili na co dzień przypominają mi dwie pamiątki, które sobie zostawiłem. Pierwsza to serduszko z literką K, dostałem je od niej na walentynki. Podróżuje ze mną w samochodzie, wisi na lusterku. A druga to łańcuszek z krzyżykiem. Kama przywiozła go z Watykanu i od urodzin w 2007 roku wisi na mojej szyi.
– Byłby pan dzisiaj topowym menedżerem lekkoatletycznym w Polsce i Europie, gdyby wydarzenia potoczyły się inaczej? A może wiódłby pan dużo spokojniejsze życie na podwarszawskiej działce – z trójką dzieci, bo podobno o takiej liczbie marzyła Kamila?
Wielokrotnie rozmawialiśmy o tym z Piotrkiem Małachowskim i nasz wniosek był taki: na 99,9 procent ja zajmowałbym się dzisiaj trójką dzieci, a to Kama byłaby menedżerką. I byłaby w tym znakomita! A my moglibyśmy czyścić jej buty. Kama była stworzona, by pracować z ludźmi, by się nimi opiekować, ale też żeby stawiać ich do pionu, zarządzać, kierować ich karierami. Bo z jednej strony wiedziała, z czym się „je” profesjonalny sport, jak smakują sukcesy i porażki, a z drugiej potrafiła rozmawiać z ludźmi, cieszyła się szacunkiem w środowisku. Była znakomicie zorganizowana, wszystko miała zaplanowane. A ponadto miała ogromne doświadczenie w lekkiej atletyce. A więc dzisiaj, gdy wspominamy Kamę z Piotrkiem, jesteśmy pewni, że bylibyśmy teraz co najwyżej jej asystentami!
– Każdemu chciała przychylić nieba?
Moim zdaniem urodziła się nie tylko po to, by błyszczeć na arenach sportowych i zdobywać medale, ale głównie po to, by pomagać. Zawsze była dla wszystkich, żyła po to, by uszczęśliwiać. Nie miało znaczenia, czy dzwonił do niej ktoś z rodziny, przyjaciel czy ktoś, kogo prawie w ogóle nie znała. Wszystkich traktowała tak samo i uwielbiała pomagać. Miała ogromną frajdę, gdy ktoś zadzwonił, podziękował. Sam byłem tego najlepszym przykładem. Gdy w 2005 roku pierwszy raz zadzwoniłem do niej jako reporter Radia Katowice, potraktowała mnie, jakbym był najważniejszym dziennikarzem na świecie! Jakbym pracował w CNN lub w Eurosporcie i chciał się umówić na wielki reportaż. Nie powiedziała niczego w stylu: „Spróbujmy, ale niczego nie obiecuję”. Umówiła się ze mną na konkretną godzinę, w konkretnym miejscu. Przyszła na czas. Będąc przy Kamie, miało się poczucie, że jest się najważniejszą osobą na świecie.
– A jako policjantka miewała jakieś szczególnie trudne zadania? Pracowała za biurkiem, nie miała czasu ani możliwości, by jeździć radiowozem czy patrolować ulice. Jednak przypominam sobie sytuację, w której umiejętności szybkiego reagowania bardzo się przydały. Był pierwszy dzień świąt, wieczór, wracaliśmy ze Śląska do Warszawy i dojeżdżaliśmy do rodziców Kamy. To było na Pradze, na skrzyżowaniu zdarzył się wypadek. Prowadziłem, Kama kazała mi się zatrzymać. Wysiadła i natychmiast podbiegła do auta, w którym znajdował się najbardziej poszkodowany – inny samochód czołowo wjechał w drzwi kierowcy. Kama chciała otworzyć drzwi, widziała, że człowiek jest nieprzytomny. Nie dało się, więc po prostu je wyrwała! Wyciągnęła tę osobę. Nie pamiętam już, czy samochód zaczął się następnie palić czy nie, w każdym razie wkrótce przyjechała karetka, strażacy. Wyciągnęli sprzęt i chcieli się zabrać do rozcinania samochodu. Mocno się zdziwili, kiedy zauważyli, że drzwi są poza samochodem. Pewnie do dzisiaj nie mogą uwierzyć, że wyrwała je kobieta. Po tej akcji widać było, że Kama była należycie przeszkolona.
– Stwierdzenie, że gdyby koleje losu potoczyły się inaczej, to Polska nie miałaby dzisiaj mityngu Diamentowej Ligi, raczej nie jest zbyt ryzykowne.
Opinie, które zbieramy od uczestników Silesia Memoriału Kamili Skolimowskiej, świadczą o tym, że na naszych zawodach czuć ducha Kamili i tę pozytywną aurę, którą emanowała. Mam na myśli pasję, energię i serce, które cały zespół wkłada w organizację Memoriału. Dzieje się tak dlatego, że my naprawdę robimy to dla Kamy. Kiedyś grupka przyjaciół skrzyknęła się, żeby pamięć o niej przetrwała. Dzisiaj zespół memoriałowy tworzy kilkadziesiąt osób i chociaż większość z nich nigdy Kamy nie poznała, to najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że serducho oddają takie, jak gdyby robili to dla najlepszej przyjaciółki. I takie podejście nas wyróżnia, sprawia, że Memoriał jest tak dobrze postrzegany. Pewnie to też sprawiło, że zaproszono nas do cyklu Diamentowej Ligi. Bo jak wielokrotnie mówiliśmy, sporo mityngów spełniało kryteria organizacyjne, finansowe. A jednak nigdy nie dostąpiły tego zaszczytu.
– Wraz z 15. rocznicą śmierci naszej mistrzyni Fundacja Kamili Skolimowskiej inauguruje nowy projekt – akcję #niedajsiezatrzymac, która ma uświadamiać Polaków, jak niebezpieczna dla życia jest nierozpoznana w porę zakrzepica. Wychodzimy z założenia, że pielęgnowanie pamięci o Kamili to nie tylko Memoriał, wydarzenia jemu towarzyszące czy kwestia sportowej rywalizacji. Chcemy zrobić coś więcej. Chcemy kontynuować dzieło Kamy w zakresie pomagania. Do tej pory wspieraliśmy sportowców, gdy doznawali kontuzji, przechodzili operację czy rehabilitację. Mamy jednak poczucie i dowody na to, że świadomość społeczeństwa na temat choroby zakrzepowej, zatoru płucnego, wciąż jest bardzo nikła. Nadal wiele osób umiera, a wielu tragedii z pewnością można by uniknąć, w porę im zapobiegając, rozpoznając objawy i kwalifikując je jako chorobę zakrzepową. Mamy nadzieję, że kampania sprawi, że na chwilę się zatrzymamy, pomyślimy o sobie, o swoich bliskich. Jeśli historia Kamili sprawi, że uda nam się uratować choć jedną osobę, to będziemy szczęśliwi.
– W niedzielę 18 lutego nie tylko rocznica odejścia Kamili, ale i drugi dzień halowych mistrzostw Polski w Toruniu, gdzie wystartuje wielu pana zawodników. Gdzie Kamila chciałaby, aby był pan tego dnia? Myślę, że przede wszystkim Kamila chciałaby, abyśmy byli razem na halowych mistrzostwach Polski. A w dzisiejszej sytuacji będę zarówno na Powązkach, jak i w Toruniu. Rano pojadę na cmentarz, a potem ruszę na zawody. Wiem też, że podczas HMP pamięć o Kamili będzie żyła. Swoją drogą pamiętam, że 15 lat temu, gdy tylko wróciłem z Portugalii, pierwsze kroki skierowałem właśnie na HMP, które wówczas odbywały się w Spale. Wtedy też uczciliśmy pamięć o Kamili chwilą ciszy. Tym razem pewnie będzie podobnie. Po 15 latach wciąż pamiętamy o Kamie, i nigdy nie zapomnimy, bo przecież trwamy, dopóki żyjemy w pamięci i sercach innych.