EKONOMIA TWARDEJ SZTUKI
Jest wychowankiem Zrywu Zielona Góra, a więc klubu, który zajmował się tylko szkoleniem dzieci i młodzieży. – Miałem 15 lat, chodziłem do ósmej klasy podstawówki i grałem w jednej drużynie nawet z takimi chłopakami, którzy szykowali się do matury. Byliśmy w lidze makroregionalnej juniorów starszych, zaczynałem się wyróżniać, więc wydawało się, że trafię do miejscowej Lechii. Trzy razy składali transferową ofertę, ale Zryw się nie godził, bo ciągle byłem mu potrzebny – tłumaczy Murawski.
Nagle wydarzyło się coś, co spowodowało, że przeniósł się do Wrocławia. – Córka naszego dyrektora grała w tenisa stołowego w Ślęzie Wrocław. Miał więc kontakty z działaczami drugoligowego wówczas klubu i kiedyś zapytał mnie, Andrzeja Sawickiego i Rafała Zycha, czy nie chcielibyśmy przenieść się do Wrocławia. Pojechaliśmy na rozmowy. Była przerwa po rundzie jesiennej. Raz, że Ślęza nie miała pewności, czy się utrzyma, a dwa, że ja wolałem skończyć trzecią klasę. Dlatego umówiliśmy, że jeżeli latem wszystko będzie OK, podpiszemy kontrakty. Podpisaliśmy, ale już we dwóch, bo Rafał Zych się nie zdecydował – opowiada.
Metody Świerka
Murawski trafił pod skrzydła Stanisława Świerka, charyzmatycznego i znanego nie tylko na Dolnym Śląsku trenera. Piłkarz przyznaje, że młodzi nie mieli u niego łatwo. Świerk wymagał, dokręcał śrubę, był dość szorstki w komunikowaniu się z zawodnikami, ale potrafił też skutecznie zachęcić do krańcowego wysiłku. Efekt był taki, że na półmetku rozgrywek Ślęza była liderem i niespodziewanie urosła do roli faworyta w walce o ekstraklasę.
Wiosną jednak punktowała gorzej, przegrała rywalizację z Wartą Poznań i Sokołem Pniewy. To były ponure czasy, zwłaszcza na zapleczu najwyższej ligi. Szalała korupcja, zakulisowe intrygi. Wszyscy o tym mówili, a raczej szeptali, znacząco puszczając oko. Obowiązywała zasada usprawiedliwiająca nawet najgrubszy przekręt, sprowadzająca się do wyświechtanego powiedzonka, że nikt nikogo za rękę nie złapał. Ślęza nie była przewidziana do awansu, a bez „opieki” sama nie była w stanie nic zrobić.
Uparty na szkołę
Wiosną 1995 roku pokonała u siebie Wisłę Kraków 4:1 przy wydatnej pomocy sędziego i kto wie jeszcze, przy jakim wsparciu, ale wtedy już nie chodziło o awans Ślęzy, a odebranie szans Wiśle Kraków, bo do elity miały awansować Amica Wronki i Śląsk Wrocław, co faktycznie się stało. Maciej Murawski siłą rzeczy musiał grać w normalnych i nienormalnych meczach. – Różne historie się słyszało, ale nie mam z nimi nic wspólnego. Skupiałem się na piłce, chciałem być coraz lepszym piłkarzem, by zasłużyć na ciekawy transfer – zapewnia.
W Ślęzie spędził cztery lata i nie mógł poświęcać całej energii futbolowi. – Po przenosinach z Zielonej Góry miałem do zrobienia czwartą i piątą klasę szkoły średniej. Chodziłem do Technikum Samochodowego i szybko przekonałem się, jak trudno połączyć naukę z grą w drugoligowym klubie – opowiada. – Trening zaczynał się o 10 rano, a więc musiałem się urywać ze szkoły, a jak na złość trzeba było jechać miejskim autobusem przez całe centrum miasta. Zwykle wpadałem na stadion, gdy piłkarze już wychodzili
Chciał zostać w Lechu
Gdy został magistrem ekonomii, satysfakcję miał podwójną, a nawet potrójną, bo był już zawodnikiem Legii i miał już debiut w reprezentacji Polski. – To nie tak, że Legia była moim dziecięcym marzeniem, ale gdy już w niej się znalazłem, spędziłem cztery lata, zdobyłem mistrzostwo Polski, poczułem atmosferę, to przekonałem się, na czym polega wyjątkowość tego klubu – przyznaje. Wcześniej był w Lechu przez jeden sezon, ale to nie był dobry czas dla Kolejorza, nie brakowało problemów finansowych. – Mimo wszystko chciałem w nim zostać. Zakładałem, że to będzie mój ostatni klub przed wyjazdem za granicę. Stało się inaczej, bo gdy ofertę złożyła Legia, Lech zareagował w sposób, który nie zachęcił mnie do pozostania na Bułgarskiej. Otóż szef klubu powiedział piłkarzom domagającym się uregulowania zaległości, że dostaną pieniądze, gdy zgodzę się na transfer, bo wtedy Legia za mnie zapłaci. Koledzy z drużyny zaczęli mnie pytać, dlaczego nie chcę do tej Legii iść. Piotrek Reiss bardzo wyraźnie przedstawiał takie życzenie, przekonywał mnie, że tak powinienem zrobić. Nie było to sympatyczne… Postanowiłem iść do Legii – opisuje niecodzienną sytuację. Pomysłodawcą ściągnięcia go do Warszawy był trener Jerzy Kopa, który wcześniej pracował z nim w Lechu Poznań. Na Łazienkowskiej Murawski z miejsca zaczął grać, pokazywał solidność i jako defensywny pomocnik, i jako stoper. W reprezentacji pojawił się jeden raz u Janusza Wójcika, przyjechał na parę innych zgrupowań i… nastąpiła przerwa, wystąpił znowu dopiero u Jerzego Engela. Wyszedł w podstawowym składzie na towarzyski mecz z Holandią (1:3) w Lozannie. – W pierwszej połowie miałem pilnować