Kolejnego cudu nie było
Bramkarz FC Köbenhavn Kamil Grabara zagrał bardzo dobre spotkanie, ale nie zatrzymał Manchesteru City. Sprawę awansu za to znacznie utrudnił sobie Bayern Monachium.
Mało jest stadionów w Europie, które mogą równać się pod względem atmosfery na trybunach do Parken. Jak wielkim wsparciem dla FC Köbenhavn są jej kibice, Manchester City przekonał się rok temu, kiedy to jedynie bezbramkowo zremisował w stolicy Danii. Wówczas bohaterem gospodarzy był Kamil Grabara. Tym razem polski golkiper znów był najlepszym piłkarzem mistrzów Danii, ale obrońcy tytułu pokazali różnicę klas i wywalczyli solidną zaliczkę przed rewanżem. Umiarkowany spokój przed rewanżami odczuwać mogą także piłkarze Paris Saint-germain oraz Realu Madryt. Kłopoty ma za to Bayern.
Znów był najlepszy
Grabara, choć wpuścił trzy gole, to i tak został wybrany przez duńskie media najlepszym zawodnikiem Kopenhagi we wtorkowym spotkaniu. Polski bramkarz zaliczył dziewięć udanych interwencji, a także osiągnął współczynnik zapobiegnięcia utraty gola na poziomie 0,93. Dlatego komentując na gorąco boiskowe wydarzenia, między wierszami dało się odczytać, że 25-letni golkiper miał pretensje do kolegów o ich postawę. - Wszyscy wiedzieliśmy, że mecz będzie trudny. Taki też był. Na początku byliśmy bardzo naiwni. Zrobiłem wszystko, co w mojej mocy, by utrzymać drużynę w grze. Ostatni gol był zupełnie niepotrzebny. Szkoda, że nie daliśmy sobie lepszych szans na awans. Zrobiłem, co mogłem, ale ostatnie minuty meczu były z naszej strony bardzo naiwne. Całkowicie niepotrzebne. W końcówkach obu połów byliśmy naiwni - analizował Grabara dla duńskiego Viaplay. Występ polskiego bramkarza z trybun obserwowała legenda duńskiego futbolu Peter Schmeichel. Również on docenił postawę Polaka. – Grał naprawdę, naprawdę dobrze. To w dużej mierze jego zasługa, że Kopenhaga wyszła z grupy. Rozgrywa fantastyczny sezon – stwierdził były bramkarz, który wygrał Ligę Mistrzów w 1999 roku, w rozmowie ze sport.tv2.dk. I choć pochlebnych opinii o Grabarze jest co niemiara, to wynik dla ekipy Polaka jest na tyle niekorzystny, że szanse Kopenhagi na odrobienie strat w Manchesterze można oceniać jako iluzoryczne. The Citizens od pierwszej do ostatniej minuty kontrolowali przebieg boiskowych wydarzeń i praktycznie zapewnili już sobie awans do ćwierćfinału Champions League. – Bardzo dobrze przygotowaliśmy się do meczu. Wykazaliśmy się odpowiednią osobowością i cierpliwością. Kopenhaga to naprawdę wymagający przeciwnik. Bardzo dobrze bronią przestrzeni, pozwalają mieć piłkę, a gdy popełnisz błąd… potrafią błyskawicznie skontrować. Dlatego musieliśmy być bardzo cierpliwi, przenosić piłkę i atakować we właściwym momencie – tłumaczył postawę swojego zespołu Pep Guardiola.
Poprawiają rekordy
Manchester City, jako obrońca tytułu to oczywisty faworyt do wygrania również tej edycji Champions League. Formą w najważniejszych europejskich rozgrywkach imponuje też Real Madryt. Po kontrowersji, jaką była nieuznana bramka dla RB Leipzig, Los Blancos odnieśli kolejne zwycięstwo. Ich bilans w tym sezonie to siedem meczów w Lidze Mistrzów i siedem zwycięstw.
Xespół Ancelottiego jest w tym sezonie maszyną do wygrywania. A co za tym idzie Real poprawia kolejne rekordy. We wszystkich rozgrywkach odniósł już 29 zwycięstw w 35 meczach od początku sezonu. W przeciągu ostatnich siedmiu miesięcy Real zaliczył tylko cztery remisy i dwie porażki. Jeszcze nigdy Los Blancos nie mieli tak korzystnego bilansu na tym etapie sezonu. Dotychczasowy rekord wygranych po 35 spotkaniach wynosił 28 triumfów odniesionych w sezonach 2011/12, 2013/14 oraz 2014/15.
– Gdyby ktoś przed startem sezonu powiedział mi, że nie kupiony zostanie napastnik oraz że z powodu kontuzji stracimy podstawowego bramkarza i stoperów, a przy tym poprawimy rekord wygranych, odpowiedziałbym, że to niemożliwe, by coś takiego osiągnąć. Osiągamy to dzięki temu, że mamy drużynę z jakością. Jeśli do jakości dodajesz zaangażowanie, może wydarzyć się coś dobrego. Ta kadra ma dobre nastawienie. Bardzo podobało mi się to, jak broniliśmy. Mogliśmy strzelić więcej, tak, ale mogliśmy też stracić więcej. Wracamy zadowoleni, ale wiemy, że to mała przewaga. Będziemy musieli wykorzystać nasz stadion w rewanżu – przekonywał włoski szkoleniowiec Realu.
Jest się czym martwić
Zupełnie odmienne nastroje panują za to w innym zespole, który przed sezonem typowany był w gronie faworytów do zostania najlepszą klubową drużyną Starego Kontynentu. Bayern na przestrzeni czterech dni przegrał dwa kluczowe spotkania. Po laniu od Leverkusen tym razem za silne okazało się Lazio. Bawarczycy w stolicy Włoch nie byli w stanie nawet oddać celnego strzału na bramkę gospodarzy. To wszystko sprawia, że coraz poważniej należy zacząć zastanawiać się nad efektami pracy Thomasa Tuchela.
– Czy martwię się o swoją przyszłość? Nie, nie martwię się, chcę tylko porozmawiać o meczu – brzmiały pierwsze słowa szkoleniowca Bayernu na pomeczowej konferencji prasowej. – Powinniśmy byli objąć prowadzenie w pierwszej połowie. Reakcja na porażkę z Bayerem była z naszej strony odpowiednia. Popełniliśmy zbyt wiele błędów indywidualnych, wzmocniliśmy tym rywali, straciliśmy rytm i koncentrację. To była nasza odpowiedzialność. Przegraliśmy mecz, którego wydawało się, że nie mogliśmy przegrać – zakończył Tuchel.